Reklama

Henryk zawsze był raczej cichy, spokojny, może trochę zbyt zatopiony we własnych myślach. Ale był mój. Przez czterdzieści dwa lata małżeństwa nauczyłam się nie oczekiwać od niego zbyt wiele – nie należał do wylewnych mężczyzn. Nie recytował wierszy przy świecach, nie przytulał bez okazji. Ale przynosił z działki pomidory, które sam wyhodował, i zawsze zostawiał mi ostatnie ciasteczko. To też była miłość.

Reklama

Marniał w oczach

Nasze życie płynęło spokojnie. Emerytura nadeszła jak po cichu zamknięte drzwi. Ja pracowałam jeszcze trochę na pół etatu, ale Henryk coraz bardziej gasł. Bolały go kolana, bolała dusza – przestał wychodzić z domu, nie grał już na gitarze, którą dawniej kochał. Zawiozłam go do lekarza, a potem namówiłam na sanatorium.

– Na miesiąc. Dobrze ci to zrobi. Odpoczniesz, poznasz ludzi. Może wrócisz bardziej sobą – mówiłam z nadzieją.

Zgodził się bez większego oporu. Spakowałam mu torbę, dodałam ciepłe skarpety i książkę. W dniu wyjazdu po raz pierwszy od dawna pocałował mnie w policzek. Wzruszyło mnie to tak bardzo, że w łazience się popłakałam.

– Co, wysyłasz chłopa na wakacje i się rozczulasz? – zaśmiała się Ela, moja przyjaciółka, gdy do niej zadzwoniłam. – Ty się w nim wciąż kochasz, co?

– Kochałam i kocham – powiedziałam. – Może nie jest idealny, ale to mój Heniek.

– Dobra, dobra. Tylko nie zdziw się, jak ci wróci zakochany w jakiejś Krysi spod Lublina.

– Przestań – prychnęłam. – To sanatorium, a nie plan filmowy.

Miała rację

Kiedy Henryk wrócił z sanatorium, nie poznałam go. Akurat wyjmowałam pranie z pralki, kiedy usłyszałam zamek. Weszłam do przedpokoju, gotowa przytulić mojego zmęczonego, obolałego męża, a zobaczyłam… obcego mężczyznę. Wysoki, opalony, w dżinsach i koszuli, której nigdy wcześniej nie widziałam. Uśmiechnął się szeroko, a ja zamarłam.

– No cześć, Zośka – powiedział lekko, jakbyśmy się widzieli wczoraj, a nie miesiąc temu.

Patrzyłam na niego przez kilka sekund, jakby miał zaraz zniknąć. W końcu wymamrotałam:

– Henryk… co się z tobą stało?

– Nic się nie stało, o to właśnie chodzi – odpowiedział z jakimś dziwnym blaskiem w oczach. – Ja się w końcu obudziłem.

Zrobił kilka kroków do środka, powiesił kurtkę na haczyku, postawił walizkę w kącie i jak gdyby nigdy nic ruszył do kuchni. Poszłam za nim, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Usiadł przy stole, rozglądając się po naszym mieszkaniu, jakby było dla niego nowe.

– Zapytasz, jak było? – uśmiechnął się. – Bo ja ci powiem. Było… odrodzenie.

Nie poznawałam go

Postawiłam przed nim herbatę, z przyzwyczajenia. Zawsze pił malinową z miodem. Ale nie sięgnął po nią.

– Zośka – zaczął, a ja już wtedy wiedziałam, że powie coś, co zmieni wszystko. – Muszę ci coś powiedzieć. Nie krzycz. Nie rób scen. Przemyślałem to. Ja… chcę rozwodu.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. Może źle zrozumiałam? Może to jakiś żart?

– Co ty mówisz? – wykrztusiłam.

– Zakochałem się – powiedział spokojnie, niemal z zachwytem. – Poznałem kobietę. Iwonę spod Rzeszowa. To mnie zmiotło, Zosiu. Poczułem, że jeszcze coś mogę i nie chcę wracać do tego, co było. Do tych cichych obiadków, do gazet na kanapie. Do milczenia.

Wpatrywałam się w niego jak w przybysza z innej planety. Mój Henryk, który latami nie mógł się zdecydować, czy zmienić operatora sieci komórkowej, teraz nagle stwierdza, że zakochał się w innej i chce rozwodu.

– Ty żartujesz – wyszeptałam. – Ty sobie robisz jakieś przedstawienie, co?

– Nie – pokręcił głową. – Ja po prostu nie chcę już udawać. Jestem ci wdzięczny za wszystko, ale… chcę zacząć od nowa.

Nie mogłam uwierzyć

Poczułam, jakby ktoś od środka wlał we mnie lodowatą wodę. Siedziałam naprzeciwko człowieka, którego kochałam całe życie, który znał każdy mój siwy włos. A teraz mówił mi, że dziękuje i idzie sobie, ot tak. Bo zakochał się w Iwonie.

– A ja? – zapytałam cicho. – Ja się nie liczę?

– Ty jesteś przeszłością – odpowiedział spokojnie. – A ja chcę przyszłość.

Nie spałam całą noc. Chodziłam po mieszkaniu jak cień. Rano postawiłam kawę na stole i usiadłam naprzeciwko Henryka. Wpatrywał się w gazetę, jakby nic się nie wydarzyło.

– Kim ona jest? – zapytałam w końcu.

– Młodsza ode mnie o dziesięć lat. Energiczna. Uśmiechnięta. Potrafi tańczyć w środku dnia.

Zacisnęłam dłonie.

– A ja ci nie wystarczałam? Przecież nie raz cię prosiłam, żebyśmy coś zmienili. Żebyś wyszedł, coś zagrał, żebyśmy dokądś pojechali.

Wreszcie odłożył gazetę.

– Zośka, ja byłem martwy przez trzydzieści lat. A tam się obudziłem.

– Ja przez całe życie czekałam, aż się obudzisz. A ty się obudziłeś nie dla mnie – wyrzuciłam przez zaciśnięte zęby.

Byłam bezradna

Henryk wyprowadził się tydzień później i nawet mi tego nie powiedział. Na podłodze brakowało jego kapci. Szafa otwarta, na półkach puste miejsca. Została tylko jego stara gitara – ta z młodości, obita, popękana. Jak ja.

Usiadłam na wersalce, wzięłam ją na kolana. Pachniała kurzem i lakierem. Palcami dotknęłam strun. Gdyś grał na niej jeszcze na studiach. Pamiętam, jak siedział pod moim blokiem i śpiewał mi „Zawsze tam, gdzie ty”. Wtedy myślałam, że nikt tak nie kocha.

Co ja zrobiłam źle? Dlaczego nie byłam dość dobra? Czy byłam za cicha, za zwyczajna? Czy za bardzo chciałam, żeby był szczęśliwy? Nie miałam już siły udawać, że jestem twarda. Nawet przed samą sobą.

Minęły dwa miesiące. Dom już nie brzmi echem jego kroków. Na początku potykałam się o ciszę. Dziś ją lubię. Rano robię kawę tylko dla siebie i nie pytam nikogo, czy chce cukier. Zaczęłam gotować to, co zawsze chciałam – rybę z koperkiem, którą Henryk nazywał „szpitalnym jedzeniem”, krem z dyni, który wyśmiewał. I jem go sama, z pajdą chleba i masłem czosnkowym, jakby to było danie królewskie.

Jestem szczęśliwa

Ela zabrała mnie na nordic walking. Śmiała się, że wyglądam z kijkami jak wojowniczka. Może coś w tym było, może po raz pierwszy w życiu naprawdę zawalczyłam o siebie. Zaczęłam czytać książki, które zawsze odkładałam na później. A potem nawet zapisałam się na zajęcia z hiszpańskiego w domu kultury. Dla nikogo, tylko dla siebie.

Myśl o Henryku boli nadal. Czasem, gdy słyszę gdzieś gitarę, ściska mnie w gardle. Nie wiem, czy kiedyś mu wybaczę. Może nie. Ale wiem, że kiedyś przebaczę sobie za te wszystkie lata czekania, za to, że wierzyłam, że kiedyś wróci do życia – i że wróci do mnie. Teraz wiem: trzeba żyć dla siebie.

Dziś patrzę w lustro. Widzę zmarszczki, podkrążone oczy, siwe pasma. Ale widzę też coś więcej. Widzę siebie.

Zofia, 60 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama