„Zaproponowałam teściowej wspólne robienie konfitur z malin. Ale jej reakcja sprawiła, że odechciało mi się wszystkiego”
„Postanowiłam, że zrobię te konfitury sama. Miałam dość bycia widzem we własnym życiu i kuchni. Następnego dnia rano wstałam wcześniej niż zwykle. Chciałam mieć spokój, jednak teściowa najwyraźniej czuła moje intencje przez ścianę, bo wlazła do kuchni dokładnie wtedy, gdy zaczęłam myć maliny”.

- Redakcja
Wiedziałam, że zamieszkanie z teściową to jak wsadzenie ręki do ula. Niby wszystko może być dobrze, jeśli się nie rusza, ale wystarczy jeden fałszywy ruch, a bzyczące piekło gwarantowane. Kiedy przeprowadziłam się do Adama i jego matki, miałam jeszcze jakieś złudzenia. Myślałam: „poukładamy się”, „może nie będzie tak źle”. Teściowa od razu zaznaczyła teren jak kot. Wszystko w tym domu było „jej”, od ustawienia kubków po porę podlewania pelargonii. Próbowałam to jakoś przełknąć. Czasem dla świętego spokoju, czasem dla Adama. I wiecie co? Pewnego dnia pomyślałam, że może wspólne gotowanie nas zbliży. Wpadłam na pomysł, że zrobimy razem konfitury z malin. Ale teściowa miała dla mnie inną niespodziankę. Taką, po której odechciało mi się wszystkiego.
Ugryzłam się w język
Weszłam do kuchni z koszykiem malin.
– Może zrobimy dziś razem konfitury? – zapytałam, stawiając owoce na blacie. – Maliny są idealne. Można by coś pysznego zrobić na zimę.
Teściowa nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego obróciła się powoli od zlewu i popatrzyła na mnie jak na kota, który właśnie zmajstrował coś złego.
– Chcesz robić konfitury? – zapytała, podnosząc brew. – Ty?
– No tak – uśmiechnęłam się, udając, że jej ton mnie nie rusza. – Mam nawet przepis od mojej babci.
– A wiesz, chociaż, ile się do tego cukru daje?
Uśmiech zamarł mi na ustach. Stałam chwilę jak słup soli, zanim odpowiedziałam:
– Babcia zawsze robiła „na oko”.
– Czyli na chybił trafił – mruknęła Janina, wracając do zmywania.
W głowie miałam już gotową odpowiedź, ale ugryzłam się w język. Po co od razu wojna? Wyszłam z kuchni z godnością, lecz w środku się gotowałam.
Zignorowałam ją
Postanowiłam, że zrobię te konfitury sama. Miałam dość bycia widzem we własnym życiu i kuchni. Następnego dnia rano wstałam wcześniej niż zwykle. Chciałam mieć spokój, jednak teściowa najwyraźniej czuła moje intencje przez ścianę, bo wlazła do kuchni dokładnie wtedy, gdy zaczęłam myć maliny.
– A w tym garnku to chcesz robić? – spytała z tym swoim charakterystycznym poczuciem wyższości w oku.
– Tak, wydaje mi się w sam raz.
– To chyba lubisz przypalone. Tylko się nie zdziw, jak się przylepi do dna.
Zignorowałam ją. Wsypałam maliny, dodałam cukru. Mieszałam, starając się nie myśleć o tym, że stoję na jej terenie. Kuchnia była jej królestwem.
– Cynamon? – prychnęła, widząc, jak sięgam po słoiczek. – Kto ci takie rzeczy nagadał?
– Babcia zawsze dodawała. Nadaje głębi.
– A potem się zdziw, że nikt tego nie chce jeść – rzuciła, siadając z herbatą, jakby właśnie uratowała ludzkość przed smakową katastrofą.
W tym momencie do kuchni wszedł Adam.
– Co tu się dzieje?
– Twoja żona robi konfitury – powiedziała teściowa z udawaną życzliwością. – Chyba trzeba będzie po niej poprawiać.
– Może... nie będę się mieszał – wymamrotał Adam i czmychnął, jakby ktoś mu zaproponował wizytę u dentysty.
Zostałam sama. Ja i gar pełen malin. Wiedziałam, że nie chodzi już o konfitury.
W końcu nie wytrzymałam
Obiad był zwyczajny – ziemniaki, kotlet i sałatka, ale napięcie wisiało w powietrzu. Usiedliśmy we trójkę przy stole. Teściowa miała dziś minę cierpiętnicy, która własnym ciałem powstrzymała katastrofę kuchenną.
– Dobrze, że zdążyłam dopilnować, zanim się wszystko zmarnowało – powiedziała do Adama, a mnie zupełnie zignorowała.
– Wyszły w porządku – mruknął Adam, zerkając na mnie z zakłopotaniem.
– Och, no tak, teraz wszystko wszystkim wychodzi – westchnęła, kładąc teatralnie widelec na talerzu. – Ja, jak byłam młoda, to całe spiżarnie robiłam sama. Nikt mi nie pomagał, nikt się nie wtrącał. A teraz? Tylko się do internetu zagląda i myśli, że już się wszystko umie.
Zamilkłam. Czułam, jak zaciska mi się gardło. Udawałam, że skupiam się na ziemniaku.
– Nie każdy musi się znać na domowych sprawach – ciągnęła teściowa, obracając wzrokiem dramatycznie po kuchni. – Niech, chociaż nie udaje, że się zna...
W końcu nie wytrzymałam.
– Z takim podejściem to może lepiej, że nie masz wnuków do wychowania – rzuciłam przez zęby i wbiłam widelec w kotleta.
Zapadła cisza. Talerz Adama zamarł w powietrzu.
– Co powiedziałaś?! – spytała teściowa lodowatym tonem.
– Nic, tylko się zastanawiam, ile cynamonu do tej sałatki – odpowiedziałam słodko.
Wiedziałam, że przegięłam. Miałam to gdzieś.
Już nie chciałam udawać
Po obiedzie zmyłam po sobie talerz i zamknęłam się w łazience. Myślałam, że może teściowa pójdzie do siebie. Ale gdzie tam. Kiedy wyszłam, w kuchni stał na blacie słoik konfitury z etykietką „Maliny. Domowe. 100% smaku” i jej podpisem. Idealnie wyczyszczony, równiutki poziom, zawinięte wieczko. Jakby go sfotografowała do katalogu. Stała obok niego i patrzyła na mnie z miną: „widzisz, jak się robi”.
– Tak powinien wyglądać słoik z konfiturą – oznajmiła z dumą. – Bez cynamonu. Bez zgadywania.
Podeszłam bliżej. Ten słoik był jak policzek. Symbol władzy. Trofeum.
– Nie musisz się unosić. Nie każdy ma smykałkę do kuchni. Nie każdy się nadaje...
I wtedy to się stało. Wzięłam ten słoik i… no nie, nie rzuciłam nim. Dłonie mi się trzęsły tak bardzo, że po prostu wypadł mi z rąk. Podłoga wyglądała jak scena z taniego horroru.
– O matko! – wrzasnęła teściowa. – Ty to specjalnie zrobiłaś! Ja się staram, a ty...
– Tak, wiem. Ty się zawsze starasz. A potem wszyscy cię krzywdzą.
Zaczęła płakać. Dramatycznie, łkając nad słoikiem, jakby to był grób ukochanego psa.
– Nikt mnie tu nie szanuje... – jęczała. – Tyle serca włożyłam...
Stałam w tej malinowej plamie, czując, że coś we mnie pękło. I że niczego już nie będę udawać.
Wiedziałam, że to nie koniec
Przez resztę dnia unikałyśmy się, a atmosfera była gęsta. Mąż próbował udawać, że nic się nie stało, ale wieczorem – kiedy uznał, że wszystko ucichło – wziął mnie na stronę.
– Wiem, że ci trudno. I wiem, że się starasz. Widzę to – powiedział, siadając ze mną w sypialni.
– Tylko że to nic nie daje. Cokolwiek zrobię i tak będzie źle – odpowiedziałam. – A dzisiaj? Te konfitury to był ostatni raz, kiedy próbowałam coś zrobić razem.
Westchnął.
– Wiem, mama czasem przesadza. Ona już taka jest... Może nie da się jej zmienić, ale mogę coś innego zrobić.
– Co?
– Stanąć po twojej stronie. Otworzyć usta, jak widzę, że robi ci krzywdę. Nie chować się jak dzieciak.
Zamilkłam. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że nie jestem w tej wojnie sama. Następnego dnia, przy śniadaniu, teściowa rzuciła coś kąśliwego o „kobietach, które myślą, że słoiki to strategia wojny domowej”. Adam spokojnie odstawił filiżankę.
– Mamo, koniec z tym. Bernadetta się stara. I ma prawo do tej kuchni, do tych słoików i do normalnego traktowania. Albo zaczniemy się szanować, albo... będziemy jeść osobno.
Teściowa spojrzała na niego jak na obcego. A potem, po raz pierwszy, spuściła wzrok. Wiedziałam, że może to jeszcze nie koniec. Coś drgnęło.
Spojrzałam na nią bez złości
Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Na blacie stały słoiki z konfiturami. Starannie podpisane, równiutko ustawione. Wszystkie... poza jednym. Ten był inny. Bez etykiety, bez daty, bez autora. Nie pamiętałam, kto go zrobił. Może ja? Może ona? A może obie, kiedy jeszcze próbowałyśmy udawać, że się nie ranimy? Wzięłam go do ręki. Był trochę lepki, nieidealny. Jak nasze relacje. Wtedy weszła teściowa. Stanęła w progu, niepewna, z dłonią na framudze.
– Nie śpisz? – zapytała cicho.
– Nie mogłam zasnąć. Myślałam.
Podeszła bliżej, spojrzała na słoiki. Zatrzymała wzrok na tym bez etykiety.
– Ten jest... nasz? – powiedziała pytająco.
– Chyba tak.
Usiadła obok. Cisza nie była już wroga. Trwała długo, ale spokojnie.
– Wiesz, nie mam łatwego charakteru. Może za bardzo chcę, żeby wszystko było po mojemu. Dziękuję, że się starasz. I że nie rzuciłaś tego wszystkiego w diabły.
Spojrzałam na nią. Pierwszy raz od dawna bez złości.
– Możemy spróbować jeszcze raz. Po prostu... spróbować.
Uśmiechnęła się lekko. Sięgnęłam po dwie łyżeczki, odkręciłam wieczko. I zjadłyśmy razem po łyżeczce. Na zgodę.
Bernadetta, 33 lata
Czytaj także:
- „Piotrek dostał w spadku cały majątek ojca i żyje jak pączek w maśle. Dla mnie schabowe z mizerią to szczyt marzeń”
- „Kupiłam tacie marzenie każdego majsterkowicza na Dzień Ojca. Mógł zbudować między nami most, ale on wolał go pogrzebać”
- „Nakryłem mojego ojca i żonę na gorącym uczynku. Mieli pielić hortensję, a zadbali o inny ogródek”