Reklama

Nie byłem typem, który przyciąga spojrzenia. Siedziałem raczej w drugim rzędzie — obserwowałem, analizowałem, układałem historie z półsłówek i spojrzeń. Tak też było z Klarą. Pracowaliśmy razem w tej samej agencji kreatywnej, ale Klara... Klara była zupełnie z innej bajki. Gdy wchodziła do biura, powietrze stawało się lżejsze. Miała w sobie coś magnetycznego — śmiech, który słychać było przez trzy działy, spontaniczne pomysły rzucane na zebraniach jak fajerwerki i tę zdolność, by każdą porażkę zmienić w anegdotę.

Reklama

Zazwyczaj tylko się jej przyglądałem. Wiedziałem, że to nie była dziewczyna dla mnie. Ja — facet, który woli książkę od imprezy, który nie lubi hałasu, który potrzebuje ciszy, żeby oddychać. Ale może właśnie dlatego, że była moim przeciwieństwem, tak na mnie działała? Kiedyś podszedłem do niej w kuchni i powiedziałem:

Co powiesz na weekend w domku moich rodziców na wsi? Zero zasięgu, ognisko, natura, planszówki?

Zamrugała zaskoczona, ale po sekundzie uniosła kącik ust i odparła:

Brzmi dziwnie. Ale intrygująco. Jasne, czemu nie.

Wtedy moje serce zatańczyło. Przygotowywałem się do tego wyjazdu jak do randki życia. Kupiłem jej ulubione czerwone wino, spakowałem ulubione planszówki, zabrałem nawet jej ukochany koc z biura — ten, który zawsze narzucała sobie na kolana podczas zimowych spotkań. W samochodzie śmiała się z mojej playlisty z lat 90., a ja chłonąłem każde jej słowo. Ale już pierwszego wieczora, gdy ognisko powoli dogasało, a Klara zerknęła na telefon i rzuciła:

– Masz tu może Wi-Fi?

Poczułem niepokój.

– Nie mam – odpowiedziałem, próbując uśmiechnąć się lekko.

Spojrzała wtedy na mnie jakoś dziwnie. Wtedy jeszcze się łudziłem. Wmawiałem sobie, że to tylko pierwsze dni, że się przyzwyczai, że zaraz zobaczy, jakie to miejsce jest piękne. Nie wiedziałem tylko, że jej nie chodziło o miejsce.

Nie mogłem jej rozgryźć

– Chodź, dorzucę trochę drewna, zaraz się rozpali na nowo – powiedziałem, wskazując ognisko, które dogasało w delikatnym skwierczeniu.

Klara zerknęła na zegarek i odsunęła się od ognia.

– W sumie… to może później, jestem trochę zmęczona – rzuciła cicho.

Zaskoczyła mnie. Jeszcze w aucie śmiała się do łez z moich prób śpiewania do Roxette. A teraz jakby ktoś jej odciął zasilanie. Zostałem przy ogniu sam, z butelką wina i z kiełbaskami, których nie miało kto już zjeść. Zbyt długo gapiłem się w płomień, próbując wymyślić sposób, by to naprawić. Przy kolacji usiedliśmy naprzeciw siebie. Ja z talerzem zupy dyniowej, którą sam przygotowałem dzień wcześniej, ona z telefonem na kolanach.

– Wiesz… nie masz tu może Wi-Fi? – zapytała w końcu jakby od niechcenia.

– Nie, nie mam. Nie taki był zamysł. Ucieczka od wszystkiego. Od dźwięków, sygnałów, od ludzi – odparłem, czując, jak głos mi lekko drży.

– Aha – mruknęła i spojrzała przez okno, jakby właśnie przypomniała sobie o czymś ważniejszym, co dzieje się daleko stąd.

Milczeliśmy prawie całą kolację. Próbowałem rzucić jakiś żart o tym, jak ostatnio omyłkowo podałem szefowi prezentację z memami, ale nawet nie podniosła wzroku znad widelca. Odpowiedziała tylko:

– No tak, zdarza się.

Później leżała przez godzinę w hamaku, czytając jakąś książkę, której tytułu nie potrafiłem rozczytać. Siedziałem obok z kubkiem herbaty i myślałem, że zaraz powie coś, cokolwiek. Ale nie powiedziała. Weszła do środka, zaczęła chodzić po pokoju i rzuciła:

Tu nawet radio nie gra. Tylko ta cisza.

