Reklama

Całe życie byłem „tym drugim”. Nie, nie chodzi o żadne trójkąty miłosne. Po prostu nigdy nie byłem tym, który podejmuje decyzje. Ani w domu, ani w pracy. Nawet kiedy kupowaliśmy z Ireną nowe krzesła do kuchni, to ja tylko kiwałem głową. A jak zapytała, czy bardziej pasuje beż, czy śmietanka, to odpowiadałem:

Reklama

– Ten, który ty wybierzesz, na pewno będzie ładniejszy.

Przez lata żyłem tak, jakby to nie moje życie było. Rano wstawałem, jechałem do pracy, wracałem, oglądałem wiadomości, zmywałem naczynia, kładłem się spać. Żona decydowała o wszystkim – od wakacji po firmę ubezpieczeniową, nawet smak jogurtu w lodówce wybierała ona.

– Ten najbardziej lubisz, pamiętasz? – mawiała. I ja już sam nie byłem pewien, czy to prawda, czy tylko tak sobie wmawiam.

Nie narzekałem. Naprawdę. Ale czasem czułem, że coś we mnie nie chce już dłużej milczeć. Jakby jakaś część mnie chciała wreszcie coś zrobić... po swojemu. I właśnie wtedy, zupełnie przypadkiem, zdarzyło się coś, co to milczenie przerwało. I to z hukiem. To był poniedziałek. Jechałem zatankować auto na stacji niedaleko domu. Irena poprosiła, żebym też kupił papier toaletowy i chleb, bo „znowu wszystko zniknęło z kuchni”. W kolejce do kasy zobaczyłem pudełko ze zdrapkami. Kolorowe, błyszczące, kiczowate. I pomyślałem: „A co mi tam, raz spróbuję. Dla jaj.”

Zdrapałem jeszcze w samochodzie, zanim ruszyłem. 200 tysięcy złotych. Dwieście tysięcy! Najpierw myślałem, że źle widzę. Spojrzałem jeszcze raz. Potem jeszcze raz. I w końcu zacząłem się śmiać. Sam do siebie. Na cały głos. I wtedy podjąłem decyzję. Pierwszą taką w moim życiu. Nie powiedziałem Irenie. Ani słowa. Bo chciałem choć raz mieć coś tylko swojego. Coś, o czym zadecyduję sam.

Nareszcie czułem, że żyję

Zacząłem od konta. Takiego, o którym nikt nie wiedział, nawet Irena. Wszystko załatwiłem w tym samym banku, gdzie mieliśmy wspólne oszczędności, tylko w innym oddziale, na drugim końcu miasta. Poszło szybko. Podałem dane, podpisałem papiery, dostałem kartę. Nawet nie zapytałem o oprocentowanie, bo i tak wiedziałem, że te pieniądze długo tam nie zostaną. Przelałem na nie wygraną w całości i pierwszy raz w życiu poczułem, że coś się dzieje tak, jak ja chcę.

Najpierw spłaciłem kredyt. Taki gotówkowy, cichy, o którym nikomu nie mówiłem. Wziąłem go dwa lata wcześniej, żeby kupić nowy telefon, prezent dla Ireny na rocznicę i trochę łatek do auta, bo ciekł przewód hamulcowy, a Irena nie znosiła „nieplanowanych” wydatków. Rata była niewielka, ale ciążyła mi. Teraz zniknęła. Ot, jedno kliknięcie i po sprawie.

Potem wszedłem do sklepu RTV, tak po prostu, bez planu. Zobaczyłem telewizor, taki, o jakim kiedyś mówiłem – duży, z obrazem jak żywy, z funkcją nagrywania i dostępem do wszystkiego. Był w promocji. I kupiłem. Zorganizowałem transport, zamówiłem montaż. Gdy kurierzy wnosili pudło, Irena patrzyła na nich z szeroko otwartymi oczami.

– Skąd to? – zapytała, ścierając dłonie o fartuch.

– Promocja była. Nie mogłem się oprzeć – odpowiedziałem.

Popatrzyła na mnie uważnie. Przez chwilę myślałem, że coś się domyśla, ale tylko pokiwała głową.

– No i dobrze. Stary i tak ciągle się zawieszał.

Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie i obejrzeliśmy wiadomości na nowym ekranie. Ona jadła jabłko, ja udawałem, że skupiam się na pogodzie. Tak naprawdę słuchałem tylko swojego serca, które waliło mi jak przed egzaminem. W kolejnych dniach zamówiłem kilka drobnych rzeczy – nowy odkurzacz, mikser, lepszą lodówkę. Wszystko przez internet, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Odbiór z paczkomatu, płatność kartą. Irena tylko kiwała głową.

– Dobrze, że się w końcu za to wziąłeś. Już myślałam, że będę musiała wszystko sama ogarniać.

Miałem mętlik w głowie

Czułem się, jakbym prowadził podwójne życie. W dzień byłem tym samym Marianem, mężem Ireny, który wkłada talerze do zmywarki i śledzi ceny w osiedlowym sklepie. Wieczorami przeglądałem stan konta, planowałem kolejne zakupy, robiłem przelewy i sprawdzałem, ile jeszcze mi zostało. Niby niewiele, ale wystarczająco, żeby czuć, że mam wybór. Pewnego wieczoru, gdy zmywałem, Irena zagadnęła znienacka.

– Marian, skąd nagle tyle pieniędzy? Coś wygrałeś?

Zamarłem z talerzem w dłoni. Woda ściekała mi po palcach, ale nie ruszyłem się.

– Nie, co ty – rzuciłem szybko. – Po prostu trochę zaoszczędziłem. I jeszcze bonus z pracy był.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– To pierwszy raz, kiedy o tym nie wiedziałam. Dziwne to.

Uśmiechnąłem się krzywo i wróciłem do zlewu. Niby nic nie powiedziała, ale wiedziałem, że coś ją tknęło. Zaczęła czuć, że coś jest inaczej. A ja? Czułem się dziwnie. Z jednej strony winny, jak dziecko, które zjadło ciastko przed obiadem. Z drugiej – podekscytowany. Jakbym właśnie wyruszył w podróż, o której zawsze marzyłem, tylko nikt wcześniej nie pozwolił mi się spakować.

Nie chodziło o pieniądze

Z czasem zacząłem się gubić. Paragony z droższych zakupów wrzucałem do szuflady w garażu, ale kilka musiało zostać mi w kieszeniach. Irena pewnego dnia przyszła do kuchni z wydrukiem w dłoni.

– Co to za przelew na pięćdziesiąt tysięcy? – zapytała. – I co to za konto?

Poczułem, jak robi mi się gorąco. Przez chwilę szukałem jakiegoś logicznego kłamstwa, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.

– Spłaciłem kredyt – powiedziałem cicho.

– Jaki kredyt? – głos Ireny zrobił się ostry. – Dlaczego masz konto, o którym nie wiem?

Stanąłem przed nią, jakbym miał za chwilę złożyć wyjaśnienia przed sądem. Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy. Poczułem, że wszystko wymyka mi się z rąk. To już nie była tylko tajemnica o pieniądzach. To było coś więcej. Irena wciąż patrzyła na mnie, czekając na odpowiedź. A ja milczałem, nie dlatego, że nie chciałem mówić, tylko dlatego, że nie wiedziałem, jak zacząć. Bo przecież to nie chodziło o konto. Chodziło o to, że przez całe życie czułem, że nie mam prawa decydować sam.

Prawda wyszła na jaw

Usiedliśmy w salonie. Bez telewizora, bez talerzy, bez słów. Irena czekała. W końcu powiedziałem, prawie szeptem:

– Wygrałem. Dwieście tysięcy. W zdrapce. I nie powiedziałem, bo… chciałem choć raz coś sam.

Nie odpowiedziała od razu. Wstała, podeszła do okna, stała przez chwilę plecami. Potem usiadła z powrotem.

– To nie jest problem. Nie pieniądze. Problem w tym, że myślałeś, że nie możesz mi powiedzieć. Że nie wolno ci było zrobić czegoś samemu.

Zamilkłem. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Myślałem, że będzie złość, pretensje, krzyk. A ona tylko siedziała spokojnie i patrzyła na mnie tak, jakby pierwszy raz mnie widziała. Zrozumiałem wtedy, że przez te wszystkie lata naprawdę pozwalałem innym żyć za mnie. Aż sam w to uwierzyłem.

Nie chciałem jej zranić

Od tamtej rozmowy było cicho. Nie kłóciliśmy się, nie robiliśmy sobie wyrzutów, ale między nami pojawiła się jakaś dziwna przepaść. Irena przestała pytać, przestała komentować. Jakby nagle wszystko przestało ją obchodzić. Próbowałem wrócić do codziennych rozmów. Zapytałem, czy zrobimy grilla na weekend. Czy nie brakuje jej czegoś do obiadu? Czy chce, żebym odebrał coś z apteki? Odpowiadała krótko. Bez uśmiechu. W końcu wieczorem, przy zgaszonym świetle, odważyłem się powiedzieć:

Nie chciałem cię zranić.

– Nie zraniłeś – odparła spokojnie. – Uświadomiłeś mi tylko, że nigdy mi do końca nie ufałeś. Że byłeś obok, ale nie ze mną.

Siedzieliśmy w milczeniu. Ja z poczuciem, że właśnie tracę coś więcej niż spokój. A ona z twarzą zwróconą w stronę okna, jakby czekała na coś, co już dawno nie miało wrócić. Zrozumiałem, że to, co zrobiłem, nie dotyczyło pieniędzy. Dotyczyło tego, że przez tyle lat milczałem, aż ona uwierzyła, że wszystko jest dobrze.

Nie wiedziałem, co dalej

Zrobiłem kolację. Prosta – jajka z majonezem, chleb, herbata. Usiadłem przy stole, czekałem, aż dołączy. Przyszła po chwili, bez słowa, usiadła naprzeciwko i nalała sobie herbaty.

– Co dalej? – zapytałem. Nie chciałem się już chować. Nie chciałem uciekać w ciszę.

Irena nie odpowiedziała od razu. Przesunęła łyżeczkę po blacie, spojrzała gdzieś ponad moją głową.

– Może i jestem konkretna. Może za bardzo wszystko chciałam mieć pod kontrolą. Ale nie sądziłam, że czujesz się... pomijany.

Nie wiedziałem, jak mam to ująć, ale w końcu powiedziałem wprost:

– Bo sam na to pozwalałem. Ale dziś... już nie chcę.

Spojrzała na mnie z wyrazem, którego nie umiałem odczytać. Jakby szukała we mnie czegoś, co zniknęło wiele lat temu. Może dawnego zaufania. Może bliskości. Może po prostu prawdy. Nie wiedziałem, czy ten wieczór coś zmieni. Ale po raz pierwszy od dawna miałem wrażenie, że mówimy naprawdę.

Zrozumiałem, że decyzje kosztują

Śpię w salonie. Na kanapie, która pamięta jeszcze czasy naszych pierwszych wakacji nad morzem. Irena nic nie mówiła. Po prostu, kiedy przyszedłem do sypialni, jej strona łóżka była już zajęta, a drzwi zamknięte. Nie miałem siły się dobijać. W nocy nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na nowy telewizor, który świecił pustym ekranem. Widziałem w nim swoje odbicie – jakieś obce, zmęczone. Kupiłem go z impulsu. Z zachwytu. Z potrzeby zrobienia czegoś po swojemu. Teraz stał się symbolem tego, co chciałem zyskać, a co właśnie mi się wymykało.

Nie wiem, czy było warto. Może nie. Ale wiem, że coś się we mnie zmieniło. I nie da się tego cofnąć. Nie będę już tym samym Marianem, który mówił: „jak chcesz, kochanie”. Nie potrafiłbym wrócić do tamtej roli. Może zapłacę za to samotnością. Może Irena nie będzie umiała żyć z kimś, kto nagle zaczął mieć swoje zdanie. Ale jeśli mam żyć jeszcze dwadzieścia lat, to chcę je przeżyć jako ktoś, kto sam siebie słucha. Zrozumiałem, że decyzje kosztują. Ale jeszcze bardziej kosztuje życie bez nich.

Marian, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama