„Sprzątając po zmarłej ubawiłam się jak przy gorącym harlekinie. Odkryłam fikuśną bieliznę i listy miłosne”
„Podobno w szafach pani Stefanii zdziwiona sąsiadka odkryła wspaniałe stroje, zupełnie niepasujące do skromnej, wręcz ascetycznie żyjącej kobiety. Była tam jeszcze paczka listów do niejakiego Aleksandra oraz zdjęcie młodego chłopaka z dedykacją dla Stefanii na wieczną pamiątkę…”
- Ewa, 49 lat
– Dzień dobry – ośmielona poderwała się z miejsca. – Może siostra mi poradzi, co zrobić z rzeczami po pani Stefanii?
Powiedzieć, że zdziwiłam się, to nic nie powiedzieć. Zdarza się, że ludzie zadają mi nietypowe pytania, ale zwykle dotyczą one zdrowia.
– Najlepiej oddać je potrzebującym – chciałam ukryć się na zapleczu, ale niezrażona staruszka podążyła za mną.
– Też tak myślałam, ale trochę szkoda mi tych pięknych rzeczy, są naprawdę wyjątkowe – westchnęła. – Kiedy na nie patrzę, czuję się, jakbym obserwowała sekretne życie Stefanii. Żeby siostra widziała, co ona zgromadziła! Jakie komplety bielizny! Sama bym chciała takie mieć, tylko nigdy nie było mnie stać na coś podobnego. Staniczki, podwiązki, majteczki tak fikuśne, że wyglądają jak klejnoty! Niestety, nie mój rozmiar.
Mijająca nas Anka usłyszała ostatnie słowa i z ledwością ukryła rozbawienie. Zatrzymałam się zaskoczona bieliźnianymi wyznaniami kobiety, której jako żywo nie znałam.
– Stefania? – zmarszczyłam brwi, dopiero teraz kojarząc. – Opiekowałam się kiedyś pacjentką o tym imieniu.
– Umarła, a ja jestem jej sąsiadką. Z dobrego serca likwiduję mieszkanie, trzeba je oddać kwaterunkowi, Stefania nie miała nikogo bliskiego. Myślałam, że wezmę syna do pomocy, poskładamy jej graty do pudeł, wyniesiemy na śmietnik albo oddamy, ale jak zobaczyłam, co Stefania trzymała w szafach, zdębiałam. Jakie suknie! Kilka wieczorowych kreacji, wyglądają na kosztowne i nigdy nieużywane, niektóre mają jeszcze metki. I ta bielizna, po co jej była? Stefania żyła jak mniszka. Nigdzie nie wychodziła, wiecznie oszczędzała, wszystkiego sobie odmawiała, była skromną, samotną nauczycielką. Kto by przypuszczał, że chowała w szafach garderobę godną gwiazdy filmowej.
– Różnie bywa – chciałam ją wyminąć, ale zastąpiła mi drogę.
– Znalazłam też kilka paczek listów, nigdy niewysłanych. Nie jestem wścibska, kilka przeczytałam, tylko po to, żeby zorientować się, czego dotyczą.
Kiwnęłam głową i zatrzymałam się zainteresowana historią.
– Pisała je do Aleksandra, podejrzewam, że to młody człowiek ze zdjęcia, które też tam leżało. Jest na nim dedykacja: „Alek – Stefanii na wieczną pamiątkę”.
– Trafiła pani na ślad romantycznej historii z przeszłości? – spytałam.
– I to z głębokiej – wzruszyła ramionami kobieta. – Znałam Stefanię od zawsze, przez jej życie nie przewinął się żaden mężczyzna, była klasyczną starą panną, kostyczną i zasuszoną. Nie miała życia osobistego, poświęciła się pracy. Dlatego tak zaskoczyła mnie zawartość szaf i szuflad. Te ciuchy nie pasują do Stefanii, wyglądają, jakby należały do kogoś innego. Chciałabym, żeby ktoś rzucił na nie okiem i powiedział, co mam z nimi zrobić.
Wypadło na mnie, zgodziłam się wyłącznie z ciekawości.
Co za wspaniałe kreacje!
Kobieta mówiła prawdę. Stefania, skromna nauczycielka, bez reszty oddana pracy i dzieciom, niemająca życia prywatnego, ukrywała przed światem swoje drugie ja.
Zgromadziła wyprawę na lepsze, bardziej atrakcyjne życie, które nigdy nie stało się jej udziałem. Wieczorowe kreacje, elegancka, a nawet frywolna, nigdy nieużywana bielizna, kaszmirowe swetry, jedwabne bluzki. Prawdziwe skarby!
Kupowała je z nauczycielskiej pensji, to dlatego żyła tak skromnie, inwestowała w przyszłość, która miała nigdy nie nadejść. Czy wiedziała, że jej starania są daremne?
– Muzeum niespełnionych marzeń – szepnęłam, patrząc na wiszące w szafach kreacje.
– Trafiła siostra w sedno – sąsiadka Stefanii zanurkowała zręcznie w stos ubrań i wyciągnęła ślicznie oprawioną fotografię.
– Piękna, to chyba secesja – mruknęłam z uznaniem, wodząc palcem po srebrnej ramce, w której tkwiło zdjęcie.
– Stefania musiała lubić tego chłopca – sąsiadka przypatrywała się uśmiechającemu się do nas młodemu człowiekowi. – Widzi siostra? Tu jest dedykacja „Alek – Stefanii na wieczną pamiątkę”.
– Ciekawe, kim był i dlaczego się rozstali – rozmarzyłam się, lubię niedokończone historie.
– Aleksander to naukowiec, a rozstali się, bo wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie dostał stypendium czy też pracę w Dolinie Krzemowej, centrum amerykańskiego sektora zaawansowanych technologii. – Sąsiadka Stefanii pomachała mi przed nosem pożółkłymi wycinkami z prasy. – Znalazłam je pod bielizną, wszystkie dotyczą Aleksandra, chłopaka ze zdjęcia. Stefania śledziła jego losy, na ile mogła. Teraz, przy użyciu internetu, miałaby znacznie łatwiej.
– Kochała go?
– Na pewno marzyła, że kiedyś będą razem, szykowała się do lepszego życia. – Kobieta zatoczyła ręką koło obejmujące zawartość szaf. – Miała złudzenia, ale nawet najsilniejsze z czasem upadają. Ile lat można nimi żyć? Ona jednak nie wyrzuciła tych ciuchów, chociaż z czasem przestały zapewne na nią pasować.
– To nie ciuchy, tylko marzenia – dotknęłam przepięknej wieczorowej sukni.
Nie było trudno go znaleźć
Wieczorem, w domu, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam przed komputerem. Z wycinków prasowych znałam imię i nazwisko chłopaka ze zdjęcia, byłam ciekawa, czy znajdę o nim więcej informacji.
Było ich sporo, dotyczyły przeważnie jego prac naukowych, ale po dłuższym szukaniu dotarłam do zdjęcia, z którego uśmiechał się ten sam człowiek, starszy o co najmniej dwadzieścia lat. Pod fotografią był odnośnik do wywiadu. Przeczytałam go od deski do deski. Pod koniec rozmowy naukowiec opowiedział o swojej żonie, której, jak twierdził, wiele zawdzięczał.
Mówił, że poznali się w Dolinie Krzemowej, że była przy nim, gdy zaczynał jako nikomu nieznany facet z Polski. Została tez z nim, kiedy stał się znany i woda sodowa uderzyła mu do głowy. Z jego słów wynikało, że Aleksander ma do siebie zdrowy dystans.
Wyrażał się ciepło o żonie, którą poznał po wyjeździe do Ameryki, ale przecież w Polsce została dziewczyna, której podarował zdjęcie z dedykacją. Byłam ciekawa, jaką rolę odegrała w jego życiu Stefania. Dość łatwo znalazłam numer telefonu Aleksandra, zadzwoniłam do niego i powiedziałam o śmierci Stefanii. Może chciałby odwiedzić jej grób?
– Stefania, Stefania... – Aleksander nie chciał być nieuprzejmy, za wszelką cenę starał sobie przypomnieć i wreszcie go oświeciło. – Znałem kiedyś taką dziewczynę, ale to było bardzo dawno temu. Miała moje zdjęcie? Przez chwilę byłem dość znany, zdjęcia z autografem rozdawałem na spotkaniach autorskich i prelekcjach, być może jej również jedno podarowałem.
– To zdjęcie z wcześniejszych czasów, ale skoro pan nie pamięta Stefanii, proszę uznać sprawę za niebyłą – ucięłam. – Zadzwoniłam tylko dlatego, że chciałam oddać panu listy, pisała je do pana.
– Chwileczkę, proszę zaczekać – powstrzymał mnie. – Już sobie przypomniałem. Znałem taką dziewczynę przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych, przez chwilę byliśmy blisko, ale to nie było nic poważnego. Urocze z niej było stworzenie. Byliśmy młodzi, romantyczni, chyba nawet poprosiłem, żeby na mnie zaczekała. Poniosło mnie, to nie była deklaracja, na której można budować. Oboje wiedzieliśmy że trudno będzie nam spotkać się jeszcze raz.
– Ona inaczej to widziała, czekała na pana, łudziła się, że będziecie razem. Pisała listy, co roku jeden. Chciałam je panu oddać, ale myślę, że skoro panu nie zależy, lepiej będzie je spalić.
– Mogę je chociaż zobaczyć? Nie będę czytał, słowo. To niebywałe, że Stefania pamiętała o mnie do końca życia, poczytuję to sobie za zaszczyt. Tak naprawdę nie znaliśmy się zbyt dobrze, to było przelotne zauroczenie, które po latach pamięta się jako miłe, ale niezbyt ważne.
– Jak dla kogo – mruknęłam.
Powiedziałam Aleksandrowi, że jeśli chce zobaczyć listy, musi przyjechać do mieszkania Stefanii, gdzie rzuci na nie okiem w towarzystwie moim i sąsiadki zmarłej.
– Będziecie mnie pilnować?
– Chyba nie powinien pan ich czytać, chociaż tyle możemy dla niej zrobić. Chcemy, by jej tajemnice zostały pochowane razem z nią.
Aleksander stawił się punktualnie. W łysawym panu z brzuszkiem trudno było dopatrzyć się podobieństwa do chłopaka ze zdjęcia. Wziął do ręki listy, przez chwilę stał w milczeniu, potem spojrzał na nas bezradnie.
– Dlaczego na mnie czekała? – spytał. – Nie było warto.
– Może wolała marzenia od prawdziwego życia – wtrąciła sąsiadka.
Spojrzeliśmy na nią z uznaniem. To było to. Stefania odeszła, zostawiając po sobie muzeum niespełnionych marzeń, zakurzonych, ale za to jakich pięknych.