„Waldek twierdził, że jestem dla niego za młoda. Wystarczył pokaz umiejętności przy garach i na kanapie, by zmienił zdanie”
„Zamilkłam. Niby żartowaliśmy, ale coś w tym tonie było zbyt stanowcze. I wtedy poczułam coś dziwnego – lekkie ukłucie. Jakby zrobiło mi się przykro, że nie chce mnie traktować... serio”.

- Redakcja
Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że zacznę romans z sześćdziesięciolatkiem, wybuchnęłabym śmiechem i kazała mu się popukać w czoło. Ale życie potrafi zadrwić z naszych planów. Czasem pokazuje, że największe niespodzianki przychodzą wtedy, gdy człowiek przestaje ich wypatrywać.
Po rozwodzie byłam zrezygnowana. Mężczyźni w moim wieku często szukali młodszych. Z kolei starsi... Cóż, starsi zazwyczaj chcieli tylko „pokochać na chwilę”. Waldek był inny, chociaż na początku próbował mnie spławić. Mówił, że różnica wieku, że ludzie będą gadać, że ma już „zbyt spokojne serce na takie burze”. A dziś? Dziś gotuje mi zupki jarzynowe i mówi, że jestem jego największą miłością. Śmieszne, prawda?
Rozbawił mnie
Poznałam go na działkach. Zawsze tam chodziłam, gdy miałam wszystkiego dość – miasta, ludzi, samotności. Miałam swoją ulubioną ścieżkę między altanami i tam właśnie pierwszy raz go zobaczyłam. Pachniało dymem z grilla.
– O, dzień dobry – powiedziałam.
Mężczyzna spojrzał spod daszka czapki i uśmiechnął się lekko.
– Dzień dobry. Przestraszyłem panią?
– Nie, tylko... pachnie tak, że człowiek się głodny robi.
Zaśmiał się. Usiadł na składanym krzesełku, postukał dłonią w wolne miejsce obok siebie.
– Kiełbaskę? Mam jedną w zapasie. Dla odwiedzających.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale usiadłam. I tak się zaczęło. Zamiast przejść dalej, zostałam na tej działce z obcym facetem, który wyglądał, jakby zaraz miał mi opowiadać o uprawie pomidorów.
– Waldek jestem – wyciągnął dłoń. – I od razu mówię, że nie umawiam się z młodymi dziewczynami.
– Młodymi? – parsknęłam śmiechem. – Mam czterdzieści pięć lat i kredyt na naprawę zęba.
Spojrzał na mnie tak, jakby próbował ocenić, czy żartuję.
– No to... to i tak dla mnie młodzież.
– A pan ile ma? – uniosłam brew.
– Sześćdziesiąt osiem. I nie „pan”. Waldek. Panem to byłem w czasach, kiedy miałem włosy.
Zaśmiałam się. Złapałam się na tym, że nie chce mi się iść dalej. Że ta działka z łysiejącym Waldkiem i jego zbyt spieczoną kiełbasą jest dokładnie tym, czego potrzebuję.
Parsknęłam śmiechem
Następnego dnia wróciłam. Miałam nadzieję, że go spotkam. I był. Siedział przy tej samej altance, z tym samym kubkiem herbaty w ręku, jakby czas się zatrzymał.
– Wróciłam, żeby złożyć reklamację – zażartowałam, stając obok furtki.
– O, to dobrze, bo właśnie robię bigos. Też może być podejrzany.
Otworzył furtkę, jakby czekał na mnie od rana.
– To jak, reklamacja czy degustacja?
– Degustacja. Ale tylko troszkę.
Usiedliśmy znowu przy tym samym stoliku. Pachniało kapustą i czosnkiem, a on z dumą mieszał w wielkim garnku.
– Ty naprawdę gotujesz? – zdziwiłam się. – Myślałam, że starsi panowie jadają głównie konserwy i parówki.
– Gdybyś wiedziała, co ja przeżyłem z konserwami… – westchnął teatralnie. – Żona nie żyje od siedmiu lat, a dzieci gotują tylko zupki chińskie.
– A nie boisz się, że gotując dla kobiety, dasz jej fałszywe nadzieje?
Spojrzał na mnie z ukosa.
– A ty się nie boisz, że jedząc mój bigos, uznasz mnie za zbyt ponętnego?
Parsknęłam śmiechem.
– Waldek, przecież mógłbyś być moim...
– Dziadkiem? – przerwał. – Jesteś dla mnie za młoda. Poważnie mówię.
Zamilkłam. Niby żartowaliśmy, ale coś w tym tonie było zbyt stanowcze. I wtedy poczułam coś dziwnego – lekkie ukłucie. Jakby zrobiło mi się przykro, że nie chce mnie traktować... serio.
Troszczył się o mnie
Od tamtej rozmowy minął tydzień. Nie pokazywałam się na działkach. Sama nie wiedziałam, co mnie bardziej powstrzymywało – duma czy to dziwne uczucie rozczarowania. Aż pewnego dnia, gdy szłam z torbą zakupów, zobaczyłam go... pod moim blokiem. Stał jakby nigdy nic, z garnkiem owiniętym ręcznikiem.
– Waldek?! Co ty tu robisz?
– Pomyślałem, że może... Nie byłaś na działce, chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.
– A więc to taka kontrola?
– Nie. To raczej... troska.
Wcisnął mi garnek do rąk.
– Bigos. Dziś z lepszą kiełbasą. Z marketu, ale z wyższej półki.
– I przyszedłeś pieszo dwa kilometry, żeby mi go dostarczyć?
– Prawie trzy. Ale co tam. Ruch to zdrowie.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Ty się chyba zakochałeś.
Zaczerwienił się, aż po czubki uszu.
– Nie wygłupiaj się. Co ja, dzieciak? Ja tylko... lubię gotować. Dla ludzi. Dla jednej osoby szczególnie.
– A ta osoba to ja?
Zamilkł. Poprawił czapkę.
– No. Chyba tak. Ale wiesz, różnica wieku i te sprawy... Nie chcę ci zawracać głowy.
– A może właśnie chcesz?
Zrobiłam krok bliżej. Pachniał czosnkiem i koperkiem.
– Chcesz wejść? Mam świeży chleb. Może ten bigos niech nie stygnie.
Uśmiechnął się tak szeroko, jakby właśnie wygrał w totka.
Bałam się samotności
Od tamtej kolacji z bigosem wszystko zaczęło się zmieniać. Powoli, bez deklaracji, a jednak... Waldek bywał u mnie co drugi dzień. Najpierw z zupą, potem z kompotem, aż w końcu przyniósł garść koperku i spytał, czy może posiekać go w mojej kuchni, „bo u siebie nie ma odpowiedniej deski”.
– Znasz kogoś, kto przychodzi z własnym koprem i prosi o deskę? – zapytałam, kręcąc głową.
– Ja? Nie. Ale to chyba dobry powód, żeby zajrzeć.
– A powiedz mi, ty tak zawsze podrywałeś kobiety? Warzywami?
– Ja nikogo nie podrywam. Jestem staromodny. U mnie najpierw jest zupa, potem emocje. U młodych to odwrotnie.
– Czyli zupa już była. Co teraz? Pocałunek?
Spojrzał na mnie spod oka, wziął łyżkę i spróbował tego, co właśnie gotował.
– Jeszcze nie. Najpierw drugie danie. A potem się zobaczy.
Był uroczy w tej swojej ostrożności. Mógłby grać w teatrze, taki był teatralnie nieporadny w okazywaniu uczuć.
– Waldek, wiesz, że mam 45 lat, tak? Nie 19. Nie musisz się bać, że się obrażę, jak powiesz mi, że jestem ci bliska.
Zamilkł. Odłożył łyżkę.
– Bo jesteś. I to bardzo. Ale ja się boję... że się obudzisz któregoś dnia i stwierdzisz, że związałaś się z dziadkiem.
– A ja się boję, że znowu będę sama. I że ten bigos to ostatni pretekst, żebyś przychodził.
Patrzył na mnie długo, po czym podszedł i ujął moją dłoń.
– To może przestańmy się bać.
Byłam z nim szczęśliwa
Zamieszkaliśmy razem. Najpierw Waldek zaczął zostawiać u mnie swój kubek. Potem pod pretekstem, że „na jego materacu bolą go plecy”, przywiózł szczoteczkę do zębów. Aż w końcu któregoś dnia powiedział:
– Jakbyś nie zauważyła, to ja już tu mieszkam. Twoja lodówka zna mnie lepiej niż niektórzy sąsiedzi.
– A moje kapcie nosisz jak swoje – dodałam, śmiejąc się. – I wiesz co? Pasuje mi to.
– Serio? Bo ja się cały czas zastanawiam, czy nie powinnam ci... przeszkadzać. Starszy facet w środku twojego życia.
– Przeszkadza mi tylko, jak zostawiasz okruszki na blacie. Poza tym jesteś całkiem znośny.
Waldek chodził po mieszkaniu w fartuchu z napisem „Króla się nie pospiesza” i gotował jak szalony. Co rano budził mnie zapachem jajecznicy z majerankiem. A co wieczór – opowieścią o tym, jak w latach 80. przywoził czekoladę z NRD. Pewnego dnia usiadł ze mną przy stole i spojrzał poważnie.
– Zuzanno, ja cię naprawdę kocham.
– Wiem – odpowiedziałam spokojnie. – Ale co się stało?
– Tak sobie myślę, że zbyt długo udawałem, że jestem tylko kucharzem na zastępstwo. A ja bym chciał być tym na stałe. Jak chcesz, to nawet umyję okna. Albo pojadę z tobą na zakupy.
Parsknęłam śmiechem.
– To znaczy więcej niż pierścionek.
– To nie znaczy, że nie mam pierścionka – wyjął małe pudełeczko. – Ale nie oświadczam się. Jeszcze. Po prostu… chcę ci powiedzieć, że jesteś moją największą miłością.
Po raz pierwszy od lat uwierzyłam, że to, co mam, jest prawdziwe. Nawet jeśli przyszło później, niż planowałam.
Odzyskałam spokój
Wiele osób dziwiło się, gdy mówiłam, że mój partner ma prawie 70 lat. Czasem pytali wprost:
– Ale serio? Nie przeszkadza ci, że jest sporo starszy?
A ja za każdym razem uśmiechałam się i odpowiadałam:
– Nie. Bo dzięki niemu pierwszy raz w życiu czuję się kochana tak po ludzku. Ciepło. Bez gier. Bez udawania.
Bo Waldek nie obiecywał cudów. Nie karmił mnie frazesami o wiecznej miłości. Po prostu był. Obecny, troskliwy, czasem marudny, często zabawny. Gotował dla mnie, sprzątał, zostawiał mi herbatę w termosie, gdy wychodziłam wcześniej do pracy. I raz na jakiś czas mówił:
– Jesteś moją największą miłością. I nie, nie za młodą. W sam raz.
I wiecie co? Gdy człowiek przez lata słyszy, że coś z nim nie tak, to trudno potem uwierzyć, że ktoś może cię po prostu chcieć. Taką, jaką jesteś. A Waldek mnie chciał. Z całym moim bagażem. Z doświadczeniem, rozstaniem, kredytem i lękami. Teraz siedzi w kuchni i znowu gotuje. Mówi, że eksperymentuje z tofu. I tak wygląda nasza codzienność. Niezbyt bajkowa. Ale prawdziwa.
Zuzanna, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż był w Norwegii, a ja czułam się samotna. Nie planowałam romansu, a już na pewno nie z własnym teściem”
- „Gdy córka powiedziała, że jest w ciąży, złapałam się za głowę. Okazało się, że to najmniejszy z naszych problemów”
- „Chciałam być wierna mężowi, ale gdy patrzyłam na teścia, miałam niegrzeczne myśli. Obudził we mnie ukryte pragnienia”