Reklama

Mój mąż Stanisław był człowiekiem oszczędnym, poukładanym. Pamiętam, jak zawsze mówił:

– Tereniu, lepiej mieć na czarną godzinę niż potem świecić oczami przed sąsiadami.

I chociaż czasem miałam mu to za złe, dziś za tymi słowami tęsknię. Bo teraz, mimo że dom wypełniony jest ludźmi, czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Miałam ich na głowie

Marcin – mój jedyny syn – mieszka ze mną od ponad roku razem z Olgą, jego żoną.

– Tylko na chwilę, mamo, dopóki nie staniemy finansowo na nogi – mówił.

Tylko że ta chwila trwa już piętnaście miesięcy. W międzyczasie zdążyli zapomnieć, że to nie ich dom, że ktoś tu gotuje, sprząta, pierze. Że światło się samo nie świeci, a jedzenie nie rośnie w lodówce.

Każdego dnia wstaję o szóstej, robię śniadanie, później pranie, obiad, jakieś zakupy. Marcin idzie do pracy, Olga siedzi z laptopem na kanapie. Niby coś robi zdalnie, ale częściej widzę, jak ogląda serial. Gdy pytam, czy mi pomoże, słyszę: „Zaraz”. Tylko że „zaraz” nigdy nie przychodzi.

Rachunki? Wszystkie są na mnie. Prąd, gaz, woda, nawet internet. A emerytura, choć uczciwie wypracowana, nie jest z gumy. Patrzę co miesiąc na stan konta i coraz częściej myślę, że może to ja coś źle widzę? Może tak teraz wygląda rodzina, że matka utrzymuje dorosłego syna i jego żonę?

Żyli na mój koszt

Któregoś dnia rozłożyłam przed sobą stertę rachunków i notatnik, do którego co miesiąc wpisywałam wszystkie opłaty. Prąd – znów więcej niż ostatnio. Gaz – prawie dwieście złotych więcej niż w zeszłym roku o tej porze. Woda, śmieci, abonament… Patrzyłam na te cyfry, próbując zrozumieć, gdzie jeszcze można coś uciąć. Ale wszystko już było przycięte do granic. Gotowałam taniej niż kiedyś, zrezygnowałam z leków, które nie były absolutnie niezbędne. A mimo to pieniądze się kończyły.

Zamknęłam oczy i westchnęłam. Marcin z Olgą siedzieli w salonie. Słyszałam dźwięki telewizora i ich rozmowę. Nagle poczułam coś w rodzaju złości, ale takiej cichej, przyduszonej. Wstałam i poszłam do nich.

– W tym miesiącu znowu przyszły wyższe rachunki. Może byście się trochę dorzucili? – spytałam.

Mówiłam spokojnie, jakby od niechcenia, ale w środku czułam napięcie. Olga nie oderwała nawet oczu od telewizora.

– My przecież też mamy swoje wydatki – rzuciła obojętnie.

Marcin, jak zawsze w takich chwilach, wciągnął głowę w ramiona.

– No właśnie… – dodał cicho.

Nie widzieli problemu

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Patrzyłam na nich i czułam się, jakbym prosiła o coś niestosownego, jakbym przekraczała granicę, której nie wolno przekroczyć. Jakbym robiła z siebie ofiarę. Ale to przecież był mój dom, moja emerytura i moje rachunki.

Następnego dnia włączyłam ogrzewanie tylko w swoim pokoju. W kuchni zrobiło się chłodno, w łazience kafelki były nieprzyjemnie zimne. W salonie temperatura spadła tak bardzo, że Marcin siedział owinięty kocem.

– Mamo, w salonie jest jak w lodówce – powiedział, rozcierając dłonie.

– Ogrzewam tylko tam, gdzie jestem. Nie mam z czego płacić – odpowiedziałam spokojnie.

Olga odłożyła laptopa na bok, spojrzała na mnie z irytacją.

– Naprawdę trzeba robić z tego dramat?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego wróciłam do swojego pokoju, gdzie było ciepło i cicho. Poczułam spokój. Nie był to spokój zwycięzcy, bardziej spokój kogoś, kto wreszcie postawił granicę. Może nie od razu to zrozumieją, ale nie mogłam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Dałam im nauczkę

Od tamtego dnia w domu stała się inna. Mniej rozmów przy kolacji, więcej zamkniętych drzwi. Nie pytałam o nic, nie wtrącałam się. Olga zaczęła parzyć sobie herbatę w kubku termicznym, Marcin coraz częściej wychodził wieczorami. Mówili, że załatwiają różne sprawy. Nie pytałam jakie. Wolałam skupić się na swoim pokoju, na cieple, które udało mi się tam utrzymać. Piłam herbatę z miodem i próbowałam myśleć o czymś innym. Któregoś dnia Marcin odezwał się nieśmiało:

– Mamo… znaleźliśmy mieszkanie. Od przyszłego tygodnia się przeprowadzamy.

– Dobrze. To pewnie będzie wam lżej.

Olga spojrzała na mnie krótko.

– Dziękujemy za wszystko.

Uśmiechnęłam się tylko, ale nie był to szczery uśmiech. Po ich wyjściu długo stałam w przedpokoju, patrząc na zamknięte drzwi. Nie zostawili po sobie bałaganu, tylko kilka pustych wieszaków, trochę ciszy i lekki zapach perfum Olgi unoszący się jeszcze w powietrzu. Cieszyłam się, że wreszcie odzyskałam swój upragniony spokój. Teraz będę znów płaciła już tylko za siebie.

Odzyskałam spokój

Rzeczy, których nie zabrali od razu, spakowałam do kartonu. Nie zamierzałam ich wyrzucać, niech sobie zabiorą przy okazji. Potem usiadłam w swoim fotelu, tym samym, na którym jeszcze niedawno zasypiałam zmęczona po całym dniu gotowania i sprzątania. Teraz był miękki i spokojny. Włączyłam radio, cicho, żeby nie zagłuszyć myśli.

Herbata smakowała lepiej niż zwykle. Może dlatego, że wreszcie nikt nie zaglądał mi przez ramię, nie pytał, co będzie na kolację, nie zostawiał brudnych naczyń w zlewie, licząc, że i tak je zmyję. Może dlatego, że wiedziałam, że rachunki za ten miesiąc będą niższe, a ciepło zostanie w tych czterech ścianach.

Myślałam o Marcinie. Czy będzie miał mi za złe, że tak ich potraktowałam? Czy zrozumie, że nie chodziło o zupę ani o ogrzewanie? Że czasem, żeby ktoś zauważył, że też jesteś, trzeba zniknąć z tła? Nie czułam się winna, czułam się silna i spokojna.

Teresa, 69 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama