Reklama

Trzynastego nie przyjmowałam klientów. Nie dlatego, że nie było chętnych. Po prostu tak ustaliłam. Raz w miesiącu mój gabinet jest zamknięty na cztery spusty. Ja sama też staram się nie wychodzić z domu. Na wszelki wypadek. Tym razem jednak stało się inaczej, może dlatego że na dodatek był piątek?

Reklama

Pisk opon na zabłoconym asfalcie i odgłos tłuczonego szkła sprawiły, że wybiegłam na ulicę. Czułam, że stało się coś niedobrego. Autobus linii 128 wpadł w poślizg i z impetem wbił się w ciężarówkę na litewskich numerach. Mogłam jedynie przypuszczać, że kierowca tira zbyt gwałtownie zahamował przed skrzyżowaniem.

Było wielu rannych. Ludzie płakali, krzyczeli, w panice tratowali się nawzajem. Kilkoro z pasażerów leżało na trawniku, a okoliczni mieszkańcy i sklepikarze próbowali udzielać pierwszej pomocy. Wróciłam do domu po gruby koc i podbiegłam do mężczyzny, który właśnie wysiadał z autobusu.

– Nic panu nie jest? – zapytałam.

– Nie, nie mam nawet draśnięcia – odpowiedział wyjątkowo spokojnie. – To dziwne, bo siedziałem tuż za kierowcą. On zginął na miejscu. Kobieta z fotela obok też nie żyje.

Zobacz także

– Może to tylko tak wygląda. Trzeba poczekać na karetkę.

– Zimno mi – spojrzał gdzieś daleko, choć miałam pewność, że mówi do mnie.

– Proszę wziąć koc. Na pewno nic panu nie jest? – narzuciłam mu na ramiona kraciasty kawałek wełny.

– Mówiłem już, że nic – rzucił lekko zniecierpliwiony. – Muszę zadzwonić do żony.

Zaczął przeszukiwać kieszenie kurtki

– No tak. Zostawiłem komórkę w pracy. Jak zwykle – tym razem mówił do siebie.

– To niech pan wejdzie do mnie. Zadzwoni pan i spokojnie poczeka na żonę.

Zgodził się bez wahania. Na jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Posłusznie podreptał za mną, a w przedpokoju odruchowo zaczął zdejmować buty.

– Nie trzeba – powstrzymałam go.

– Przyjmuję tu klientów. Telefon jest tam – wskazałam stojący w gabinecie aparat.

Widziałam, jak się rozgląda.

– Klientów? – powtórzył zamyślony.

– Tak. Jestem wróżką.

– Miło mi – wyciągnął szczupłą, delikatną dłoń. – Jestem Michał.

Wszedł do pokoju i spokojnie wybrał numer. Zastygł ze słuchawką przy uchu na dobre 3 minuty. Później znów wystukał numer i cała sytuacja powtórzyła się.

– Nie ma jej w domu – mruknął mężczyzna. – A jej komórka chyba straciła zasięg. Nie mam pojęcia, co się mogło stać.

– Proszę usiąść. Zaraz pewnie żona się znajdzie. A jak nie, wezwie pan taksówkę.

Mówiąc to, poczułam dziwne mrowienie w rękach. Wiedziałam, że coś się stało. Że jestem w stanie to wyjaśnić. Znajomy niepokój powoli ogarniał całe moje ciało.

– Może… Może zgodzi się pan, żebym panu powróżyła?

Mężczyzna wyraźnie się obruszył

– Zupełnie za darmo – dodałam szybko. – Skoro już pan tu jest. Mam przeczucie, że to coś ważnego.

To miłe z pani strony, ale jestem doktorem fizyki. Zupełnie nie wierzę we wróżby. Liczy się tylko to, co materialne i racjonalne, czego można dotknąć, zbadać, policzyć. Wie pani… Szkiełko i oko.

– Rozumiem, ale co panu szkodzi? To zajmie nie więcej niż 10 minut. A wtedy pana żona pewnie będzie już dostępna.

– Nie, to absurd! Po co?

– Bo czuję, że to wiele wyjaśni. Po prostu jestem o tym przekonana.

Raz jeszcze podszedł do telefonu, a potem zrezygnowany opadł na kanapę.

– Dobrze. Co pani zamierza?

– Proszę tylko podać mi dłonie. I przez chwilę nic nie mówić, dobrze?

– Zgoda. Niech pani przeprowadza swoje paranormalne doświadczenie.

Niechętnie wyciągnął przed siebie ręce.

Pierwszy obraz, jaki się pojawił, przypominał światło lampy błyskowej. Mrugała w mojej głowie, wywołując gwałtowny ból. Potem były zdjęcia. Pejzaże, martwa natura.

– Zajmuje się pan fotografią? – na chwilę otworzyłam oczy, spojrzałam na Michała.

– Skąd to przypuszczenie? – mówił spokojnie, ale widziałam, że jest poruszony.

– Widzę różne obrazy. Zdjęcia. I powtarzający się błysk flesza.

– Tak, bawię się czasem aparatem. To moje hobby od lat.

– Fotografuje pan głównie przyrodę, prawda? – upewniłam się.

– To najwdzięczniejszy obiekt – uśmiechnął się mimowolnie. – Oprócz mojej żony oczywiście.

„Muszę poszukać jej twarzy uchwyconej przez obiektyw. Zobaczyć choćby kontur postaci” – pomyślałam.

Wszystkie siły mentalne skupiłam na umyśle siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Nie było łatwo do niego dotrzeć. Wyczuwałam jakby psychiczną zaporę. Nie wierzył we wróżby ani zjawiska paranormalne, jednak za wszelką cenę próbował się ode mnie odgrodzić. Po zdjęciach nie było już śladu. Domyśliłam się, że Michał skupia się specjalnie na czymś innym, aby uniemożliwić mi penetrację swojego umysłu i wspomnień. Przez dłuższy czas mu się to udawało. Był silny. Jedyne projekcje, do jakich miałam dostęp, to skomplikowane wzory, ciągi geometryczne, rysunki przedstawiające budowę silnika spalinowego, rozbity na cząstki elementarne skład paliwa.

Czułam, jak ogarnia mnie zmęczenie. Puściłam jego dłonie.

– Dlaczego pan się broni? – zapytałam.

– Żeby pokazać, że nie ma czegoś takiego jak telepatia czy chiromancja. To wymysł szarlatanów i, pani wybaczy, naciągaczy.

– Nie. I mogę to panu udowodnić, ale nie sama – spojrzałam mu prosto w oczy. – Widzi pan, w mojej pracy, podobnie jak w konwencjonalnej terapii psychologicznej czy zwykłej hipnozie, potrzebna jest wiara pacjenta. Albo choćby poddanie się. Otwarcie serca i umysłu. A pan nie chce chyba, aby cokolwiek pana ograniczało? Gdyby nie wiara w nieznane, nie byłoby odkryć na miarę Nobla. Nikt nie usłyszałby o Einsteinie, czasoprzestrzeni czy czarnych dziurach. To nauka przekracza granice. Rozum każe nam podejmować wyzwania, sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga, obalać dogmaty i doświadczać nieznanego. Proszę mi zaufać.

– Dobrze. Przekonała mnie pani – znów wyciągnął dłonie, odetchnął głęboko, jakby z rezygnacją. – Odkryjmy coś razem.

Zamknęłam oczy i raz jeszcze spróbowałam dotrzeć do jego wnętrza. Niewidzialna blokada, na szczęście, zniknęła. Znów ujrzałam kalejdoskop kwiatów, oszronionych drzew, zmrożonych kolb kukurydzy…

A potem zobaczyłam kobietę. Miała kasztanowe włosy i lekko piegowaty nos. Na każdym zdjęciu wyglądała inaczej, ale zawsze była piękna. Fotograf potrafił uchwycić ten trudny do opisania błysk w oku, śmiało podniesiony podbródek, kuszący zarys piersi, blask zachodzącego słońca w opadających na ramiona lokach. Niestety, na kolejnych obrazach cieniem położyły się ołowiane chmury. Zabrakło światła. Być może winna była źle ustawiona przesłona.

Włosy kobiety z kasztanowych zrobiły się nagle rdzawe. Zadziorny podbródek ociekał krwią, całą postać spowiło zaś zimne niebieskie światło. Teraz to ono pulsowało w mojej głowie. Pulsowało i wdzierało się w mózg wraz z towarzyszącym mu wyciem syren.

Zobaczyłam karetkę, a potem… stojący w zaspie rozbity autobus

– Ona była tam razem z tobą – krzyknęłam, otwierając oczy, bo nagle wszystko stało się jasne. – Jechała tym samym autobusem. Tylko że siedziała z tyłu.

Mężczyzna zerwał się z kanapy i podbiegł do okna. Ostatni przechodnie ciekawie przyglądali się, jak uszkodzony pojazd wciągany jest na lawetę.

– Muszę zadzwonić! – krzyknął.

Nie protestowałam. Wiedziałam, że i tym razem nikt nie odbierze. Wzięłam z jego ręki słuchawkę i wykręciłam numer na informację. Poprosiłam Michała o nazwisko żony, a potem bez słowa podałam mu zapisany na skrawku gazety numer do szpitala.

Boże! Jest pani pewna? – słyszałam, jak wyrzuca z siebie potok słów. – Ale nic jej nie grozi? To tylko powierzchowne rany? Dobrze, oczywiście. Już jadę!

Michał odłożył słuchawkę i chwycił mnie w ramiona.

– Bardzo pani dziękuję. Nawet pani nie wie, jak bardzo. Nie mam pojęcia, jakim cudem moja żona znalazła się w tym autobusie, ale… Gdyby nie pani…

Reklama

– Nic już nie mów. Wezwę taksówkę. Właśnie odnalazłeś coś bardzo cennego.

Reklama
Reklama
Reklama