Próbowałem mówić o książkach, o filmach, o muzyce, ale na każde moje zdanie odpowiadała cisza. Klara odburkiwała jednym słowem, czasem krótkim zdaniem, które nie zostawiało pola do kontynuacji. Każda godzina sprawiała, że oddalaliśmy się od siebie jak dwa samotne balony, które nagle przestał trzymać ten sam wiatr. Wmawiałem sobie, że to tylko pierwszy wieczór. Może potrzebuje czasu. Może to ja za bardzo się staram. Przecież jeszcze dzisiaj w aucie śmiała się, kiedy udawałem lektora z radia. Przecież to miejsce jest piękne.

Byłem zdruzgotany

Drugiego dnia zaproponowałem spacer w głąb lasu. Liczyłem, że wędrówka wśród drzew sprawi, że zaczniemy rozmawiać. Szliśmy długo w milczeniu, wśród szurających pod nogami liści, aż w końcu to ona pierwsza się odezwała.

Chciałabym pojechać gdzieś, gdzie coś się dzieje – powiedziała nagle.

Zatrzymałem się.

– Ale to właśnie miało być coś innego… bardziej nasze – odparłem, próbując utrzymać spokój.

– Ja nie wiem, czy to moje – spojrzała na mnie bez cienia złości, ale i bez cienia czułości.

Zamilkłem. Czułem, jak rośnie mi gula w gardle. Przecież wszystko przygotowałem tak, żeby jej się podobało. Chciałem pokazać jej swój świat, ten cichy, prosty, uważny.

Nie czuję się tu sobą – dodała po chwili. – Ja potrzebuję miasta, ludzi, rytmu. Tu wszystko jest za wolne.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zamiast tego ruszyłem przed siebie, czując, że moje marzenie o wspólnym początku właśnie się rozsypuje. Nie potrafiłem się z nią pokłócić, ale jeszcze trudniej było mi znieść to milczenie, które teraz miało już zupełnie inny wymiar.

Coś we mnie pękło

Wieczorem usiedliśmy na werandzie. Ogień w palenisku tlił się słabo, a powietrze pachniało dymem i suchymi liśćmi. Przyniosłem kieliszki i otworzyłem wino, które specjalnie dla niej wybrałem. Ale ona nawet nie sięgnęła po nie. Siedzieliśmy obok siebie, ale jakby osobno. Odważyłem się pierwszy.

– Chciałem, żeby to był początek czegoś więcej – powiedziałem, patrząc gdzieś w ciemność, żeby nie widzieć jej reakcji.

Milczała chwilę. Potem odparła cicho:

– A ja nawet nie wiedziałam, że to randka.

Nie odpowiedziałem od razu. To jedno zdanie wystarczyło, żeby coś we mnie pękło.

– Może za bardzo się zapędziłem – dodałem. – Ale naprawdę chciałem ci pokazać coś, co jest dla mnie ważne.

– Wiem. I dziękuję za to… tylko... ja nie szukałam niczego więcej – powiedziała spokojnie, bez złości.

Siedzieliśmy tak jeszcze długo, nie mówiąc już nic. Powiedzieliśmy sobie wszystko, co było do powiedzenia. Moje nadzieje, jej granice. I choć bolało, poczułem też coś w rodzaju ulgi. Wreszcie wiedziałem, że nie muszę już sobie niczego dopowiadać.

Czułem się dziwnie

Spakowaliśmy się bez słowa. Ona włożyła swoje rzeczy do torby szybciej, niż się spodziewałem. Ja krzątałem się jeszcze po kuchni, próbując znaleźć zajęcie, które pozwoliłoby mi odwlec ten moment. W samochodzie przez długi czas nikt się nie odezwał. Grała cicho muzyka, której oboje nie słuchaliśmy.

Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – powiedziała nagle, patrząc przez okno.

– Dziękuję, że byłaś szczera – odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od drogi.

Kolejne kilometry mijały w zupełnym milczeniu. Tylko szum opon przypominał, że jesteśmy w ruchu. Czułem się dziwnie — zawiedziony, ale i jakby spokojniejszy. Wiedziałem już, że nie mogę nikomu pokazywać świata z nadzieją, że się w nim zakocha tylko dlatego, że ja go kocham. Zerknąłem na nią kątem oka. Nadal była piękna. Ale ta bliskość, którą sobie wyobrażałem, już się rozproszyła. Patrzyłem na nią jak na znajomą z pracy, z którą spędziłem nietrafiony weekend. Już nie była tajemnicza. Raczej obca. A może po prostu inna, niż chciałem ją widzieć.

Tomasz, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama