„Zięć ma pretensje, że podbieram jego drogie perfumy. Psiknę się tylko od czasu do czasu, a aferą pachnie w całym domu”
„Niech mnie kule biją, jak ja nie rozumiem współczesnych czasów. Kiedyś, jak mężczyzna wracał z roboty do domu, czuć było od niego smarem albo spoconym podkoszulkiem. To znaczyło, że ciężko pracował. Teraz każdy chce pachnieć jak pół Paryża. Nawet mój zięć ma w łazience więcej flakoników niż moja świętej pamięci żona miała kremów”.

- Redakcja
Niech mnie kule biją, jak ja nie rozumiem współczesnych czasów. Kiedyś, jak mężczyzna wracał z roboty do domu, czuć było od niego smarem albo spoconym podkoszulkiem. To znaczyło, że ciężko pracował. Teraz każdy chce pachnieć jak pół Paryża. Nawet mój zięć ma w łazience więcej flakoników niż moja świętej pamięci żona miała kremów. Od kiedy zostałem sam, dużo się zmieniło. Niby człowiek wolny, ale jakoś pusto. W domu cicho, telefon milczy, no i zaczynają się człowiekowi różne głupoty po głowie chodzić. A że czasem trzeba wyjść do ludzi, to i człowiek chce jakoś wyglądać. I pachnieć.
Jedno niewinne psiknięcie
Maciek zaczął coś węszyć. A może to ja przesadziłem z tym jednym psiknięciem? No dobra, trzema. Rano, jak tylko wyszedł z domu, cichutko wchodziłem do ich łazienki i, jak to się mówi, robiłem sobie „elegancję Francję”. Tego dnia wrócił wcześniej niż zwykle.
– Tato, nie ruszałeś nic przypadkiem w naszej łazience? – zapytał.
– Maciek, chłopie, co ja niby miałbym tam ruszać? Masz tam więcej kosmetyków niż moja świętej pamięci Krystyna miała przez całe życie. Jeszcze powiesz, że ci krem pod oczy zniknął.
Maciek podszedł do szafki, otworzył ją i wyjął flakon. Popatrzył na mnie podejrzliwie.
– Tylko pytam, bo ten zapach jakoś szybciej znika, odkąd tata zaczął mieszkać z nami. Te perfumy są droższe od moich butów. I używam ich oszczędnie.
– A może same wyparowały przez ciepło w łazience? – powiedziałem z udawaną powagą.
Maciek tylko westchnął.
– Dobra, niech będzie. Może się niepotrzebnie czepiam. Ale jakbyś kiedyś chciał użyć, to wiesz… wystarczy zapytać.
– Pewnie – mruknąłem i wróciłem do gazety. W myślach już przekładałem swoje plany na inny flakon. Ten drugi, ten z granatową naklejką, też pachniał jak milion dolarów.
Skąd masz te perfumy?
Maciek niby odpuścił, ale patrzył na mnie z takim wzrokiem, jakby liczył, że się sam przyznam. No to niech liczy dalej. Ja w życiu przyznałem się tylko raz – jak Krystyna znalazła paragon z baru mlecznego i dowiedziała się, że zjadłem mielone bez niej. Zacząłem się więc lepiej maskować. Psikałem w piwnicy, tuż przy starym rowerze, a potem wietrzyłem kurtkę na balkonie. Prawie jak w jakimś szpiegowskim filmie. Ale coś mnie zgubiło. Głupie lustro w korytarzu. Maciek wychodził do pracy, ja akurat poprawiałem kołnierzyk i… no cóż, może zrobiłem dwa kroki w tył, żeby się obejrzeć.
– Ładnie dziś pachniesz, tato – rzucił z uśmiechem. – To nowy Old Spice?
– A jakże – odpowiedziałem, udając nonszalanckość. – Limitowana edycja: „Warsztat 2001”.
– Ciekawe, bo pachniesz dokładnie jak ja wczoraj – dodał i zniknął za drzwiami.
Wieczorem, przy kolacji, zapytałem.
– A te twoje perfumy, Maciek… skąd je masz? Prezenty od żony czy co?
– Czasem sam sobie kupuję, a czasami dostaję – odpowiedział spokojnie. – Po te najdroższe zapachy sięgam tylko przy szczególnych okazjach, np. randkach z żoną.
– A ja ostatnio też… znaczy… spotykam się z taką jedną panią. Chodzimy na herbatę.
Maciek spojrzał na mnie uważnie.
– Serio? – zapytał cicho.
A ja tylko kiwnąłem głową. Nie wiem, kto z nas był bardziej zdziwiony – ja, że to powiedziałem, czy Maciek, że to usłyszał. Przez chwilę tylko siedzieliśmy nad talerzami. Cisza jak makiem zasiał.
– Od kiedy? – zapytał w końcu, wolno, jakby nie chciał mnie spłoszyć.
– Parę tygodni – burknąłem. – Taka jedna Basia, z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Na zajęciach z literatury się poznaliśmy.
– Basia… – powtórzył. – I... dobrze ci z nią?
Wzruszyłem ramionami. – Jeszcze nie wiem. Ale nie siedzę sam w domu, to już coś.
Maciek wstał i bez słowa poszedł do kuchni. Myślałem, że się obraził albo coś, ale wrócił z dwoma kieliszkami i butelką nalewki.
– No to co, tato? Za Basię?
– Za Basię – przytaknąłem, stukając szkłem o szkło.
– Wiesz co? Fajnie, że masz kogoś. Serio.
– Tylko nie mów Justynie. Jeszcze zacznie grzebać w internecie, czy Basia nie jest jakąś oszustką od wyłudzania rent – dodałem.
– No, moja żona to agent w spódnicy – przyznał z uśmiechem. – Ale spoko, nie powiem nic. Twój sekret jest bezpieczny. Może i był. Ale czułem, że długo taki nie zostanie.
Kolacja u Basi
Wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że Basia postanowiła zaprosić mnie do siebie. Na kolację. I to nie byle jaką – z winem, świecami i czymś, co nazwała „tagliatelle al limone”. A ja, idiota, zamiast się cieszyć, panikowałem. Chciałam pokazać się z jak najlepszej strony. Wiedziałem, że ten niebieski flakon perfum Maćka był jeszcze pełen. Psiknąłem się, tylko raz, naprawdę. Ale potem poprawiłem, bo jednak wieczorem zapach się szybciej ulatnia, prawda? Wracając, wpadłem na Maćka na klatce schodowej. Spojrzał na mnie i uniósł brew.
– Tato… pachniesz jak reklama luksusowej perfumerii. Kogo dziś chcesz oczarować?
– Basię – odparłem szczerze. – Zaprosiła mnie na kolację. Świece, makarony, cytryny…
– Tagliatelle al limone? – dokończył Maciek i zaśmiał się.
– A ty skąd znasz takie rzeczy?
– Justyna kiedyś próbowała zrobić. Cała kuchnia wyglądała jak po wybuchu.
Usiedliśmy na schodach, jak dwaj kumple spod sklepu.
– Maciek… ja wiem, że podkradałem ci perfumy. Głupio mi. Ale jak się jest starym dziadem, to człowiek czasem chce poczuć się znowu mężczyzną.
Spojrzał na mnie długo, bez kpiny.
– Tato… ty nie jesteś starym dziadem. Jesteś facetem, który jeszcze ma apetyt na życie. I to jest spoko.
A mnie coś ścisnęło w gardle. Bo pierwszy raz od lat poczułem, że nie jestem tylko meblem w tym domu.
Cieszę się, że jesteś u nas
Od tamtej rozmowy coś się między nami zmieniło. Nie tak od razu, ale po trochu. Zaczęliśmy częściej gadać – nie tylko o samochodach i polityce, ale też ogólnie o życiu. Pewnego wieczoru zapukał do mojego pokoju.
– Tato, nie chcesz obejrzeć meczu? Justyna z dzieciakami pojechała na zakupy, mam wolną chatę.
Usiadłem z nim na kanapie, pierwszy raz od lat. Trochę mnie zaskoczyło, że znał imiona wszystkich piłkarzy. Kiedyś też się dużo interesowałem piłką nożną.
– Wiesz… – powiedział nagle, w przerwie meczu – ja to się cieszę, że jesteś u nas. Dzięki tobie mam w domu męskie wsparcie. Nawet jak pachniesz jak ja - powiedział z przymrużeniem oka.
– Od jutra kupię swoje – obiecałem. – Słowo harcerza.
Maciek klepnął mnie w ramię.
– Nie. Ja ci kupię w prezencie. Tylko wybierz sobie zapach, tato.
I to było chyba pierwszy raz, kiedy słowo „tato” zabrzmiało jak zaszczyt.
Nie chodziło tylko o perfumy
W życiu nie chodzi o perfumy. Ani o randki, ani nawet o te makarony z cytryną. Chodzi o to, żeby ktoś cię widział. Naprawdę widział – nie jako dodatek do czyjegoś życia, nie jako staruszka z pilotem do telewizora, ale jako człowieka, który jeszcze coś czuje, coś planuje, coś śni.
Maciek zrozumiał to późno, ja zresztą też. Przez lata mieszkaliśmy pod jednym dachem, a tak naprawdę byliśmy jak dwa sąsiednie pokoje – drzwi niby są, ale rzadko się je otwiera. Teraz drzwi już nie zamykamy. Czasem wpadnie do mnie z kawą, czasem ja do niego z gazetą. Czasem nie trzeba słów – wystarczy, że posiedzimy razem i pomilczymy.
A co do perfum? Kupił mi własny flakon. Drogi. Pachnie trochę jak świeżo skoszona trawa, trochę jak letni deszcz. I za każdym razem, gdy się nim psiknę, czuję, że jestem ważny. A Basia? Cóż… Basia mówi, że podoba jej się ten zapach. Ale bardziej podoba jej się to, jak patrzę, gdy o niej mówię. I to mi wystarcza.
Tadeusz, 68 lat
Czytaj także:
- „Mój zięć to taki prosty chłopek. Nie wiem, co córka w nim widzi, bo ja już dawno zażądałabym rozwodu”
- „Zięć wrócił z pracy z poplamioną koszulą. Myślałam, że to ślad po jagodach, ale prawda była znacznie gorsza”
- „Chcieli się mnie pozbyć jak starych gaci. Wymyśliłam zdradę zięcia, żeby mieć córkę i wnuki przy sobie”