Reklama

Damiana poznałam w pracy. Przyszedł jako nowy chłopak do działu obok. Od razu był zauważalny – wiecznie uśmiechnięty, z głową pełną pomysłów, spontaniczny. Taki, który potrafił w piątek po pracy powiedzieć:

Reklama

– Słuchaj, chodź, jedziemy nad jezioro – i zanim zdążyłam zapytać, czy mamy gdzie spać, już siedzieliśmy w samochodzie z kebabem w ręce i pledem w bagażniku.

Było cudownie

Byliśmy razem ponad trzy lata. Czasem się kłóciliśmy, ale kto się nie kłóci? Łączyło nas coś, co wydawało mi się silniejsze niż codzienne różnice: śmiech, bliskość, wspólne wieczory na kanapie, no i plany.

Jednym z nich był Rzym. Nasz pierwszy wyjazd za granicę, tylko we dwoje. Taki dorosły, zaplanowany. Nie z rodzicami, nie z przyjaciółmi – tylko my. Rzym miał być czymś więcej niż wakacjami. Miał być dowodem, że potrafimy razem coś zorganizować, przeżyć i wrócić z tego silniejsi.

Zaczęło się niewinnie. Było gorąco, mieliśmy za sobą pół dnia chodzenia po mieście. Zjedliśmy po kawałku pizzy przy Campo di Fiori, Damian opowiadał, że moglibyśmy wrócić tu w listopadzie, kiedy nie ma tylu turystów. Potem szliśmy dalej. Piazza Navona, fontanna, lody. Usiadłam na chwilę na murku, żeby odpocząć. Damian też przysiadł. Obok niego nie było już plecaka.

– Gdzie jest mój plecak? – zapytał po chwili, zerkając za siebie.

– No przecież miałeś go cały czas – powiedziałam. – Na Trevi go niosłeś.

– Wiem, przecież pamiętam. Byłem pewien, że go miałem w ręku… – mówił, kręcąc głową.

Zostaliśmy okradzeni

Zerwał się i zaczął się rozglądać, jakby plecak mógł po prostu wyskoczyć spod ławki. Chodził w kółko, zerkał na ludzi, zaglądał pod stoliki w kawiarni.

– A paszport?! Jak mogłeś schować telefon i portfel w jednym miejscu?! – nie wytrzymałam.

Złapałam się za kark, próbując nie patrzeć na ludzi, którzy już zaczynali się nam przyglądać.

– Przecież nie zostawiłem go specjalnie – burknął.

– Ale to się stało. I co teraz? Nie mamy żadnych dokumentów. Nie mamy gotówki, nie mamy jak zadzwonić. Co ty myślałeś, wkładając wszystko do jednej torby?

Nie odpowiedział. Ruszył biegiem w stronę fontanny, mówiąc, że spróbuje przejść trasę od nowa. Poszłam za nim, nie dlatego, że wierzyłam, że coś znajdzie, tylko nie chciałam zostać tam sama.

W środku byłam rozdarta – przez moment czułam współczucie, widząc jak się miota, próbując coś naprawić. Ale z każdą kolejną minutą, gdy pot lał się po plecach, a ja czułam, jak moje sandały przyklejają się do nagrzanych kamieni, ta troska ustępowała miejsca złości.

Byliśmy bezradni

Nie udało się go znaleźć. Przeszliśmy trzy razy ten sam odcinek ulicy. Damian pytał ludzi, zaglądał do restauracji, wszędzie powtarzał to samo pytanie po angielsku, a czasem łamanym włoskim. Ja siedziałam na krawężniku, ze ściągniętymi butami, i myślałam tylko o tym, jak się wydostać z tej sytuacji, z tego momentu, w którym utknęliśmy.

Do hotelu wracaliśmy w milczeniu. Wieczorem ruszyliśmy na lotnisko, choć wiedzieliśmy, że nie polecimy. Damian powiedział, że może uda się coś załatwić bez dokumentów, może linie lotnicze spojrzą łaskawiej. Nie spojrzały. Zostaliśmy w hali przylotów z walizką i nadzieją, że ambasada będzie otwarta rano.

Noc była długa. Leżeliśmy na podłodze, oparci o swoje walizki. Damian spał, ja nie. Czułam się pusta, wyczerpana. Wszystko mnie bolało – plecy, nogi, ale najbardziej myśli. Nie mogłam przestać rozważać, co by było, gdyby był bardziej uważny.

Nie wiedziałam, co robić

Nie chodziło już tylko o ten plecak, ale o to, że po raz pierwszy zobaczyłam w nim kogoś innego. Nie tego samego chłopaka, który śmiał się z moich obsesji planowania, tylko kogoś, kto nie potrafił przejąć odpowiedzialności, kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Rano poszliśmy do ambasady. Damian próbował wyjaśnić sytuację, urzędniczka kiwała głową, co chwilę zerkając na zegarek. Pomogła nam, ale bez specjalnego zaangażowania. Obiecano dokument tymczasowy, ale na jego wydanie trzeba było poczekać.

– Ty myślisz, że zrobiłem to specjalnie? – zapytał Damian, kiedy siedzieliśmy na ławce, jedząc suchy croissant kupiony za ostatnie drobne.

– Nie – odpowiedziałam, patrząc przed siebie. – Ale nie mogę nie myśleć, że to mogło się nie zdarzyć, gdybyś był ostrożniejszy.

Zamilkł. Nie pokłóciliśmy się wtedy, bo nie było już sił na kłótnie. Była tylko obojętność, która zaczęła się rozlewać między nami. Wracaliśmy osobno, choć siedzieliśmy obok siebie. Damian milczał przez cały lot, ja gapiłam się przez okno, jakby chmury miały mi dać odpowiedź, co dalej.

Oddaliliśmy się

Po wylądowaniu pojechaliśmy do mieszkania. Cisza, szare niebo i zapach kurzu.

– Od tamtego dnia patrzysz na mnie jak na idiotę – powiedział w końcu, kiedy rzucił torbę na podłogę.

– Nie patrzę. Po prostu od tamtego dnia nie potrafię ci już ufać – odpowiedziałam.

Nie odpowiedział. Zostawił kurtkę na krześle i zamknął się w łazience. Od tego momentu rozmowy były krótkie, chłodne. „Zjesz coś?”, „Nie wiem”, „Możemy pogadać?”, „Nie teraz”. Kłóciliśmy się o śmieci, o zakupy, o spóźnienie. Tak naprawdę kłóciliśmy się o to, co zostało zniszczone tamtego dnia w Rzymie – choć nikt tego głośno nie powiedział.

W środku czułam się zdradzona. Nie przez plecak. Przez to, że w tamtym momencie zostałam z tym wszystkim sama.

To był koniec

To nie był dramatyczny wieczór. Żadne z nas nie krzyczało, nie płakało. Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Za oknem padał deszcz. Z radia leciała jakaś stara piosenka.

– Więc co teraz? Po prostu koniec? – zapytał Damian, patrząc w blat stołu.

– Chyba już od dawna było po wszystkim, tylko nie chcieliśmy tego przyznać… – odpowiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zauważył, że naprawdę mnie traci. Nie próbował protestować. Może też już nie miał siły. Może zrozumiał to samo co ja – że wróciliśmy z tej podróży jako zupełnie inni ludzie, a tamten plecak był tylko początkiem naszego końca.

Spakował się następnego dnia. Nie zabrał wszystkiego. Zostawił bluzę, parę książek, szczoteczkę do zębów i zdjęcie, które trzymaliśmy na lodówce. Zamknęłam za nim drzwi i zostałam sama z ciszą. To była inna pustka niż ta, kiedy go nie było w domu. Teraz była ostateczna.

Anka, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama