Reklama

Z wykształcenia jestem pielęgniarką. Przez wiele lat pracowałam w szpitalu i spełniałam się w tej pracy. Problem jednak pojawił się, gdy zmieniała się dyrekcja i pojawił się u nas mobbing. Ludzie zaczęli po prostu uciekać z naszego szpitala i zaczynało brakować personelu.

Reklama

Oznaczało to, że było znacznie więcej pracy, ale i atmosfera były coraz cięższa do zniesienia. Ja również postanowiłam zmienić pracę, ale początkowo nie miałam pomysłu, na jaką. Któregoś dnia rozmawiałam z koleżanką, która też zmieniła pracę, a wcześniej pracowała ze mną w szpitalu przez ok. 10 lat.

– Może złożysz papiery do naszego domu opieki? Fajna atmosfera, praca podobna, choć moim zdaniem lżejsza, a widziałam, że szukają pielęgniarek – powiedziała Ola.

Postanowiłam więc spróbować i się udało. Odeszłam więc ze szpitala i zatrudniłam się w tym samym miejscu, co koleżanka.

Niespodziewane gratisy

Rzeczywiście od pierwszego dnia było widać, że atmosfera jest zupełnie inna. Przede wszystkim był to znacznie mniejszy obiekt, więc i ludzi było mniej – zarówno, jeśli chodzi o pacjentów, jak i personel. Ludzie sprawiali wrażenie kontaktowych, uśmiechniętych.

Któregoś dnia przyszłam do pracy, a w pokoju socjalnym czekała na mnie niewielka siatka, do której przyczepione było moje nazwisko. Zajrzałam do środka i znalazłam tam kawę, opakowanie ciastek i płyn do kąpieli. Moja koleżanka odpowiadała tam za zaopatrzenie, więc od razu zapytałam ją, skąd te rzeczy i co to za okazja. Zdarzały się w różnych pracach paczki, ale tu nie było żadnych świąt w pobliżu ani rocznicy.

– Od czasu do czasu dostajemy coś dla pracowników – powiedziała, a ja nie pytałam wtedy o więcej, bo niby o co tu pytać?

Tydzień później jednak sytuacja się powtórzyła. Tym razem dostałam pudełko czekoladek, herbatę, siatkę mandarynek i pomelo. Kilka dni później znowu była siatka pełna różności: krem Nivea, zestaw kosmetyków do kąpieli, jakieś słodycze i śliczny koc. Zaczęło mnie to bardzo dziwić. Co prawda już raz, a potem drugi, pytałam Oli, z takiej okazji te prezenty, ale powiedziała dokładnie to samo, co poprzednio. Rozumiem dodatki z okazji świąt, imienin, rocznic itp., ale tutaj działo się to przedziwnie często. Po kilku takich paczkach postanowiłam sprawdzić, o co tu chodzi i skąd te dodatki.

Pensjonariusze mieli gorzej niż na to wyglądało

Przestałam więc pytać, a zaczęłam się przyglądać. To, co zauważyłam, zaczęło mnie przerażać.

Przychodziłam do pracy i do moich obowiązków należało przygotowanie leków dla podopiecznych domu opieki. Potem tym, którzy tego wymagali, robiłam zastrzyki, pomagałam przy zmianach pampersa itp. W międzyczasie zaczęłam się przyglądać, jak to wygląda u pacjentów i się przeraziłam.

U nikogo nie zauważyłam żadnych słodyczy, czy nawet owoców. Posiłki były skromne. Pościele nosiły zdecydowanie ślady użytkowania. Ponownie postanowiłam porozmawiać z Olą, bo nie rozumiałam, jakim cudem my dostajemy tak liczne prezenty, a pacjenci żyją tak biednie pod naszą opieką.

– To prywatny zakład – powiedziała moja koleżanka. – Szef decyduje, co i komu przydzielić.

Ta odpowiedź też mnie zastanowiła: przydzielić?

– Nie rozumiem – postanowiłam podzielić się wątpliwościami. – Nie dostajemy wszyscy tego samego?

– Czego drążysz? – zirytowała się Ola. – Nie jest ci tu lepiej niż w szpitalu?

No fakt – było zdecydowanie lepiej i spokojniej, ale też było w tym wszystkim coś dziwnego. Westchnęłam, ale nie umiałam odpuścić.

Postanowiłam porozmawiać z pacjentami. Okazało się, że w zasadzie nigdy nie było owoców, nie dostawali słodyczy, pościele były mocno zużyte i wymagały wymiany. Kosmetyki mieli tylko podstawowe i najtańsze, a nowe dostawali, dopiero gdy te w całości się zużyły i to też często nie od razu. Problem był nawet z pampersami.

Zaczęłam odczuwać niepokój

Coś ewidentnie było nie tak. Postanowiłam jednak nie dopytywać się już Oli, bo ciekawość nie spotykała się tutaj ze zrozumieniem. Jakoś natomiast musiałam się dowiedzieć, co się tutaj dzieje. Dlatego zaczęłam udawać, że gram w grę, którą mi przedstawiono. Po paru miesiącach okazało się, że niestety moje złe przeczucia były uzasadnione. Okradaliśmy pacjentów!

Gdy przychodziły jakieś paczki dla nich czy to od osób prywatnych, czy to darowizny z różnych firm, które chciały pochwalić się działalnością charytatywną, my jako pracownicy rozdzielaliśmy między siebie te dobra. To było straszne. Miałam wrażenie, że wszystkie owoce i słodycze, które w międzyczasie zjadłam z tych paczek, stanęły mi na raz w gardle. Postanowiłam coś z tym zrobić i poszłam na policję. Funkcjonariusz wysłuchał mojej opowieści, spisał protokół, a potem powiedział:

– Tylko niczego poza pani słowami nie mamy niestety. Czy myśli pani, że mogłaby pani spróbować dostarczyć nam jakieś zdjęcia? My spróbujemy znaleźć kogoś, kto się tam zatrudni i uda się zdobyć jakieś dowody. Nie wiemy, czy wie o tym właściciel, czy odbywa się to tylko na szczeblu pracowniczym.

Nie do końca takiej odpowiedzi się spodziewałam. Chciałam, żeby podjęli działania. Żeby zrobili COŚ. Z drugiej strony – rzeczywiście, poza moimi słowami, nic nie było.

– W pracy proszę zachowywać się normalnie i nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak – powiedział jeszcze.

Tak też zrobiłam. Kolejnych paczek i toreb już nie zużywałam. Zabierałam do domu, robiłam zdjęcia i odstawiałam w pokoju. Kilka razy udało mi się też zrobić zdjęcia przesyłek. Teraz gdy wiedziałam, skąd się biorą te upominki, czułam się fatalnie. Nie wyobrażałam sobie, by korzystać z tych rzeczy.

Po miesiącu nic się nie zmieniło. Zatrudniły się jakieś dwie nowe dziewczyny, ale nie wiedziałam, czy któraś z nich jest policjantką, czy też nie. Poszłam na policję dowiedzieć się czegoś więcej i przekazać fotki, ale dostałam tylko odpowiedź, że śledztwo trwa.

Pół roku później nagle przed domem opieki pojawiły się syreny policyjne i zaparkowały dwa radiowozy. Podjechało jeszcze jedno auto, którego nie znałam. Po chwili wyprowadzono kilka osób, w tym moją koleżankę Olę. Kilka minut później do mojej dyżurki zapukał znany mi policjant z jakimś mężczyzną.

Tego się nie spodziewałam

– To dzięki tej pani udało się uchwycić cały proceder – funkcjonariusz powiedział do niego, a do mnie: – Czy może pani podejść jutro na komendę? Będziemy mieli jeszcze parę pytań.

Skinęłam głową, a policjant poszedł.

– Jestem właścicielem tego domu opieki – powiedział ów mężczyzna, który przyszedł z policjantem. Usiadł naprzeciwko mojego biurka i kontynuował: – Chciałbym z panią porozmawiać swobodnie jeszcze któregoś dnia. Jestem bardzo wdzięczny, że nie poddała się pani i nie postępowała jak reszta.

– Nie po to zostałam pielęgniarką, żeby dorabiać się na nieszczęściu innych – powiedziałam po prostu.

Właściciel domu opieki uśmiechnął się szeroko.

– I właśnie dlatego mam dla pani pewną propozycję. Okazuje się, że było w to zamieszanych wiele osób. Przejmowali prezenty od rodziny, paczki charytatywne i nie tylko i dzielili między sobą. Dotyczyło to najbardziej tych pacjentów, którzy ze względu na chorobę nie byli w stanie się nawet pożalić – pokręcił głową i westchnął smutno. – Mam jeszcze jeden taki dom opieki. Będę musiał tam też sprawdzić, co się dzieje. Tymczasem jednak tutaj problem zaczynał się już na poziomie dyrektora i właśnie to stanowisko chciałbym pani zaproponować.

Patrzyłam, nic nie rozumiejąc. Musiał zrozumieć moją minę, bo powiedział ponownie:

– Chciałbym zatrudnić panią na stanowisku dyrektora. Potrzebne są uczciwe osoby, które zadbają o dobro pacjentów.

W moich oczach pojawiły się łzy – zarówno szczęścia, bo miło zostać docenionym, jak i ulgi, że wszystko skończyło się dobrze. Wybiera się taką pracę, by pomagać tym, którzy tego potrzebują. Tymczasem niektórzy myślą inaczej – staje się ona sposobem na podbijanie własnego bębenka i dorabianie się na cudzej bezradności i krzywdzie. Nigdy nie było we mnie zgody na takie postępowanie.

Reklama

Paczki, które zgromadziłam w domu, przyniosłam następnego dnia do pracy i rozdaliśmy to naszym podopiecznym. Musieliśmy zatrudnić nowy personel, bo kilka osób niestety zostało zwolnionych przez udział w tym dochodowym przedsięwzięciu, ale cieszyłam się z tego. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Niestety wśród tych osób była też moja koleżanka, Ola.

Reklama
Reklama
Reklama