Reklama

Ostatnie miesiące w Warszawie wyssały ze mnie resztki energii. Praca w branży kreatywnej, która kiedyś mnie ekscytowała, stała się rutyną, a każdy projekt zdawał się kolejną próbą przetrwania. Z dnia na dzień coraz trudniej było mi udawać, że wszystko gra. Marta zaproponowała wyjazd w Tatry na warsztaty jogi – i choć brzmiało to banalnie, zgodziłam się bez wahania. Góry, cisza, ruch – może to wystarczy, by wrócić do siebie? Nie spodziewałam się, że najbardziej wytrąci mnie z równowagi nie natura, a człowiek – instruktor o spojrzeniu, które trudno zapomnieć.

Reklama

Czułam dziwne napięcie

– Klara, ty się tak uśmiechasz tylko, kiedy dostajesz podwójną porcję tiramisu – zaśmiała się Marta, odkładając kubek po porannej kawie.

– Daj spokój, po prostu dobrze mi tu – rzuciłam mimochodem, udając, że wpatruję się w świerki, a nie w zbliżającego się Jarka.

– Mhm… Albo ktoś ci się podoba.

Zignorowałam to, ale policzki mimowolnie zapiekły mnie rumieńcem. Nie chciałam się przyznać, że przez cały wczorajszy wieczór analizowałam nasze krótkie rozmowy – jego „cieszę się, że jesteś z nami”, ten drobny dotyk przy poprawianiu pozycji wojownika, uśmiech, który jakby trwał sekundę dłużej, gdy patrzył właśnie na mnie.

Kiedy dziś podczas zajęć nachylił się, by skorygować ułożenie moich rąk, jego głos był tak blisko, że przez chwilę nie słyszałam nic poza rytmem własnego serca.

– Oddychaj przez nos, Klara. Głębiej… o tak – powiedział cicho.

Poczułam, jak przez mój kręgosłup przechodzi delikatne ciepło. Nie wiem, czy to jego dotyk, czy moja własna wyobraźnia. Ale wiedziałam, że nie jestem mu obojętna. I że to jest początek czegoś, co może mnie kompletnie rozbroić.

Po zajęciach usiadłam z Martą na tarasie.

– Widziałam, jak cię poprawiał. Uśmiechał się do ciebie inaczej niż do innych.

– Przestań, to tylko joga – próbowałam zbyć temat, ale głos mi zadrżał.

– No właśnie, a ty wyglądasz, jakbyś właśnie się zakochała.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że gdy otworzę usta, przyznam przed sobą coś, czego jeszcze nie umiałam nazwać.

Zaczęłam być zazdrosna

– On ma takie niesamowite oczy, nie? Jakby widział człowieka na wskroś – powiedziała Magda, siadając obok mnie po sesji.

– Kto? – zapytałam z pozornym zdziwieniem.

– No Jarek. Gadałam z nim dziś przy śniadaniu. Mówił, że lubi, jak ktoś przyjeżdża na warsztaty z intencją. Że to czuć. Powiedział, że ja taką mam – uśmiechnęła się, jakby właśnie dostała medal.

Skinęłam głową, nie mówiąc nic. Uśmiech próbował utrzymać się na mojej twarzy, ale w środku coś się we mnie skurczyło. Nagle wszystkie te spojrzenia, które wczoraj zdawały się wyjątkowe, zaczęły tracić na znaczeniu.

Podczas popołudniowego spaceru Jarek szedł obok Asi – tej cichej, spokojnej dziewczyny z Dolnego Śląska. Rozmawiali, śmiali się. Widziałam, jak delikatnie dotknął jej ramienia, kiedy pokazali sobie coś w oddali. Niby nic, ale w moim żołądku zrobiło się lodowato.

– Podobają ci się te zajęcia? – zagadnęła Asia, kiedy usiadłyśmy przy stole.

– Tak, bardzo – odpowiedziałam uprzejmie.

– Jarek mówił, że jeszcze nigdy nie miał tak zgranego turnusu.

– Tak? – uniosłam brew.

– Mhm. Powiedział też, że niektórzy uczestnicy mają w sobie bardzo czułą energię. I że to się czuje – uśmiechnęła się znacząco.

Nie miałam już wątpliwości. Byłam jedną z wielu. A każda z nas mogła wydawać się mu „wyjątkowa”. Zaczęłam się dusić tą atmosferą. Moja nadzieja przeszła w niepokój. W zazdrość. I frustrację, której nie umiałam nazwać. Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo mnie to rozłoży od środka.

Zebrałam się na odwagę

Wieczorna medytacja miała wyciszyć mój umysł. Zamiast tego moje myśli pulsowały jak neon – za jasne, za intensywne, nie do zatrzymania. Po zajęciach wszyscy rozeszli się do pokoi, tylko ja zostałam jeszcze chwilę na tarasie. Potrzebowałam oddechu. Ciszy. Albo... wyjaśnienia.

– Nie śpisz jeszcze? – Jarek wyszedł z kubkiem herbaty w dłoni.

Nie mogłam zasnąć. Za dużo myśli – odpowiedziałam, patrząc w ciemność.

Usiadł obok, odległość między nami była nieprzyzwoicie bliska. Pachniał drzewem sandałowym i czymś znajomym, co już teraz kojarzyło mi się tylko z nim.

– Te góry... wyciągają z człowieka rzeczy, których się nie spodziewa – powiedziałam.

– Tak działa przestrzeń. I cisza. Otwierają nas na prawdę.

Zebrałam się w sobie. Może powinnam milczeć, ale nie potrafiłam już dłużej udawać.

– Jarek… ja wiem, że to może być nie na miejscu, ale... coś czuję. Wiem, że to może być tylko moje wyobrażenie. Ale od pierwszego dnia, kiedy na mnie spojrzałeś... coś się we mnie zmieniło.

Spojrzał na mnie uważnie. Nie zaskoczony. Spokojny.

– Klara… jesteś piękna i wrażliwa. Ale ja już z kimś jestem.

Zamilkłam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: z kim?

– Z Magdą – powiedział, jakby słyszał moje myśli. – To się rozwinęło niedawno. Nic oficjalnego, ale... chcę to sprawdzić.

Słowa wbiły się we mnie jak lód. Czułam, jak zalewa mnie wstyd. Głupota. Żal. Chciałam zniknąć.

– Przepraszam – wyszeptałam i uciekłam do swojego pokoju, zanim zdążył cokolwiek dodać.

Musiałam uciec od wszystkich

Z samego rana wzięłam plecak i wyszłam z pensjonatu, nie mówiąc nikomu, dokąd idę. Nie miałam planu. Tylko potrzebę: uciec jak najdalej. Szłam wzdłuż ścieżki przez las, pośród mgły i wilgoci, czując, jak napięcie powoli opada z ramion. Im dalej od ludzi, tym ciszej w mojej głowie.

W pewnym momencie usiadłam na kamieniu przy potoku. Woda szumiała, a ja pierwszy raz od wczoraj poczułam, że mogę oddychać. Rozpłakałam się. Bez szlochu, bez dramatów – cicho, jakby płakało tylko moje serce. Nie za Jarkiem. Za sobą. Za tym, że znów dałam się ponieść iluzji.

Telefon zadzwonił. Marta.

– Klara, gdzie jesteś? Martwię się.

– Musiałam wyjść. Potrzebuję trochę samotności.

– Jarek mi powiedział. Przykro mi. Ale wiesz co? Może to wcale nie o niego chodziło.

– Co masz na myśli?

Może to chodziło o ciebie. O to, żebyś coś poczuła. Że jeszcze żyjesz, że ktoś ci się podoba.

Rozłączyłam się bez słowa. Ale to zdanie zostało ze mną. Może faktycznie to nie chodziło o miłość. Może chodziło o to, że znowu coś poczułam. Że mimo wcześniejszych porażek, coś się we mnie obudziło.

W drodze powrotnej spotkałam mężczyznę, który zapytał o szlak. Miał pogodny głos i życzliwy uśmiech. Rozmawialiśmy przez chwilę, zupełnie zwyczajnie. O pogodzie. O górach. O ciszy. I to wystarczyło, by na nowo poczuć grunt pod nogami.

Wróciłam do pensjonatu z mokrymi butami i nieco lżejszą głową. Nie wiedziałam, co dalej, ale wiedziałam jedno – zniknęła potrzeba, by cokolwiek przyspieszać.

Po prostu sobie odpuściłam

Ostatni poranek przyszedł z chłodem i słońcem, które wreszcie przebiło się przez mgły. Spakowałam swoje rzeczy powoli, bez pośpiechu. Marta siedziała na łóżku, patrząc na mnie z troską, ale nie mówiła nic. Wiedziała, że najpierw muszę się z tym wszystkim sama uporać.

Na śniadaniu Jarek podszedł do mnie. Tym razem nie uśmiechał się szeroko, ale z szacunkiem.

– Klara, mogę cię prosić na słowo?

Wyszliśmy na taras.

Chciałem ci podziękować – powiedział spokojnie. – Za szczerość. Za odwagę. Wiem, że cię to musiało dużo kosztować.

– Nie oczekuj ode mnie przebaczenia ani zrozumienia – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Ale już nie mam żalu. Po prostu... żałuję, że to wszystko sobie wymyśliłam.

– To się zdarza. I to nie twoja wina – ujął moje słowa z czułością, której w tej chwili już nie chciałam.

Po południu, zupełnie niespodziewanie, podeszła do mnie Magda.

– Klara… chciałam ci coś powiedzieć. Wiem, że coś się między nami popsuło. I nie wiem, co Jarek ci mówił, ale... nie miałam pojęcia, co czułaś. Naprawdę. Przepraszam, jeśli przeze mnie było ci przykro.

Skinęłam głową. Zaskoczyło mnie to. Ale było w tym coś prawdziwego. I potrzebnego.

W drodze powrotnej Marta milczała razem ze mną. Jechałyśmy w ciszy, z górami w lusterku. Wiedziałam, że ten wyjazd mnie rozbił. Ale też... coś we mnie poskładał.

Jeszcze nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam jedno – nie mogę wrócić do starego życia, jakby nic się nie wydarzyło.

Joga naprawdę mnie oczyściła

Warszawa powitała mnie betonem, hałasem i tym dziwnym ciężarem, który od razu osiada na ramionach, gdy tylko wysiadasz z pociągu. Klucze w zamku zabrzęczały znajomo, zbyt zwyczajnie. W mieszkaniu nic się nie zmieniło – zlewozmywak pusty, rośliny lekko przesuszone, światło jak zwykle chłodne. Ale to ja wróciłam inna.

Pierwszej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, jakby moje ciało nie rozumiało, że już nie śpi pośród drewna i ciszy, tylko wśród tramwajów i neonów. Wreszcie wstałam, zaparzyłam herbatę i usiadłam przy oknie. Patrzyłam na mokre ulice i ludzi wracających z imprez. Każdy w swoim świecie. Tak jak ja.

Myślałam o Jarku. O tym, jak łatwo pomylić głód emocjonalny z uczuciem. Jak można sobie coś dopisać, dodać znaczeń tam, gdzie ich nie ma. I jak bardzo chcemy wierzyć, że ktoś – ktokolwiek – zobaczy w nas coś więcej. Każdy o tym marzy.

Nie było szczęśliwego zakończenia. Ale coś się we mnie oczyściło. Może joga naprawdę działa. Może nie w ten magiczny sposób, który obiecują kolorowe foldery. Może nie przynosi natychmiastowego oświecenia ani odpowiedzi. Ale może potrafi sprawić, że zaczynasz czuć siebie na nowo. Jeśli o coś chcę się teraz oprzeć, to właśnie o to uczucie. Nie o miłość, nie o wyobrażenia. Tylko o siebie.

Jeszcze nie wiem, co dalej. Ale wiem, że wróciłam. Nie do miasta. Do siebie.

Klara, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama