„Wspólny biznes zbliżył mnie z siostrą, a jeszcze bardziej ze szwagrem. Na zapleczu nie tylko liczyliśmy dzienny utarg”
„Rozmawialiśmy o filmach, o tym, że życie przecieka między palcami. Zaczęłam mu opowiadać o jakimś dokumentalnym serialu, który ostatnio oglądałam, ale głos mi się łamał, bo jego kolano było już blisko mojego”.

- Redakcja
Nasza kawiarnia była mała, ciasna, ale nasza. Razem z Magdą miałyśmy ją od trzech lat. Ona – starsza, zawsze z pazurem, odważna w decyzjach. Ja – raczej w cieniu, ale sumienna. Czasem się z tego śmiałyśmy: że ona ma język, a ja ręce do roboty. Wszystko działo się naturalnie – jakbyśmy naprawdę były jedną osobą, tylko rozbitą na dwa ciała.
Magda musiała wyjść wcześniej, bo miała zebranie w szkole. Marek został ze mną w kawiarni i dokończyliśmy zamówienie. Przez chwilę rozmawialiśmy o lodach kokosowych, które kompletnie nie schodziły, potem o nowej lodówce, która miała rzekomo chłodzić jak marzenie, ale w praktyce wydawała dziwne dźwięki. To były rozmowy, które można prowadzić z każdym. Ale ja wiedziałam, że to nie „każdy”.
Zgasłam przy nim. Nie w tym złym sensie, po prostu czułam, że kiedy jest obok, mówię ciszej, mniej. Słuchałam bardziej. On zawsze mówił spokojnie, z lekkim uśmiechem, jakby ważył każde słowo. Kiedy poszłam na zaplecze po czystą ścierkę, usłyszałam, jak włącza muzykę, coś jazzowego. Wróciłam do sali i wtedy spojrzał na mnie inaczej.
– Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? – zapytałam. Ton miałam spokojny, ale serce zaczęło mi bić szybciej.
– Bo nie potrafię inaczej – odpowiedział.
Nie powiedziałam nic. Usiadłam przy jednym ze stolików, a on zrobił herbatę. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę – o filmach, o tym, że nie pamięta, kiedy ostatnio był w kinie, że życie przecieka między palcami. Zaczęłam mu opowiadać o jakimś dokumentalnym serialu, który ostatnio oglądałam, ale głos mi się łamał, bo jego kolano było już blisko mojego.
Nie odsunęłam się
Nie pamiętam dokładnie, kto pierwszy wyciągnął rękę. Może on, może ja. To nie miało znaczenia. Dotknął mojej dłoni, a ja nie cofnęłam jej. Zostaliśmy tak przez chwilę, w ciszy, jakbyśmy oboje czekali na pozwolenie, którego nikt nam nie mógł dać. Potem wszystko potoczyło się szybko.
Pocałował mnie. Usta miał ciepłe, a dłonie pewne. Nie było w tym żadnej nieśmiałości, ale też nie było pośpiechu. Wszystko działo się jakby naturalnie, jakbyśmy od dawna na to czekali. Potem siedzieliśmy razem, nie mówiąc nic. Czułam się winna, ale też dziwnie spokojna, jakby coś, co było napięte we mnie od miesięcy, wreszcie mogło opaść. Gdy zamknęłam za sobą drzwi kawiarni, czułam, że zrobiłam coś, czego nie będę mogła cofnąć.
Zaczęłam się źle czuć jakieś dwa tygodnie później. Zrzucałam winę na przemęczenie, zmiany pogody, dietę. Ale kiedy mdłości nie ustępowały, a okres się nie pojawił, kupiłam test. Zrobiłam go wcześnie rano, zanim poszłam do kawiarni. Dwie kreski pojawiły się od razu. Wpatrywałam się w nie bez tchu, jakby mogły zniknąć, jeśli wystarczająco długo będę im się przyglądać. Nie zniknęły.
Byłam w ciąży
Marek nic nie podejrzewał. Zachowywał się tak, jakby tamten wieczór był czymś, co się zdarzyło i zniknęło, jakby wrócił do swojego świata. A ja zostałam z tym sama. Magda zauważyła, że coś jest nie tak. Miała świetną intuicję. Złapała mnie na zapleczu, kiedy po raz trzeci w ciągu jednego dnia opierałam się o zlew.
– Dorota, ty jesteś chora? Wyglądasz, jakbyś miała się zaraz przewrócić. Chcesz iść do lekarza?
– Nie trzeba – odpowiedziałam szybko. – To nic. Po prostu… chwila słabości.
Ciąża stawała się coraz bardziej widoczna, mimo że ubierałam się w luźniejsze bluzy i rozpinane swetry. W kawiarni wciąż pracowałam normalnie. Marek milczał. Unikał spojrzeń, odpowiadał zdawkowo. Widziałam, jak zaciska szczęki, kiedy wchodził na zaplecze i widział mnie siedzącą z ręką na brzuchu.
W środę Magda była nerwowa od rana. Szklanki tłukły się jej w rękach, kilka razy zaczęła zdanie, którego nie dokończyła. Marek wyszedł z nią na zewnątrz, pod pretekstem rozmowy o remoncie. Zostawiłam drzwi lekko uchylone.
– To dziecko… jest moje – powiedział.
– Boże. Boże, Marek, powiedz, że to żart, że zwariowałeś.
– Przepraszam. Nie chciałem. To się po prostu stało.
– Nie ma czegoś takiego jak „po prostu”! – ryknęła.
Nie usłyszałam już nic więcej. Cofnęłam się o kilka kroków, niemal się przewróciłam, opierając o regał. Serce mi waliło. Nie było już odwrotu. To, co się wydarzyło, wyszło na jaw. Zniknęło wszystko – cisza, milczenie, balansowanie między spojrzeniami. Zostało tylko jedno: zdrada.
Magda nie przyszła już do kawiarni, nie odebrała telefonu, nie odpisała na wiadomość. Wiem, że się spakowała, zostawiła Marka i zamieszkała u przyjaciółki. Kiedy pojawiła się na chwilę tylko po dokumenty, nawet nie spojrzała w moją stronę. Minęła mnie, jakbyśmy nigdy się nie znały.
To był koniec
Kawiarnia zaczęła pustoszeć. Klienci przychodzili rzadziej, a ja nie miałam siły walczyć. Nie umiałam się uśmiechać, nie potrafiłam rozmawiać o nowościach w menu. Marek próbował pomagać, ale każde jego słowo brzmiało jak fałsz. Któregoś dnia po zamknięciu usiadł przy jednym ze stolików i patrzył, jak zmywam. W końcu powiedział:
– Chcę być przy tym dziecku. Chcę ci pomóc.
Nie odwróciłam się. Wycierałam dalej blat.
– Nie chcę cię widzieć. To ty zniszczyłeś wszystko.
– Nie tylko ja.
– Urodzę sama i sama go wychowam. Nie chcę litości ani twojej obecności.
Wyszedł bez słowa. Zostawił za sobą zapach deszczu i zmęczenia. A ja zostałam w pustej kawiarni, gdzie nawet światło zdawało się gasnąć szybciej niż zwykle.
Zostałam sama
Kawiarnia zamknęła się miesiąc później. Nie płakałam, kiedy wywieszałam kartkę z napisem „Lokal do wynajęcia”. Już wtedy nic nie trzymało mnie w tym miejscu.
Minął ponad rok. Szymek chodził, jeszcze chwiejnie, ale już z uporem. Miał wyraz twarzy, który przypominał mi Magdę, kiedy coś postanawiała. Patrzyłam na niego i wiedziałam, że nie mogę się cofnąć. Nie ma powrotu do tego, co było.
Pracowałam w bibliotece na pół etatu. Nie dzwoniłam do nikogo, nie opowiadałam tej historii. Nikt o nią nie pytał. Marek zniknął. Ostatnia wiadomość od niego przyszła w marcu: „Wiem, że nie chcesz, żebym był. Ale gdybyś kiedyś zmieniła zdanie…”. Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie potrafiłabym już rozmawiać z nim jak dawniej.
Myślałam czasem o Magdzie. Czy znalazła nowe miejsce, nową pracę? Czy ktoś ją teraz wspiera, tak jak ja nie potrafiłam wtedy?
Dorota, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam sukienkę w lumpeksie za 5 zł i wyglądałam w niej obłędnie. Teściowa momentalnie zaczęła węszyć podstęp”
- „Dawałam wnukom po 100 zł za odwiedziny i źle się to skończyło. Babcia na własne życzenie stała się bankomatem”
- „Z mężem żyjemy jak współlokatorzy. Mam w sobie ogień 30 latki, ale ten stary tetryk skutecznie go gasi”