Reklama

Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na swoje dłonie – pomarszczone, spracowane, pamiętające setki obiadów, prania, mycia podłóg. Dzieci zawsze były dla mnie wszystkim. Dla Dominiki wzięliśmy kredyt, żeby kupić jej ten nieszczęsny samochód – wtedy mówiła, że bez auta to do pracy nie dojedzie, a my ze Zbyszkiem chcieliśmy, żeby miała łatwiej. Piotrkowi dołożyliśmy do mieszkania – bo przecież „wszyscy koledzy mają, a on nie chce być gorszy”. Odkładaliśmy przez lata, rezygnowaliśmy z wakacji, nowych mebli, nawet z remontu dachu, bo „teraz dzieci są najważniejsze, na nas jeszcze przyjdzie czas”. Tylko ten czas jakby się na nas wypiął. A ja myślałam, że rodzina to coś więcej niż tylko transakcja. Dlaczego, teraz kiedy my potrzebujemy ich wsparcia, słyszę, że „nie można tak mówić”?

Reklama

Byłam zdenerwowana

Dominika z Piotrem przyjechali w niedzielę na obiad. Zbyszek w kuchni coś jeszcze majstrował, a ja nakładałam zupę. Byłam trochę zdenerwowana. Od kilku dni dyskutowaliśmy o tym, że trzeba wreszcie poruszyć temat pieniędzy. Nie mogliśmy już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Nasze oszczędności topniały w oczach. Patrzyłam na nich i czułam, jak ściska mnie w gardle.

– Kochani – zaczęłam ostrożnie, głos mi drżał. – Chciałam z wami porozmawiać o czymś ważnym. Teraz kiedy mamy z tatą trudniejszą sytuację… potrzebujemy wsparcia. Chcielibyśmy, żebyście oddali te pieniądze, które wam kiedyś daliśmy. Na samochód, na mieszkanie…

Dominika odłożyła łyżkę i spojrzała na mnie, jakby jej ktoś policzek wymierzył.

– Mamo, co ty mówisz? Jakie oddali?! Przecież to był prezent! Nigdy nie mówiliście, że to pożyczka!

Zbyszek westchnął ciężko i odezwał się zniecierpliwionym tonem:

– Nie musieliśmy mówić. W rodzinie to oczywiste. Myśleliśmy, że rozumiecie… że to się kiedyś wyrówna.

Piotrek spojrzał na nas z wściekłością.

– Oczywiste dla kogo?! – podniósł głos. – To wyście chcieli nam pomóc! My was o to nie prosiliśmy! A teraz co, szantażujecie nas? Chcecie wyliczać, ile wam „wisi” własne dziecko?

Patrzyłam na nich. Dominika była zaczerwieniona, a Piotrek siedział z zaciśniętymi pięściami. Czułam, jak pęka mi serce. Przecież nie chcieliśmy ich oskarżać, tylko… przypomnieć. Pokazać, że rodzice też czasem potrzebują pomocy. Tylko jak im to wytłumaczyć, skoro dla nich wszystko to, co daliśmy, było jak powietrze – coś, co po prostu im się należało?

Rozczarowałam się ich postawą

Telefon zadzwonił wieczorem, gdy siedziałam ze Zbyszkiem przed telewizorem. Serce mi zabiło mocniej, gdy zobaczyłam na wyświetlaczu „Dominika”. Odebrałam, chociaż czułam, że nic dobrego z tej rozmowy nie wyniknie.

– Musimy pogadać – zaczęła Dominika ostrym tonem. – Co to w ogóle było dziś przy obiedzie?

– Córciu… – próbowałam mówić spokojnie, choć głos mi drżał. – Myślałam, że to zrozumiesz. Mamy trudną sytuację. Chcieliśmy, żebyście oddali te pieniądze, które wam daliśmy. Przecież to były duże kwoty, nie jakieś drobne…

– Ale wy nigdy nie powiedzieliście, że to pożyczka! – Dominika podniosła głos, a ja poczułam, jak zaciska mi się gardło. – Gdybyście powiedzieli wprost, że kiedyś to trzeba będzie oddać, to może podjęlibyśmy inną decyzję! Może bym nie kupowała tego auta, może Piotr by nie brał tego mieszkania…

– Dzieci powinny same to rozumieć… – wyszeptałam, ale wiedziałam, że Dominika mnie nie słucha.

– To nie w porządku. Nie możecie teraz mówić, że to była pożyczka, kiedy nigdy o tym nie wspomnieliście. To tak, jakbyście nagle kazali nam płacić za to, że byliśmy waszymi dziećmi!

– To nie o to chodzi! – wyrwało mi się. – My z tatą rezygnowaliśmy z siebie dla was. Z wakacji, z remontów, z życia. A teraz… myśleliśmy, że kiedy wy staniecie na nogi, to zrozumiecie, że trzeba się podzielić.

Szantażujecie nas – syknęła Dominika. – I wiesz co? To okropne.

Milczałam, bo nie umiałam już nic powiedzieć. Słuchałam jej oddechu, coraz szybszego, i swojego – urywanego, z gulą w gardle. Kiedy się rozłączyła, długo siedziałam w ciemnościach. Patrzyłam w okno, a łzy same płynęły. Co poszło nie tak? Dlaczego to, co wydawało mi się oczywiste, dla nich było takie obce? Czy naprawdę wychowałam ich na ludzi, którzy potrafią tylko brać, a nie dawać?

Łzy napłynęły mi do oczu

Siedziałam ze Zbyszkiem w kuchni. On nerwowo przesuwał szklankę z herbatą po blacie, ja obracałam w palcach stary rachunek za prąd, którego nie mogliśmy zapłacić w terminie. Było cicho, tylko zegar tykał na ścianie.

– Ja już nie wiem, co robić – powiedziałam cicho. – Może powinniśmy odpuścić? Przecież to nasze dzieci. Może nie mamy prawa ich o to prosić…

– Odpuścić? – Zbyszek spojrzał na mnie ostro. – Błagam cię. A co, będziemy jeść suchy chleb i pić wodę z kranu, żeby im było wygodnie? Całe życie im dawaliśmy, wszystko! A teraz co, mamy siedzieć cicho i udawać, że nam nie brakuje?

– Ale oni nas nienawidzą za to… – wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu. – Dominika dziś patrzyła na mnie jak na jakąś obcą. Jakbyśmy byli ciężarem, a nie rodzicami.

– Bo ich rozpieszczaliśmy! – Zbyszek uderzył pięścią w stół. – Może to nasza wina. Może trzeba było być twardszymi.

Nie zauważyliśmy, że w drzwiach stanęła Dominika. Blada jak ściana, z szeroko otwartymi oczami, jakby właśnie coś zrozumiała.

– To dlatego chcecie tych pieniędzy? Bo wam brakuje? – zapytała cicho, a jej głos był jak sztylet wbity w serce.

Patrzyłam na nią – moją córkę, moje dziecko – i czułam, jak w gardle zaciska mi się coś ciężkiego, co nie pozwala mówić. Chciałam zaprzeczyć, ale wiedziałam, że ona już swoje usłyszała. Zobaczyłam w jej oczach coś, co przerażało – nie smutek, nie żal, tylko... pogardę? Rozczarowanie? A może ulgę? Córka odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni, zostawiając nas w ciszy, w której każde tyknięcie zegara wbijało się jak igła w moje serce.

Nie poznawałam własnych dzieci

Siedzieliśmy wszyscy przy stole. Nikt się nie odzywał. Dominika patrzyła w blat, Piotr gapił się w okno, Zbyszek tylko wzdychał. Wiedziałam, że muszę to powiedzieć – nawet jeśli mnie znienawidzą. Zacisnęłam dłonie na oparciu krzesła, żeby się nie rozpłakać, zaczęłam cicho, prawie szeptem:

– Nie zrobiliśmy tego dla siebie. Chcieliśmy wam pomóc... Ale myśleliśmy, że zrozumiecie, że kiedyś się odwdzięczycie. A teraz... teraz czuję się tak, jakbyśmy byli dla was problemem.

Dominika podniosła wzrok, a w jej oczach były łzy, ale i złość.

Nie jesteście problemem. Ale nie możecie teraz mówić, że to była pożyczka, kiedy nigdy o tym nie mówiliście!

– Może nie mówiliśmy wprost, ale czy to nie jest oczywiste? – wyszeptałam. – Pamiętacie, jak kupiliśmy ci ten samochód? A twoje mieszkanie... Nie wyciągnęliśmy tego z kapelusza. Odkładaliśmy lata, zrywaliśmy sobie z ust. A teraz... teraz czujemy się jak nikt.

Zaczęłam płakać, łzy kapały na stół. Zbyszek wstał, objął mnie ramieniem.

– Nie chcemy od was fortuny – powiedział cicho. – Chcemy, żebyście pamiętali. Żebyście zrozumieli, że my też jesteśmy tylko ludźmi. I że teraz to my potrzebujemy pomocy.

Dominika i Piotr milczeli. Widziałam, jak Dominika zaciska szczękę, a Piotrek w końcu westchnął i spuścił głowę. Cisza była gęsta, ciężka, jakby zaraz miało się coś złamać. I wtedy zrozumiałam, że nie chodzi już tylko o pieniądze. Chodzi o coś znacznie większego – o to, że coś w naszej rodzinie pękło. Coś, czego już chyba nie da się posklejać.

Nie miałam siły udawać

Kiedy Dominika i Piotr już wyszli, my nadal siedzieliśmy przy kuchennym stole. Cisza w domu była aż bolesna, jakby ich krzyki i pretensje wciąż wisiały w powietrzu, a teraz tylko my dwoje zostaliśmy z tym całym bałaganem. Zbyszek spojrzał na mnie zmęczonymi oczami. W jego wzroku widziałam coś, co mnie bolało bardziej niż słowa dzieci – bezradność, rozczarowanie, żal.

Może to był błąd. Może nie powinniśmy tego od nich wymagać – powiedział cicho, głaszcząc mnie po ręce. – Może lepiej dać spokój, nie drążyć już…

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– I co wtedy? Z czego zapłacimy za twoje leki? Za dach, który przecieka? Będziemy siedzieć w tym starym domu, jedząc chleb z margaryną, a oni będą jeździć na wakacje i mówić, że „mama i tata radzą sobie świetnie”? – głos mi drżał, a w oczach stanęły łzy. – Ja nie mogę tak. Ja już nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku.

– Jak myślisz, co zrobią, jeśli się od nich odwrócimy? Stracimy ich. Na zawsze – odpowiedział Zbyszek szeptem, jakby sam się bał tych słów.

Pokręciłam głową.

Może już ich straciliśmy. Może oni nigdy nie byli tacy, jakimi ich widzieliśmy. Może tylko myśmy sobie w głowach wymyślili, że jesteśmy rodziną.

Zbyszek wstał, odwrócił się do okna i patrzył w ciemność za szybą. Siedziałam i patrzyłam na ten jego zgarbiony cień, a w głowie miałam jedno pytanie, które wracało jak echo. Co zrobiliśmy źle? Tylko że odpowiedzi nie było.

Anna, 67 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama