Reklama

Zawsze wiedziałam, że Marek będzie miał w życiu dobrze. Że dopilnuję, żeby niczego mu nie zabrakło, że poprowadzę go tak, jak każda matka powinna prowadzić swoje dziecko – pewną ręką, bez wahania. Sama go wychowałam. Mąż zmarł, jak Marek miał zaledwie sześć lat. I wtedy podjęłam decyzję: całe moje życie będzie dla niego. Nie miałam nikogo do pomocy. Praca, dom, lekcje, obiady, przeziębienia, korepetycje. Nie było łatwo, ale się uparłam. I udało się – skończył studia, znalazł pracę, ożenił się.

Reklama

No właśnie. Ożenił się. Z Natalią. Ładna, zgrabna, uśmiechnięta. Tylko… taka delikatna. Trochę naiwna. Bez doświadczenia w życiu. Tylko się śmiała i potakiwała. Już wtedy wiedziałam, że się nie nadaje. Ale Marek był zakochany. Zakochani nie słuchają rozsądku. I co miałam zrobić? Puścić go na pewne rozczarowanie? Nie mogłam.

– Halinka, jak ty to wszystko ogarniasz? – pytała mnie sąsiadka Zosia, kiedy opowiadałam jej, że w weekend zdjęłam firanki, przemalowałam ścianę w salonie młodych i jeszcze upiekłam szarlotkę. – Ja to ledwo zdążę pranie zrobić.

– A bo Zosiu, młodzi teraz nie wiedzą, jak się żyje. Trzeba im pomagać. Dla ich dobra – odpowiedziałam z przekonaniem.

Jak matka nie zadba, to kto?

Wiedziałam, że oni sobie z tym mieszkaniem nie poradzą. Małe, ciemne, zagracone. Pokoik urządzony jak z katalogu dla nastolatków – dużo pierdół, zero praktyczności. Jak oni mieli w tym żyć? Przecież Marek całe życie spał na łóżku po lewej stronie od okna, nie od prawej! Przestawiłam meble. Kanapa pod ścianą, biurko bliżej światła. Wyrzuciłam ten plastikowy stoliczek do kawy – nogi się o to tylko potykają. I tę matę do jogi, którą Natalia rzuciła pod regał. Do niczego się nie nadawała, brudna była. Zrobiłam im miejsce na porządne życie. Tylko tyle.

Zadzwoniłam do Marka wieczorem, żeby mu powiedzieć, jak teraz mają ładnie.

– Mamo, ale... Natalia mówiła, że nie chcemy nic zmieniać. Ona się cieszyła z tego układu.

– Maruniu, kochanie, ty nawet nie wiesz, jak ona się męczyła w tym bajzlu. Teraz jest przestronnie, czysto, funkcjonalnie. Przyzwyczai się, zobaczysz.

– No, ale... nie wiem, czy to było dobre... Ona się chyba trochę wkurzyła.

– To niech się i trochę poirytuje. Przejdzie jej. Ja nie robię tego dla siebie, tylko dla was. Jak matka nie zadba, to kto?

Zawsze miałam tę umiejętność – ogarniać, przewidywać. Ale od tamtej rozmowy czułam, że coś się zaczyna kruszyć. Jakby Natalia pierwszy raz odważyła się pomyśleć, że może mnie nie potrzebuje. Naiwna dziewczyna. Jeszcze się zdziwi, jak życie ją przetrzepie. Ale nie martwiłam się. Miałam Marka po swojej stronie. Zawsze byłam jego kompasem. Bez matki by się dawno pogubił.

Chciała wyrzucić moją troskę do śmieci

– Dzień dobry, Halinko – Natalia weszła do mnie bez pukania, jakbyśmy znały się od lat. Miała zaciętą minę, kurtkę jeszcze na sobie, w dłoni torbę z jakimiś dokumentami. – Możemy porozmawiać?

– No pewnie, córcia. Siadaj, zrobię herbatkę z maliną. Zmęczona jesteś?

– Nie, dziękuję. Chciałam tylko chwilkę. Chodzi o mieszkanie.

– No słucham – uśmiechnęłam się, choć już wiedziałam, o co jej chodzi. Znałam ten ton – grzeczny, ale już trochę zgryźliwy.

– Zmieniłaś... wszystko. Bez naszej zgody.

– Ach, kochanie – usiadłam naprzeciwko niej. – Zrobiłam to dla waszego dobra. Przecież to był chaos. Nie dało się oddychać. Teraz wreszcie to ma ręce i nogi.

– Ale to jest nasze mieszkanie. Chcemy urządzać je po swojemu.

– A kto wam to urządzał, jak się wprowadzaliście? Kto wam zorganizował firany, zasłony, meble? To wszystko moje kontakty. I pieniądze też, w dużej części.

– Tak, za co jesteśmy wdzięczni, naprawdę – powiedziała z wysiłkiem, jakby coś połykała – ale... my chcemy żyć po swojemu. Popełniać własne błędy, jeśli trzeba. Bez ingerencji innych.

Poczułam, jak rozlewa się we mnie ciepło. Nie z przyjemności. Ze złości.

– A co ty wiesz o błędach, Natalka? Młoda jesteś, to ci się wydaje, że świat cię nie oszuka. Ja już byłam tam, gdzie ty dopiero idziesz. Moja pomoc to nie żadna ingerencja – to troska. Chcesz ją wyrzucić do śmieci?

– Nie. Ale chcę mieć prawo odmówić. Chcę być partnerką Marka, nie dziewczynką, której pani wszystko poprawia po cichu, bo wie pani lepiej.

Patrzyłam na nią, jakby mi właśnie ktoś powiedział, że moje macierzyństwo to pomyłka. Że moje decyzje przez te wszystkie lata były jakimś narzucaniem się. Poczułam, że mnie... odpycha. I to bolało.

Ale do tego bólu nie chciałam się przyznać.

– Wiesz co, Natalka? Jak ci tak bardzo przeszkadza troska, to sama się przekonasz, ile kosztuje brak matczynej pomocy. Ja się tylko martwię o Marka. On nie zasługuje na to, żebyś robiła z niego królika doświadczalnego.

To ich małżeństwo to dziecinada

Siedziałam w ich mieszkaniu, popijając kawę z kubka, który sama im kiedyś kupiłam – z napisem „Dom to miłość”. I tylko ta miłość jakaś taka rozmyta ostatnio.

– Marek, musisz myśleć do przodu – mówiłam, a on kręcił łyżeczką po dnie filiżanki, jakby chciał się tam schować. – Trzeba zainwestować w coś większego. Ta klitka jest na teraz, ale nie na przyszłość. Kredyt da się załatwić. Ja mogę być poręczycielką.

– Natalia nie chce kredytu – mruknął.

– Bo się boi. Ale ty nie możesz wiecznie chodzić na palcach, Marek. Ty jesteś mężczyzną. Ty musisz podejmować decyzje.

Wpatrywał się we mnie tymi swoimi oczami, jak wtedy, gdy miał dziesięć lat i nie chciał jechać na kolonie.

– A jeśli się nie zgodzi?

To się jej nie pytaj o zgodę – powiedziałam ostro. – Kobieta potrzebuje kogoś, kto wie, co robi. A nie chłopca, który czeka, aż mu pozwolą.

I wtedy to się stało. Z kuchni wyszła Natalia.

– Naprawdę, Halino? – głos miała cichy, ale zimny jak lód. – Tak o mnie mówisz, kiedy mnie nie ma w pokoju?

Zamarłam. A Marek aż się cofnął na krześle.

– Skąd ty...?

– Słyszałam wszystko. I wcześniej też słyszałam, jak mówiłaś, że „jestem ładna, ale głupia”. Dziwiłam się, że do nas przychodzisz, jak mnie nie ma. Teraz przynajmniej wiem dlaczego.

Wstałam. Nie zamierzałam tego słuchać na siedząco.

– Nie zamierzam się tłumaczyć, dziewczyno. Gdyby nie ja, Marek by się nigdy nie ogarnął. Ja go wychowałam, ja go ustawiłam. Ty przyszłaś na gotowe.

– Może i tak. Ale teraz on ma prawo decydować sam. Bez matczynej kurateli.

– To, co robisz, to nie wolność, tylko dziecinada! Nie potrafisz docenić tego, co masz. Kiedyś się przekonasz, jak to jest, gdy nie ma nikogo, kto cię złapie, jak lecisz na pysk!

Marek nie powiedział nic. Stał między nami jak dziecko przy kłócących się rodzicach. I może właśnie to bolało najbardziej. Że milczał. Że nie stanął po mojej stronie. Że chyba już dawno przeszedł był po innej...

Nie chciałam ich atakować

Siedzieliśmy w ich salonie. Marek na fotelu, Natalia po drugiej stronie, a ja – jak na przesłuchaniu. Ręce miałam zaciśnięte na kolanach, ale głos starałam się utrzymać spokojny.

Ja was nie atakuję – zaczęłam powoli. – Ale może w końcu ktoś posłucha, co mam do powiedzenia. Bo tylko mnie się ciągle ocenia. Że się wtrącam, że nie pozwalam, że wszystko chcę kontrolować...

Natalia już otwierała usta, ale uniosłam dłoń.

– Daj mi skończyć. Wychowałam Marka sama. Samotnie. Bez wsparcia, bez pieniędzy. Ojciec mu umarł, jak miał sześć lat. Nie miał z kim zagrać w piłkę, komu się pochwalić oceną z matematyki. To ja wszystko ogarniałam. Praca, lekcje, kolacje, lekarze. Nikt się wtedy nie pytał, czy mi się chce, czy nie. Musiałam. I dałam radę.

Marek spuścił wzrok. Natalia patrzyła na mnie uważnie, ale bez cienia czułości.

– I co? Mam teraz po prostu się wycofać, bo się zakochał? Mam siedzieć cicho, kiedy widzę, że robi błędy, przed którymi mogłabym go ustrzec? Bo teraz jesteście „na swoim”? A ja co – stara baba do zdegradowania?

– Nikt cię, Halino, nie degraduje – powiedziała chłodno Natalia. – Ale ty nie znasz granic. Pomoc to jedno. Robisz wszystko tak, jakby Marek nadal miał dziesięć lat.

– Bo ja się o niego boję! – wybuchłam. – Boję się, że przepadnie w tym świecie pełnym ludzi, którzy mają wszystko gdzieś. Że się nie odnajdzie. Że ktoś mu zniszczy życie i odejdzie, zostawiając go samego.

Zamilkłam. Przez chwilę nikt się nie odezwał. A potem Natalia powiedziała coś, co mnie ścięło z nóg.

– Mówisz, że robisz to z miłości. A ja myślę, że to strach. Że jak Marek naprawdę pójdzie dalej, bez ciebie, to zostaniesz sama. I ty tego nie wytrzymasz.

Poczułam się tak, jakby mnie spoliczkowała. Ale się nie rozkleiłam. Nie zamierzałam jej dawać tej satysfakcji.

– Co ty możesz wiedzieć o samotności, dziewczyno? Ty masz wszystko. Męża, dom, przyjaciółki, Instagram. Ja mam cztery ściany i zdjęcia w ramkach. I wierz mi – nic z tego nie gada, jak się wraca wieczorem do pustego mieszkania.

Serce mi pękło na milion kawałków

Zatrzymał mnie na klatce, kiedy wychodziłam. Jeszcze z czerwoną twarzą i rękami trzęsącymi się ze złości.

– Mamo, poczekaj chwilę. – Głos miał miękki, jak za dawnych lat.

Zatrzymałam się. Ale nie spojrzałam mu w oczy.

– Nie chcę, żebyśmy się kłócili – zaczął. – Ale… muszę coś powiedzieć.

Zacisnęłam palce na poręczy.

– Ja wiem, że ci ciężko, że się boisz. Ale ja mam teraz własne życie. Muszę podejmować decyzje z Natalią, nie obok niej. Nie przeciwko tobie… Ale już nie z tobą.

Poczułam, jak serce mi pęka. Ale nie dałam tego po sobie poznać.

– To już nie jestem wam potrzebna, tak? – zapytałam cicho.

– Nie o to chodzi. Zawsze będziesz moją mamą. Ale musisz przestać… sterować.

– A ja ci powiem coś, Marek – wyszeptałam. – W tym twoim nowym życiu to ty nie jesteś moim synem. Jesteś tylko dorosłym facetem, który nie potrafi powiedzieć „dziękuję”.

Odwróciłam się i odeszłam, zostawiając go samego z tą jego dorosłością.

Halina, 60 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama