„Zgadaliśmy się na temat dziwnych inwestycji. Nie wiemy, czy przyniosą pieniądze, ale już dokonały niemożliwego”
„Nasi bliscy nieźle się zdziwili, gdy zawieźliśmy ich na stary poligon. Dwie z pozoru głupie inwestycje pomogły nam spełnić dziecinne marzenia. To najdziksze minuty w moim życiu”.
- Jakub, lat 44
Mieszkaliśmy wszyscy czterej w jednym bloku i od zawsze wspólnie spędzaliśmy czas. Nawet teraz, kiedy już jesteśmy po złej stronie czterdziestki, znajdujemy dla siebie przynajmniej jeden dzień w miesiącu, żeby spotkać się, powspominać i pomarzyć. No i ponarzekać trochę też; na nasze nudne życie, na żony, które nas nie rozumieją, na dzieci, które całe dnie spędzają przed komputerami. Takie tam normalne męskie gadki przy zimnym piwie.
Mateusz ma warsztat samochodowy, ja jestem lekarzem, Olaf pracuje w banku, Krzyś jest architektem. Czterej przeciętni faceci, których los odmienił się tej wiosny.
Najlepsze marzenie z dzieciństwa
Był środek stycznia. Siedzieliśmy w pubie przy rynku i rozgrzewaliśmy się koniaczkiem, gdy nagle Olaf wypalił:
– Zainwestowałem mnóstwo kasy i boję się, że ją utopię, ech… – westchnął.
– Kontynuuj – zachęcił go Mateusz.
– Mój bank przejął mienie wojskowe po starej ruskiej bazie. Hangar, zabudowania mieszkalne w stanie totalnej ruiny i kawał czegoś, co kiedyś było poligonem. Dla czołgów chyba. No i chcieliśmy to wystawić na sprzedaż, ale ja byłem szybszy. Dostałem duży rabat i jestem teraz właścicielem. Kupiłem w ciemno, a dwa dni temu pojechałem obejrzeć dokładnie. No, masakra…
Zobacz także
– Może chociaż atrakcyjna okolica?
– Taa… – smętnie zapatrzył się w sufit. – W samym środku niczego, dookoła las, polna droga dojazdowa. Po prostu ekstra… – znowu westchnął.
Mateusz nagle się roześmiał.
– Ja też poczyniłem inwestycję w zeszłym miesiącu – powiedział. – Też dziwną, sentymentalną, choć nie aż tak ryzykowną. Kupiłem kilka aut…
– No, to ładnie – zauważyłem cierpko. – Mnie wciąż wisisz stówę za przegraną w pokera, a fundujesz sobie samochody.
– Bez przesady. Same fiaty 126 p – machnął ręką. – Sześć sztuk. Po pięćset za sztukę były, to wziąłem, może na części się zdadzą.
Krzysiek, który do tej pory nic nie mówił, nagle podniósł głowę.
– Pamiętacie, jak kiedyś chcieliśmy wszyscy być kierowcami rajdowymi?
– No, ba! Najlepsze marzenie z dzieciństwa… – uśmiechnąłem się do wspomnień.
Milczeliśmy długą chwilę, wreszcie Krzysztof oznajmił:
– Więc niech słowo stanie się ciałem, a marzenie – rzeczywistością. Mam pomysł! – mrugnął do nas łobuzersko i zaczął opowiadać.
Słuchaliśmy z rosnącym podnieceniem, potem zaczęliśmy się włączać, dorzucając własne uwagi, a pod koniec wieczoru mieliśmy wszystko ustalone ze szczegółami. I byliśmy zachwyceni!
To co, chłopaki, rundka przed jedzeniem?
W następny weekend zwiedzaliśmy nową posiadłość Olafa. Teren okazał się idealny. Potem pojechaliśmy do warsztatu Mateusza i każdy wybrał dla siebie jedno auto. Zrobiliśmy małą zrzutkę na niezbędne modyfikacje naszych pojazdów. Początek sezonu wyznaczyliśmy na długi weekend majowy. Zwykle i tak się spotykaliśmy pierwszego maja na grillu gdzieś za miastem. Ale tym razem miało być inaczej…
Mój siedemnastoletni syn, Kuba, chciał po raz pierwszy zrezygnować z majówki i wybrać się z kumplami do kina. Zaproponowałem, żeby zabrał kumpli ze sobą, więc na grilla jechaliśmy w pięcioro; na tylnym siedzeniu siedziało trzech nadąsanych nastolatków. Trochę się ożywili, kiedy zajechaliśmy pod zrujnowany budynek, za to Joanna, moja żona, ze zdumienia aż otworzyła usta.
– Ależ plener wybrałeś, nie ma co… – zauważyła cierpko.
– Będziesz zachwycona, tylko daj mi szansę – powiedziałem, całując ją w czoło.
Dotarliśmy na miejsce jako ostatni. Wymieniliśmy z kumplami porozumiewawcze spojrzenia, a Mateusz dyskretnym ruchem brody wskazał na stojący nieco dalej hangar.
Szybko rozstawiliśmy grille i zabraliśmy się za rozpalanie. Paleniska buchnęły żywym ogniem, ale i tak musieliśmy odczekać, aż rozpałka zrobi swoje. Zaprosiliśmy więc nasze rodziny na zwiedzanie. Zaczęliśmy od hangaru.
Kiedy Olaf z dumą otworzył potężne dwuskrzydłowe drzwi, naszym oczom ukazały się cztery małe fiaty. Ale jakie! Wymalowane na wściekłe kolory, z wielkimi numerami na masce, w środku wsporniki, a zamiast dwóch siedzeń z przodu – jedno kubełkowe siedzisko z krzyżującymi się pasami bezpieczeństwa. Na siedzeniach leżały kaski i jednoczęściowe kombinezony. Tylne klapy z silników były zdjęte, na zewnątrz wystawały po dwie potężne rury wydechowe.
– Ja pierdziu, ale czad! – wyrwało się Kubie.
Razem z kumplami popędzili do samochodów i oglądali je ze wszystkich stron.
– To co, chłopaki, rundka przed jedzeniem? – Mateusz aż zatarł ręce.
Teraz ja! Teraz my!
Nie musiał powtarzać. Adrenalina już w nas grała. Założyliśmy kombinezony oraz kaski i z ogłuszającym rykiem czterech pozbawionych tłumików „maluchów” wyjechaliśmy przed hangar. Za nim rozciągał się teren dawnego poligonu, nie większy niż cztery hektary, ale nam wystarczało. Była nawet trasa wyznaczona kolorowymi chorągiewkami i linia startu, zrobiona ze sproszkowanej białej kredy. Na tej linii stanął Kuba. W ręce trzymał flagę w czarno-białą szachownicę. Zakręcił nią w powietrzu trzy razy, a potem machnął. Ruszyliśmy.
Boże, co to była za jazda! Dla czołgów może ten teren był znośny, dla naszych autek – morderczy. Dziury, rowy, wszędzie błoto. A my w tym wszystkim, nie słysząc własnych myśli, gnaliśmy czterdzieści na godzinę, bryzgając na boki gęstą mazią. Objechanie trasy zajęło nam dziesięć minut, ale to było najdziksze dziesięć minut w moim życiu. Na ostatnim zakręcie Olaf wyrwał do przodu i jako pierwszy zameldował się na finiszu. Ja dojechałem drugi, Mateusz trzeci, a Krzyś, który dwadzieścia metrów wcześniej zakopał się w błocie po same osie, rozradowany dobiegł na miejsce chwilę po nas.
– Ale czad! – zaryczał. – Rewelacja!
– Teraz ja! Teraz my! – darł się Kuba.
– Umiecie prowadzić? – zdziwiłem się.
– Jeździmy na Playstation – wzruszył ramionami. – To chyba to samo…
Cóż, okazało się, że jednak jazda w realu to nie to samo. My, faceci, siedliśmy z tyłu, chłopcy z przodu i ruszyliśmy na drugie kółko. Tym razem trwało to dwa razy dłużej i tylko Kuba dojechał do celu. Jego dwaj kumple zakopali się w błocie. Ale i tak byli zachwyceni i szczęśliwi, jak od dawna w towarzystwie dorosłych im się nie zdarzyło. Nasze żony nie chciały dać się namówić na przejażdżkę, więc razem z Mateuszem ściągnęliśmy jego dżipem trzy zagrzebane w błocie autka, a potem zasiedliśmy do grillowania.
Kuba już zapowiedział, że zostanie kierowcą rajdowym. Jego Playstation jeszcze tego samego wieczoru poszła w kąt… Hm, czego nie załatwiały prośby, groźby, załatwił jeden wspólnie spędzony dzień.