Reklama

Jestem samotną matką i pracuję jako kierownik biura rachunkowego. Moja córka, Zosia, ma czternaście lat. Zawsze byłam przekonana, że wiem, co jest dla niej najlepsze. Może to dlatego, że sama wychowałam się w świecie, w którym nikt nie chronił mnie przed błędami. Nie chciałam, żeby Zosia musiała przechodzić przez to samo.

Reklama

Dlatego w naszym domu od zawsze obowiązywała zasada „zero netu”. Nie pozwalałam jej mieć kont na portalach społecznościowych – żadnych, a już na pewno nie tam, gdzie były krótkie migające tylko filmiki, które można przewijać bez końca. Ani żadnych głupich aplikacji. Dla mnie to była przestrzeń pełna zagrożeń – cyberprzemocy, toksycznych wzorców, uzależnień. Wolałam, żeby Zosia spędzała czas z książką albo na spacerze, albo z koleżankami, niż wlepiała oczy w ekran i psuła wzrok. Zresztą, nigdy specjalnie nie protestowała. Była zamknięta w sobie, cicha, posłuszna.

– Mamo, mogłabym mieć chociaż jedną apkę? Wszystkie dziewczyny z klasy tam są… – powiedziała nieśmiało któregoś wieczoru, gdy zmywałam naczynia.

Odwróciłam się powoli z ręcznikiem w dłoni.

– Zosiu, przecież wiesz, co myślę na ten temat. To nie jest miejsce dla ciebie. Tam są treści, które mogą ci zaszkodzić. To tylko strata czasu.

Zamknęła oczy na chwilę. Widziałam, jak zaciska palce na szklance, którą właśnie wycierała.

– Ale to nie tylko głupoty. Niektórzy wrzucają tam poradniki, śmieszne filmiki, nawet… nawet edukacyjne rzeczy – próbowała jeszcze raz, głosem cichym, niemal błagalnym.

– Nie – ucięłam stanowczo. – Nie potrzebujesz tego, żeby być mądrą i wartościową dziewczyną.

Nie powiedziała już nic więcej. Cisza między nami stała się cięższa niż zwykle. Ale nie miałam wyrzutów sumienia. Byłam przekonana, że chronię ją przed światem. W końcu... jestem jej matką. A matka wie lepiej, prawda?

Nie mogłam przestać o tym myśleć

Zosia wróciła ze szkoły później niż zwykle. Rzuciła plecak w kąt, bez słowa przeszła obok mnie w przedpokoju i zamknęła się w swoim pokoju. Nie zdążyłam nawet zapytać, jak minął jej dzień.

– Zosiu, obiad czeka! – zawołałam po kilku minutach.

Drzwi się uchyliły, ale zamiast radosnego „już idę, mamo”, usłyszałam tylko suche:

– Zaraz.

Zarzuciłam ręcznik na oparcie krzesła i weszłam do kuchni. Przy stole czekał już na nią gorący rosół, jej ulubiony. Usiadłam sama i jadłam w ciszy, raz po raz zerkając na puste krzesło. Gdy w końcu wyszła z pokoju, nie patrzyła mi w oczy. Usiadła, nie dotykając talerza.

– Co się stało? – zapytałam spokojnie.

– Nic.

– Wyglądasz, jakbyś miała cały świat na głowie. Chcesz porozmawiać?

– Nie.

Milczałyśmy chwilę. Powietrze między nami było gęste jak jakaś zawiesina.

– Może zamiast siedzieć i się tu kisić, byśmy gdzieś razem wyszły? – zaproponowałam.

Wzruszyła ramionami.

– Nie mam ochoty.

Po obiedzie poszła z powrotem do siebie. Zabrałam się za sprzątanie. Tak zwykle radziłam sobie z tym, czego nie rozumiałam. Gdy wyszła do łazienki, w jej pokoju zastałam bałagan: porozrzucane ubrania, zeszyty, kilka książek. I na biurku... pamiętnik. Mały, niepozorny zeszyt z zakładką w środku. Poparzyłam na niego przez chwilę. Nie chciałam być tą matką, która czyta dziecku pamiętniki. Ale jeden rzut oka na otwartą stronę – chaotyczne słowa, narysowane ostrym flamastrem przekreślone twarze – i coś mnie ścisnęło w środku. Zamknęłam zeszyt.

Nie przeczytałam wtedy ani słowa. Ale przez cały wieczór nie mogłam przestać o nim myśleć.

– Co się z tobą dzieje, Zosiu? – szepnęłam do siebie.

Moja córka tonęła, a ja byłam ślepa

Minęły dwa dni. Zosia była jak cień samej siebie. Zrobiła się cicha, wycofana, jeszcze bardziej zamknięta niż zwykle. Próbowałam ją zagadywać, zachęcać do wspólnego gotowania, zaproponowałam nawet wspólny film, który kiedyś lubiła. Wszystko bez skutku. Każda próba zbliżenia kończyła się milczeniem lub krótkim „jestem zmęczona”.

Któregoś wieczoru, gdy wyszła na chwilę do sklepu, znów spojrzałam na ten jej pamiętnik. Zostawiła go na łóżku, otwarty, jakby chciała, żebym go przeczytała. A może po prostu zapomniała go schować? Przełamałam się, usiadłam i zaczęłam czytać.

„Dzisiaj znowu siedziałam sama na przerwie. Klara już nie chce ze mną gadać, bo mówię jak staruszka i nie mam żadnej apki. Mówi, że nie wie, co ma mi wysyłać, skoro i tak przecież nic nie zobaczę. Czuję się jak z innej planety. Nawet nie wiem, co jest modne. Czuję się jak nikt. Nikt mnie nie zna. Nikt mnie nie rozumie. Nikt nie jest taki jak ja”.

Wstrzymałam oddech. Palce mi drżały. Kolejne kartki pełne były rozpaczliwych słów, samotności, narysowanych czarnym długopisem pękniętych serc i schematycznych rysunków – postaci z zasłoniętymi oczami.

„Nie pozwoliła mi mieć tej cholernej apki. Ale nie zauważyła, że od miesięcy jest mi źle. Nawet tu, w tym głupim domu”.

Zamknęłam pamiętnik i otuliłam się ramionami. Serce waliło mi jak młotem. Czułam, że coś się we mnie łamie. Moja córka… tonie. A ja nawet nie zauważyłam.

– Chroniłam ją przed światem, a nie zauważyłam, że tonie we własnym pokoju – wyszeptałam przez łzy.

Czułam się zupełnie bezradna

Zebrałam się w sobie. Przez całą noc nie mogłam spać, przewracając się z boku na bok, czując pod powiekami słowa z pamiętnika, które już na zawsze wypaliły mi się w myślach. Nad ranem weszłam do jej pokoju, usiadłam na brzegu łóżka. Zosia udawała, że śpi, ale widziałam, jak lekko drży jej powieka.

– Zosiu – powiedziałam cicho. – Musimy porozmawiać.

Odwróciła się tyłem, milczała.

– Wiem, że czytanie twojego pamiętnika to jest cios w twoją prywatność. Wiem też, że jestem ostatnią osobą, której chciałabyś coś powiedzieć. Ale… przeczytałam go. I nie mogę udawać, że nic się nie stało. Zosia odwróciła się gwałtownie. Oczy miała szkliste, twarz zaczerwienioną.

– Jak mogłaś?! – wrzasnęła. – To mój pamiętnik! Tylko mój! Nie miałaś prawa!

– Wiem – przyznałam. – Ale się bałam. I wreszcie coś do mnie dotarło.

Zerwała się z łóżka, stanęła naprzeciw mnie. Mała, wychudzona, z trzęsącymi się ramionami.

– Ty się boisz? Ty?! A ja się boję każdego dnia! Boję się iść do szkoły, bo wszyscy się ze mnie śmieją. Bo nie mam żadnej apki, bo nie wiem, co to za challenge, bo wyglądam jak dziwak! Wszyscy mnie omijają, mamo! Nikt mnie nie zna, nikt nie chce znać! A ty? Ty tylko mówisz: „zdejmij buty”, „nie garb się”, „nie oglądaj głupot”! – jej głos łamał się co chwilę.

– Nie wiedziałam… – zaczęłam, ale przerwała mi.

– Bo nigdy nie pytasz! Nigdy nie chcesz naprawdę wiedzieć! Patrzysz na mnie, jakbym była projektem do wychowania, nie człowiekiem! Myślisz, że wystarczy zakazać telefonu i już jestem bezpieczna?

Zasłoniła twarz dłońmi i osunęła się na podłogę, szlochając. Podeszłam do niej. Chciałam ją przytulić, ale się odsunęła. Usiadłam obok i poczułam, że chyba pierwszy raz w życiu… nie wiem, co zrobić. Byłam matką. Ale pierwszy raz czułam się zupełnie bezradna.

Płakałam z bezsilności jak dziecko

Następnego dnia Zosia nie odezwała się do mnie ani słowem. Zjadła śniadanie w ciszy, po czym zamknęła się z powrotem w pokoju. Nie próbowałam jej już zmuszać do rozmowy. Widziałam w jej oczach coś, czego wcześniej nie dostrzegałam. Zmęczenie. Mur. I głęboki smutek. W południe zadzwoniłam do szkoły. Poprosiłam o rozmowę z psychologiem. Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy, uważałam, że to ja jestem najodpowiedniejsza, by wiedzieć, co dla Zosi dobre. Ale teraz już nie miałam złudzeń. Psycholożka, młoda kobieta o spokojnym, łagodnym głosie, przyjęła mnie jeszcze tego samego dnia.

– Pani Anno, dobrze, że pani przyszła. Obserwujemy Zosię już od jakiegoś czasu – zaczęła od razu.

Zamarłam.

– Dlaczego nikt mnie wcześniej o tym nie informował?

– Próbowaliśmy. Ale Zosia prosiła, żeby nie angażować rodziny.

Zasłoniłam usta dłonią. Wstyd ścisnął mnie za gardło.

– Pani córka to bardzo wrażliwa dziewczyna. Nie mówi wiele, ale to, co rysuje, co pisze w swoich wypracowaniach... wskazuje, że zmaga się z pewnymi trudnościami, typowymi dla wieku być może, ale na pewno należy to bacznie obserwować. Samotność, wykluczenie, lęk. I ma ogromną potrzebę bycia zauważoną.

Zaczęłam płakać. Pierwszy raz tak naprawdę – bez dumy, bez oporu.

– Ja… ja myślałam, że jeśli nie dam jej Internetu, jeśli jej nie puszczę samopas… że to ją ochroni.

– Może warto teraz spróbować czegoś innego? Zamiast stawiać kolejne granice – spróbować ją po prostu… wysłuchać?

Po powrocie do domu stanęłam w drzwiach jej pokoju. Zosia siedziała na łóżku, z telefonem w dłoni – tym razem bez ukrywania.

Chcę cię przeprosić – powiedziałam cicho. – Za to, że tak długo cię nie słuchałam. Za to, że czułaś się sama.

Spojrzała na mnie, ale zaraz znów odwróciła wzrok.

– To już nie ma znaczenia.

– Ma. I chcę to naprawić, jeśli mi pozwolisz?

Milczała. Ale nie kazała mi wyjść. To był pierwszy sygnał, że może… jeszcze nie jest za późno.

Traktowała mnie jak intruza

Od naszej rozmowy minęło kilka dni. Zosia nie była już taka wściekła, ale też nie była obecna. Przechadzała się po domu jak duch – bez uśmiechu, bez słów. Wciąż trudno było do niej dotrzeć, a ja... czułam się jak intruz w jej własnym świecie. Postanowiłam odpuścić trochę kontrolę. Zainstalowałam jej tę apkę, o którą prosiła.

– Możesz korzystać – powiedziałam, kładąc jej telefon na biurku. – Oczywiście w rozsądnych granicach. Jeśli chcesz.

Spojrzała na mnie nieufnie. Nie podziękowała. Nie ucieszyła się. Wzięła telefon i wróciła do przeglądania czegoś, jakby nic się nie wydarzyło. Kolejne dni mijały tak samo. Rano milczące śniadania, potem szkoła, zamknięcie w pokoju, cicha kolacja. Próbowałam – naprawdę. Zapraszałam na spacery, na herbatę, nawet do kina. Wszystko bez echa. Aż w końcu, pewnego wieczoru, zapytałam:

– Zosiu, może pogadamy?

Spojrzała na mnie przez chwilę. Wzrok miała pusty, zmęczony.

– Za późno, mamo.

To jedno zdanie trafiło mnie jak obuchem. Za późno? Tak bardzo się starałam chronić ją przed światem, że nie zauważyłam, że to ja byłam zagrożeniem. Moja kontrola, mój dystans, moje „to dla twojego dobra”.

– Może i za późno – odpowiedziałam, nie kryjąc łez. – Ale będę tu, jeśli kiedyś zechcesz spróbować od nowa.

Wyszłam, zostawiając uchylone drzwi. Pierwszy raz nie zamknęłam ich z trzaskiem. I pierwszy raz ona ich nie zatrzasnęła. Nie było cudownego pojednania. Nie było uścisków, łez wzruszenia, muzyki w tle. Ale była cisza, w której nie czułam już obcości. Była obecność. Cicha, pełna żalu, ale i... maleńkiej nadziei.

Pomyliłam dyscyplinę z troską

Nie wiem, czy kiedyś odzyskam zaufanie Zosi. Każdego dnia wstaję i zadaję sobie pytanie: „czy jeszcze mnie potrzebuje?” I nie znajduję odpowiedzi. Czasem słyszę jej śmiech z pokoju, ale nie jestem pewna, czy to naprawdę śmiech, czy tylko dźwięk, który udaje, że wszystko jest w porządku. Zaczęłam chodzić na terapię. Usłyszałam tam jedno zdanie, które nie daje mi spokoju: „kontrola to nie opieka – to strach przebrany za miłość”. Może właśnie tym byłam przez te wszystkie lata – pełną strachu matką, która myliła dyscyplinę z troską. Zabrałam jej te wszystkie apki i społecznościówki, ale nie zauważyłam, że już dawno zamknęła się w sobie. Zamknęła się przede mną. I to mnie boli najbardziej. Ale teraz już wiem – nie wystarczy być. Trzeba słuchać. Trzeba widzieć. Trzeba kochać tak, by druga osoba to czuła. Nie wiem, czy ją odzyskam. Ale na pewno nigdy nie przestanę próbować.

Anna, 42 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama