Reklama

Wierzyłam tylko nauce

Dotąd zawsze stałam twardo na ziemi, próbując przyjmować rzeczywistość w sposób maksymalnie racjonalny. To, czego nie mogłam dotknąć – nie istniało. Nie istniała żadna medycyna alternatywna, chodziłam do lekarza, do przychodni i łykałam piguły takie, jakie kazał. Nie mówię, że byłam okazem zdrowia, ale jakoś popychałam życie do przodu. Nie wierzyłam w żadne cudowne ozdrowienia, w cuda na drzewach i na szybach, w uzdrowicieli zdejmujących z człowieka chorobę jedną ręką. W końcu, skoro zawsze uwielbiałam matematykę i fizykę – nie mogło być inaczej.

Reklama

Z wypiekami na twarzy śledziłam nowe odkrycia naukowe, zmianę starej fizyki na fizykę kwantową, i wszystko układało mi się idealnie w tych naukowych puzzlach: jedno wynikało z drugiego, tworząc jasny i przejrzysty obraz tego świata.

Moja przyjaciółka, Irmina, patrzyła na mnie z podziwem, że taka jestem uporządkowana, że nie mam żadnych wątpliwości. Sama była moją przeciwnością. Chodziła nawet od czasu do czasu do wróżek. Upierała się, żebym i ja kiedyś to zrobiła, ale to było tak dalekie od mojego pojmowania świata, że przykazałam jej, aby dała mi spokój.

Na siłę umówiła do wróżki

Była jednak uparta i w dniu moich imienin wręczyła mi tekturowy bilecik, na którym widniała data i zamazana cena.
– To opłacona wizyta do najlepszej wróżki w Polsce. W czwartek cię do niej zawożę. Prezentu nie wypada nie przyjąć – dodała, powołując się na jakiś staroświecki kodeks obyczajowy.

Byłam zła, że wydała pieniądze na oszustkę, i w pierwszej chwili chciałam się na nią wściec. Potem jednak doszłam do wniosku, że nie ma co psuć przyjaźni przez głupie sprawy, i zgodziłam się na ten podstępny manewr Irminy. Jak przypuszczałam, kiedy usiadłam przy stoliku, wróżka wzięła karty do ręki, robiła niesamowite miny, patrzyła na mnie raz po raz, i w końcu zadała kilka pytań, na które ja niezwykle racjonalnie odpowiedziałam.

Zobacz także

Powiedziałam też szczerze, że przykro mi, ale nie wierzę we wróżby, a jestem u niej, żeby sprawić przyjemność przyjaciółce. A ta patrzy i patrzy na mnie, i jeszcze raz wyciąga karty, i jeszcze raz.

– Pani może nie wierzyć, ale karty wierzą w panią – powiedziała w końcu. – I szykują pani los zupełnie inny. To powinno było stać się dużo wcześniej, ale pani nie pozwoliła, zamykając się na wszelkie sygnały, które do pani starały się dotrzeć…

„Na jakie sygnały? – pomyślałam sobie. – O czym ta kobieta gada w ogóle? Oj, dostanie się Irmince!”.

– …proszę się tylko nie zamykać na to, czego pani nie rozumie, proszę być otwartą. To samo do pani przyjdzie. Będzie pani bardzo zdziwiona. Teraz pani się śmieje ze mnie w myślach. Za rok przyzna mi pani rację. I wróci pani do mnie, bo mogę okazać się potrzebna…

„Akurat – przeszło mi przez głowę. – Czy kiedyś była mi potrzebna wróżka?”.

– Pani życie zmieni się całkowicie. Będzie pani zdumiona. Przejdzie pani całkowitą przemianę… Niech pani się przed tym nie broni… Już niedługo…

Słuchałam resztką cierpliwości. Gdyby nie to, że nie chciałam urazić przyjaciółki, wstałabym i wyszła, nie mogąc już słuchać tych wszystkich bzdur. Dosiedziałam jednak do końca, jak to się nazywało „seansu”, i wyszłam z pokoju. Na korytarzu czekała podekscytowana Irmina.

– I jak? I jak?

– Nie gniewaj się, ale nie zmieniłam zdania: to wszystko absolutne bzdury.

Po czym streściłam jej w skrócie całą swoją wizytę u pani wróżki. Irminka pokręciła głową:

– Ona jest niesamowita, przysięgam. Nie lekceważ tego, co mówiła.

Machnęłam ręką i na tym epizod z wróżką uznałam za zakończony.

Świat dawał mi znaki

Kilka dni później miałam niesamowity sen. Muszę ten i inne sny chociaż krótko opowiedzieć, żebym sama zrozumiała, co się ze mną stało… Jestem na jakimś nabrzeżu. Przede mną idzie człowiek w jasnym garniturze. Jakoś tak intuicyjnie idę za nim. Odpowiada mi zresztą ten kierunek. Człowiek idzie w stronę mostu. Ja za nim w pewnej odległości. Most jest solidny, betonowy, wsparty na wielkich żelaznych słupach. Wchodzę na niego.

Człowiek idący przede mną jest już w połowie. I w tym momencie, gdy ja do tej połowy dochodzę… most zaczyna się rozpadać. Przede mną pustka, za mną pękające przęsła. Widać, że jeśli tylko postawię gdziekolwiek nogę – runę w dół. Człowiek stoi na drugim brzegu, patrzy na moje przerażenie i macha zachęcająco ręką. Wydaje się niemożliwością, żeby przejść na tamtą stronę, ale on ciągle macha do mnie. Jest w nim tyle pewności, że idę przed siebie. W pewnej chwili stwierdzam z przerażeniem, że idę… w powietrzu. Stawiam krok za krokiem i idę naprzód. Udaje się. Patrzę zdumiona za siebie: zieje tam ogromna przepaść bez najmniejszego śladu mostu. A ja przeszłam!

Jakiś czas potem przyśniła mi się góra, na którą nie mogłam się wdrapać, a z jakichś nieznanych mi przyczyn musiałam to zrobić. Góra była stroma niczym ściana i wydawało się niemożliwością, żeby dotrzeć na szczyt. Drapałam kamienie paznokciami, spadałam wiele razy, ale wreszcie tam dotarłam. Widok był taki, jakbym znalazła się w niebie, otoczona chmurami. Czułam się tak, jakbym na jednej z tych chmur siedziała. Wszystko stało się mało ważne. To, co w dole, nie liczyło się wcale. Chciałam na tej górze zostać na zawsze.

I jeszcze jeden sen. Stałam na pięknej, obsypanej polnymi kwiatami łące. Idąc po niej, spotkałam młodego mężczyznę. Zaczepił mnie i zaczęliśmy rozmawiać. On twierdził, że wszystko jest możliwe. Wyśmiałam go i powiedziałam, że są pewne prawa fizyki, prawa przyrody, których zmienić się nie da. Zapytał, jakie to prawa. Odpowiedziałam:

– Chociażby śmierć.

Uśmiechnął się, pochylił nad łąką i podniósł martwego motyla. Położył go sobie na otwartej dłoni. Palcem drugiej dotknął owada. Motyl zerwał się i odfrunął. Młodzieniec roześmiał się i patrząc na mnie z uśmiechem, zapytał:

– I co ty na to?

Byłam zaskoczona i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. A on dodał jeszcze z ogromną mocą, patrząc mi w oczy:

– Wszystko jest możliwe.

Potem był jeszcze sen o źródle, które wytrysnęło na środku rozgrzanej słońcem pustyni. Woda pojawiła się w miejscu, którego dotknęłam kawałkiem gałęzi, czymś w rodzaju radiestezyjnej różdżki.

Próbowałam to sobie wytłumaczyć

Za każdym razem budziłam się wyczerpana i zdumiona. Dlaczego mam takie sny? Każdy z nich bowiem pokazywał jakąś rzecz, wydawałoby się, niemożliwą do wykonania, której, jak się potem okazywało, można było dokonać. Nawet wbrew prawom fizyki i przyrody.

Nie mogłam sobie z tym poradzić. Poprosiłam Irminę o książki, które mówiły o niesłychanych ludzkich mocach, o tym, czego ludzie dokonali siłą woli i ogromnym pragnieniem osiągnięcia celu. Przyjaciółka popatrzyła na mnie ze zdumieniem, ale bez słowa wyszukała wśród swoich zbiorów kilka książek. Normalnie nie miałabym na to czasu, ale akurat wtedy, dziwnym trafem, w naszym biurze zaczęły sypać się tynki. Na czas remontu każdy mógł wziąć kilka dni bezpłatnego urlopu. Przez ten czas mogłam przeczytać książki od Irminy.

I potem wszystko zaczęło się toczyć lawinowo. Następne książki, długie rozmowy z Irminą i ludźmi, którzy interesowali się podobnymi tematami. Zaczęłam powoli poznawać inne, prócz fizycznych, prawa, które rządziły tym światem, i to one, jak się okazało, były najważniejsze. Powoli odchodziłam od życiowych stereotypów: że coś muszę zrobić, że tak wypada. Wszystkie autorytety, które były dla mnie dotąd święte, powoli zaczynały przybierać postać przebrzmiałych wartości. Takie, które były dobre kiedyś, jak byłam mała, jak chodziłam do szkoły, kiedy postrzegałam świat jedynie jako zestaw praw fizycznych, które nim rządziły.

Dostrzegałam coraz więcej rzeczy i zjawisk, których istnienie do tej pory negowałam. Czytałam o chorych, którzy nagle wyzdrowieli, tylko dlatego, że bardzo tego pragnęli. Zaczęłam dostrzegać siłę ludzkiego umysłu, który potrafi naginać istniejące prawa fizyki. W ręce „same” wpadały mi doniesienia ze świata, które mnie zdumiewały. „Dynamo” – iluzjonista, chodzący po pionowej ścianie i po wodzie, albo „szaleńcy” odżywiający się energią kosmiczną, inni potrafiący tę energię wykorzystać do leczenia ludzi…

Starałam się to wyjaśnić znanymi sobie prawami fizyki, ale nie wszystko się udawało. I wreszcie musiałam pogodzić się z faktem, że człowiek nie każde zjawisko potrafi racjonalnie wyjaśnić. Umysł mi się otwierał, chodziłam po ścieżkach Nieznanego, cały czas mając wrażenie, że to jest całkiem znane, tylko dla nas wciąż niezrozumiałe. Irmina patrzyła na mnie ze zdziwieniem, bo mogłyśmy wreszcie znaleźć wspólny język w sprawach, które nas dotąd dzieliły. A już mało nie spadła z krzesła, gdy któregoś dnia powiedziałam jej, że chętnie odwiedziłabym jeszcze raz tę wróżkę, do której mnie zaprowadziła.

Zaczęłam rozumieć świat

Kiedy ją odwiedziłyśmy, Irmina chciała wyjść z pokoju, ale ją zatrzymałam i poprosiłam, by usiadła obok mnie.

– Skąd pani o tym wiedziała? – to było moje pierwsze pytanie.

Kobieta uśmiechnęła się.

– Są ludzie, którzy potrafią podnieść półtonowy ciężar, potrafią pisać wiersze, malować obrazy, a ja potrafię widzieć, co przyniesie jutro, i jaki będzie miało wpływ na człowieka. Tak mam od urodzenia. I sama nie wiem, dlaczego właśnie ja taki dar dostałam. Ty, jak widać, też dostałaś dar, dzięki któremu zmieniłaś spojrzenie na swoje życie. Dostrzegłaś, że ten zaganiany, pędzący na złamanie karku świat nie jest prawdziwy. To tylko namiastka życia. A samo życie tkwi gdzieś głęboko w nas, tylko musimy je odkryć.

Na chwilę przerwała swoją myśl, po czym dodała:

– Gdyby każdy to potrafił – byłoby pewnie na świecie idealnie: bez wojen, przemocy, nienawiści, władzy pieniądza. Ale takiego świata nie da się zbudować od razu. Zaczynamy przeglądać na oczy. Jedni wolniej, drudzy szybciej. Każdy na swojej drodze spotyka kogoś lub coś, co tę zmianę przyśpiesza. Wielu przechodzi obok tego kogoś lub czegoś obojętnie. Patrzą wyłącznie w rzeczy materialne, które przecież kończą się wraz ze śmiercią. Lecz wielu te sygnały dostrzega, tak jak ty, i zmienia swoje życie. Może to od nich zacznie się naprawa tego świata…

– Ale dlaczego wszyscy od razu nie mogą spojrzeć właśnie tak, jak potrzeba, dostrzec inne wartości? – zapytałam.

– Kiedy zrywasz jabłko z drzewa? – zapytała wróżka; i odpowiedziała sobie sama: – Kiedy jest dojrzałe. Każdy musi dojrzeć do innego spojrzenia na świat.

Wyszłam z jej mieszkania oszołomiona. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Irmina szła obok i milczała, popatrując na mnie z ukosa.

– Jeśli teraz powiesz: „a nie mówiłam”, to się do ciebie nie odzywam – uprzedziłam ją, czując, że chce się odezwać.

– Przecież ja nic nie mówię – wzruszyła ramionami, a potem roześmiałyśmy się.

Reklama

I nagle zrobiło mi się lekko na sercu. I byłam tak szczęśliwa jak wtedy, gdy we śnie wdrapałam się na szczyt góry. Uściskałam Irminę.

Reklama
Reklama
Reklama