„Wysłała ją do mnie koleżanka, by >>odnalazła siebie
„Będzie pani sławna – powiedziałam, ściskając jej dłoń na pożegnanie. – Już wkrótce. Proszę tylko pójść za głosem serca. I nie bać się zmian. Przyniosą pani najprawdziwsze szczęście. Chyba mi uwierzyła”.
- Luna, 60 lat
Przyszła punktualnie o siedemnastej. To ja się zagapiłam. Myślałam, że mam jeszcze sporo czasu. W najlepsze delektowałam się więc popołudniowym deserem na tarasie.
Na dźwięk dzwonka w pośpiechu odstawiłam niedojedzony kawałek placka z rabarbarem. Nie zdążyłam się nasycić. Moje ślinianki wciąż pracowały.
– Proszę się rozgościć – poprosiłam, wprowadzając ją do pokoju.
Była wysoka i szczupła, chociaż nie koścista. Prezentowała ten typ urody, który od razu rzuca się w oczy.
– Napije się pani czegoś? – zapytałam, bo sama miałam ochotę na niedokończoną kawę; no i na ciasto…
Zobacz także
– Jeśli nie sprawi to pani kłopotu, poproszę wodę. Niegazowaną.
Usiadłyśmy przy małym stoliku w salonie. Patrzyłam, jak jej szczupłe palce obejmują szklankę.
Piła szybko i zachłannie, jakby była bardzo spragniona
– Pierwszy raz jestem u wróżki – powiedziała z przepraszającym uśmiechem.
Zrozumiałam, że czuje się zakłopotana.
– Nie szkodzi. O ile, oczywiście, przyszła tu pani z własnej woli, i zechce z otwartym umysłem przyjąć to, co powiem.
– Czy to prawda, że ma pani szklaną kulę? – zapytała speszona.
– Tak. Mam z niej skorzystać?
– Poproszę.
– W takim razie musi pani chwileczkę poczekać – zastrzegłam się.
Wyjęłam z szuflady kryształową kulę. Dawno jej nie używałam.
Większość moich klientek wolała karty, ja często traktowałam je jedynie jako źródło pomocnicze – najważniejsze są wibracje, aura, energia. Lata praktyki nauczyły mnie jednak, że ludzie chcą czegoś namacalnego. Tarot, numerologia, horoskopy – to sprawia, że we wróżbach dostrzegają okruchy racjonalizmu. Trudno im natomiast uwierzyć, że wróżka może być medium, że czasem wystarczy dotyk dłoni lub sama bliskość drugiej osoby.
Młoda kobieta wybrała jednak kulę; najbardziej tajemniczy i, w powszechnej opinii, magiczny atrybut wróżki.
Zastanawiałam się dlaczego
Przykryłam stolik czarnym aksamitem. Na środku położyłam małą poduszkę i dopiero na niej ustawiłam kulę. Zamknęłam drzwi na taras i zaciągnęłam grube kotary.
Byłam gotowa.
– Możemy zaczynać – powiedziałam do obserwującej mnie kobiety. – Czy chce pani zadać konkretne pytanie?
– Tak. Czy będę sławna? Muszę to wiedzieć. Czy będę sławna i szczęśliwa?
Spojrzałam w wypolerowany kryształ. Na początku wydawał się mętny. Z czasem jednak zaczął falować, ukazując delikatne przebłyski i załamania. W końcu ujrzałam własne odbicie.
Ku mojemu zaskoczeniu, twarz po chwili zastąpił kawałek ciasta z rabarbarem. Wyraźnie widziałam każdy por, przez który wtłoczono powietrze do drożdżowego placka, kryształki cukru na kruszonce, bladoróżowy sos wyciekający na talerzyk, gęsty od słodyczy lukier.
Skupiłam się, bo czułam, że nawalam. Zamiast odkrywać przyszłość klientki, myślami wracałam do przerwanego deseru. Rozkoszna wizja nie chciała jednak ustąpić.
– Co pani widzi? – kobieta siedząca po drugiej stronie stolika niecierpliwiła się.
By zyskać na czasie, zadałam pytanie:
– Dlaczego chce pani być sławna?
– W moim zawodzie to podstawa. Albo jesteś sławna i rozpoznawalna, dostajesz zlecenia od najlepszych agencji i zarabiasz pieniądze, albo wypadasz z branży. Jestem fotomodelką – odpowiedziała.
Przymknęłam oczy i wyciszyłam pozostałe zmysły. Udało mi się dostrzec jej ciemne włosy falujące na wietrze. Błysk flesza, morska bryza, ciemne okulary. Przez chwilę widziałam tylko błękit wody i złoty piasek. Ponowny błysk. Kadr zrobił się ciaśniejszy. Góra od bikini. Znów błysk…
– Widzę panią na plaży. To chyba sesja fotograficzna. Ma pani na sobie dość skąpy kostium.
– Yes! – krzyknęła zadowolona. – Warto było katować się dietą. Dostanę to zlecenie! Super! Co jeszcze pani tutaj widzi?
– Rustykalne wnętrze. Beżowa terakota, duże kafle na ścianach, drewniane belki przy suficie – opisywałam. – Kuchnia w stylu prowansalskim. Na parapecie,
w sporej donicy, kwitnie lawenda.
– Reklamuję jakiś produkt? Czy widzi pani markę? Może to odzież? Albo sprzęt AGD? Oni dobrze płacą – moja klientka wyraźnie się ożywiła.
– Widzę zioła. To chyba rozmaryn. Igiełki spadają na drewniany blat. Obok leży pęczek… zaraz… chyba oregano.
– Co jeszcze?
– Suszone pomidory, cukinia, czosnek i mięso. Dużo mięsa. Pani dłonie sprawnie siekają zioła, rozbijają tłuczkiem pierś kurczaka. To będą pyszne roladki.
– Czyżby jakiś supermarket postawił na fotomodelki? – parsknęła śmiechem.
Na chwilę oderwałam dłonie od szklanej kuli. Spojrzałam na moją klientkę.
Była piękna i miała obłędną figurę
Że też od razu nie poznałam, kim jest!…Klasyczne rysy, perfekcyjnie ułożone włosy, smukłe i wypielęgnowane dłonie.
Ponownie skupiłam się na kuli. Widok dłoni prześladował mnie jednak. Były wewnątrz polerowanego kryształu. Połyskiwały soczystą czerwienią najmodniejszego lakieru do paznokci, z dumą obnosiły drogą szafirową obrączkę, z czułością gładziły zarost na przystojnej twarzy modela.
– Myślę, że o zawodową przyszłość może pani być spokojna – spojrzałam na klientkę. – To, co zobaczyłam, wiąże się z prestiżem, sławą i pieniędzmi.
– Ale…
–Tak? – nie rozumiałam, o co jej chodzi.
– Jest jakieś „ale”. Słyszę to w pani głosie.
– Nie… Nie wiem.
Szklana kula skrzyła się widocznymi tylko dla mnie refleksami. Szkło falowało w miejscach, w których opierałam dłonie. Magiczna czasoprzestrzeń rozszerzała się i kurczyła. W jednej chwili obraz obejmował całą postać kobiety, by po minucie ograniczyć się do widoku jej dłoni. Widziałam, jak jedna z nich porusza się energicznie. Miarowe drgania wprowadzały w ruch znajdującą się w metalowym garnku masę. Gdy ta oderwała się od ścianek naczynia, pojedynczo zaczęły do niej wpadać żółtka jaj. Ręka mojej klientki wciąż się poruszała. Kremowa masa żyła własnym życiem. Przedostała się do szprycy cukierniczej z końcówką w kształcie gwiazdki, by po chwili wylądować na pokrytej pergaminem blasze do pieczenia. Znajomy błysk flesza.
Chwila oczekiwania. Na fotografii nie było jednak pięknej ciemnowłosej kobiety. Zamiast niej podziwiałam ciastka. Złociste i apetyczne, dobrze wypieczone ptysie.
– Lubi pani słodycze? – zapytałam.
– Uwielbiam – rozmarzyła się. – Ale prawie ich nie jadam – w jej głosie wyczułam smutek. – Kocham piec i gotować, siekać zioła, doprawiać kremowe sosy, zagniatać ciasto. Rzadko jednak cieszę się efektami własnej pracy. Muszę dbać o linię. Ciało to narzędzie pracy. Jeśli pozwolę sobie na chwilę słabości… Wypadnę z obiegu.
– Czy właśnie tak widzisz własną przyszłość? Ta sława da ci szczęście? – zapytałam zupełnie bezpośrednio.
– Przyszłam tu przez koleżankę – nie odpowiedziała wprost. – W zasadzie to moja rywalka. Pracujemy w jednej agencji. Ona też ma ciemne włosy. Ten sam typ urody. Klienci na ogół mają wizję. Jeśli chcą klasycznej brunetki, muszą między nami wybierać. Ostatnio przegrywam wszystkie castingi.
– Myślałam, że do niektórych reklam potrzebne są modelki o kobiecych kształtach.
– Niestety, reguły są surowe. Tam też trzeba się mieścić w ciuchy i dobrze wyglądać. Jedno potknięcie... Trafiasz do kolorowych tygodników. Twoje akcje spadają. Koleżanki się śmieją. Albo triumfują. Moja zadrwiła ze mnie… Powiedziała: „Naprawdę myślisz, że możesz do czegoś dojść? Idź do wróżki i zajrzyj w szklaną kulę. Może ona pokaże ci, że twoja kariera to przeszłość”.
Spojrzałam raz jeszcze w wypolerowany kryształ. Apetyczne kształty mojej klientki rozmazały się gdzieś w oddali. Na pierwszy plan wysunęła się perwersyjnie ociekająca kremem porcja tortu cappuccino. Przez chwilę myślałam, że za kolejną wizję odpowiadają niezaspokojony głód i wspomnienie deseru na tarasie. Szybko jednak zrozumiałam, że chodzi o coś zupełnie innego.
– Będzie pani sławna – powiedziałam, ściskając jej dłoń na pożegnanie. – Już wkrótce. Proszę tylko pójść za głosem serca. I nie bać się zmian. Przyniosą pani najprawdziwsze szczęście.
Chyba mi uwierzyła. Po kilku miesiącach zobaczyłam ją w telewizji. Wyglądała olśniewająco. Prowadziła własny program kulinarny.