Reklama

Zawsze uważałem, że szczęście to rzeczy małe. Takie, których się nie zauważa, póki ktoś ci ich nie zabierze. Ciepła kawa wypita razem w ciszy, dłoń mojej żony na moim karku, gdy wieczorem razem oglądaliśmy film. Zosia przytulona do mojej nogi, kiedy nie chciała iść do przedszkola i szukała pretekstu, żeby jeszcze przez chwilę zostać w domu. Czasem się śmiałem, że jestem jak emeryt – trzydzieści pięć lat, a ja wolałem domowe kapcie niż imprezy i stabilizację niż karierę w korpo. Ale było mi z tym dobrze.

Reklama

Pracuję jako grafik freelancer. Mam klientów z polecenia, kilka stałych zleceń, czasem coś większego wpadnie. Pieniędzy nie mamy jak lodu, ale na życie wystarcza. Maja, moja żona, pracuje w marketingu w dużej firmie. Zawsze była ambitna, ale też bardzo rodzinna. Albo tak mi się wydawało. Bo od jakiegoś czasu coś się zmieniło.

Zaczęło się niewinnie – wracała później z pracy, była bardziej zmęczona. Na początku mówiła, że mają nowy projekt, że przejściowy okres. Ale potem było tylko gorzej. Rano nerwowa, wieczorem nieobecna. Zaczęła spędzać weekendy przy komputerze, przeglądając ogłoszenia o pracę i materiały szkoleniowe.

– Maja, zostaw to na chwilę. Chodź, obejrzymy coś razem – mówiłem czasem, ale tylko machała ręką.

Muszę to skończyć. Później, Kamil, dobra?

Siadałem sam do kolacji. Wtedy jeszcze myślałem, że to minie. Że to taki etap. Nie wiedziałem, że jestem jak ten żółw w garnku – woda już się gotowała, ale ja jeszcze cieszyłem się, że jest ciepło.

Nagle wszystko się zmieniło

– Mam coś ważnego do powiedzenia – oznajmiła Maja, stawiając na stole talerz z makaronem i siadając naprzeciwko mnie. Spojrzałem na nią zaskoczony. W oczach miała napięcie. Zosia była w swoim pokoju, układała puzzle, więc była chwila spokoju.

– Słucham – odpowiedziałem, czując, jak rośnie we mnie niepokój.

Dostałam propozycję awansu – zaczęła, nie patrząc mi w oczy. – Dość konkretnego.

– To chyba dobrze? – uśmiechnąłem się nerwowo. – Gratuluję…

– To wiąże się z przeprowadzką. Do Warszawy. Chcą mnie tam na stałe.

Na chwilę czas stanął. Patrzyłem na nią, jakby właśnie powiedziała, że odlatuje na Marsa.

– Że co?! – wyrwało mi się. – Maja, przecież… my tu mamy życie! Dom, przedszkole Zosi, moi klienci… A ty chcesz to wszystko zostawić?

– Może wreszcie pomyślę o sobie! – rzuciła ostro. – Ty zawsze byłeś zadowolony. A ja? Ja już się duszę w tym mieście. Tam mam szansę na rozwój, Kamil!

– A my? – zapytałem cicho. – A nasza rodzina?

Zacisnęła usta i spojrzała gdzieś w bok.

– Nie proszę cię o zgodę. Informuję cię. Mam dwa tygodnie na decyzję.

Zamknąłem oczy. Czułem, jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg. Przecież byliśmy drużyną. Zawsze razem. A teraz Maja mówiła, jakbyśmy byli dwiema zupełnie innymi planetami.

Dałem milczącą zgodę

Poszedłem porozmawiać o tym z rodzicami.

– Może nie powinieneś jej tego zabraniać – powiedziała mama, mieszając herbatę w kubku. – Maja zawsze była ambitna. Może potrzebuje tej szansy?

– Szansy? – parsknąłem. – A ja? A Zosia? To co, mamy zostać tu i czekać, aż się znudzi tą Warszawą?

Mama westchnęła, spojrzała na mnie jak na dziecko, które nie chce zrozumieć oczywistości.

– Czasem warto pozwolić komuś odejść, by mógł wrócić. Lepiej tak, niż trzymać na siłę.

Nie odpowiedziałem. Nie chciałem słuchać. Wracając do domu, czułem się jak wyrzucony z własnego życia. Wchodząc do kuchni, zastałem Maję przy zlewie.

– Zosia śpi – rzuciła, nie odwracając głowy.

– Dzięki za informację – mruknąłem. Przeszedłem obok niej jak cień.

Od tamtej rozmowy o awansie byliśmy jak współlokatorzy. Dialogi krótkie, rzeczowe. Żadnych pytań „jak ci minął dzień?”, żadnych wspólnych kolacji. Czasem rzucałem coś do Zosi, udając, że wszystko gra. Ale nawet ona zaczęła pytać:

Czemu mama nie chce się ze mną bawić?

Nie miałem odpowiedzi. Maja była obecna ciałem, ale nie myślami. Siedziała wieczorami z laptopem, przeglądała ogłoszenia mieszkań w Warszawie, nawet tego nie ukrywała. Ja czułem, jakby ktoś mi powoli zabierał powietrze.

Pierwszy raz zadałem sobie pytanie: czy ona kiedykolwiek była tu szczęśliwa?

Sama podjęła decyzję

Wróciłem wcześniej z pracy. Coś mnie tknęło. Cisza w domu była inna niż zwykle – jakby bardziej pusta. Buty Mai zniknęły z przedpokoju. Wszedłem do sypialni, a tam leżała… otwarta walizka. Na łóżku porozrzucane ubrania, kosmetyczka, papiery. Zamarłem.

Z kuchni dobiegał jej głos. Rozmawiała przez telefon.

– Nie, on nie jedzie. Powiedział, że nie chce niszczyć sobie życia… – powiedziała cicho, niemal szeptem, ale każde słowo dźwięczało mi w głowie jak gong.

Wszedłem. Zaskoczona przerwała rozmowę. Patrzyła na mnie, jakby się nie spodziewała, że jeszcze potrafię być obecny.

– A więc to już postanowione? – zapytałem.

– Kamil… ja nie mogę wiecznie rezygnować z siebie – odpowiedziała miękko, bez agresji. – Przez lata czułam się, jakbym nie miała prawa do marzeń. Ale mam. I jeśli teraz nie pojadę, to już nigdy nic się nie zmieni.

A my? Co z nami? – zapytałem, choć znałem już odpowiedź.

– Nie wiem – wyszeptała. – Naprawdę nie wiem.

Chciałem coś powiedzieć, zatrzymać ją, krzyknąć, że to wszystko to jakiś absurd. Ale stałem jak sparaliżowany, a ona pakowała dalej swoje życie do walizki. I nagle zrozumiałem – ona już mentalnie była tam. Bez nas.

Była jak obca osoba

– Chcesz ją zabrać? – zapytałem cicho, patrząc, jak Maja zapina kurtkę przy drzwiach. Walizka stała już gotowa, a Zosia siedziała na kanapie, z misiem przytulonym do piersi.

– Kamil… – zaczęła, ale głos jej się załamał. – To nie tak miało wyglądać.

– Nie musisz mnie uspokajać – przerwałem. – Tylko powiedz. Będziemy się o to szarpać? Chcesz ją wziąć do Warszawy? Czy od teraz tylko na weekendy, wakacje i telefon?

– Nie – pokręciła głową. – Nie teraz. Nie wyciągnę jej z tego, co zna. Ty masz czas, jesteś tu zakorzeniony. Ja... Ja nawet nie wiem, gdzie będę mieszkać za miesiąc.

Zosia spojrzała na nas, czujna. Czuła, że dzieje się coś ważnego, choć jeszcze nie rozumiała co.

Mamo, a gdzie jedziesz? – spytała nagle.

Maja uklękła przy niej, przytuliła mocno.

Do pracy, kochanie. Opowiadałam ci przecież. Do nowej pracy w dalekim mieście.

– Ale wrócisz, prawda?

Maja zacisnęła powieki. Wzięła głęboki wdech.

– Będę dzwonić. I przyjeżdżać. A ty możesz rysować mi obrazki, jak zawsze. Tatuś ci pomoże.

Zosia przytuliła się do niej. Ja tylko stałem z boku. Nie wiedziałem, czy to, co czuję, to złość, ulga, czy rozpacz. Może wszystko naraz.

Kiedy drzwi się zamknęły, Zosia spojrzała na mnie:

– Tatusiu… mama pachniała inaczej niż zwykle.

Nie odpowiedziałem. Nie umiałem.

Nie potrafiłem jej zrozumieć

– I co teraz? – zapytał Jacek, jakby to miało jakąś prostą odpowiedź. Siedzieliśmy na jego balkonie, wieczór był ciepły, ale we mnie wszystko drżało z zimna.

– Nie wiem – odparłem. – Wiesz, że dzwoni raz w tygodniu? W piątek. Punkt dziewiętnasta. Jakby to była jakaś umowa o dziecku. Tyle że nikt jej nie podpisał.

Jacek milczał. Pił piwo. Mądrze milczał. A ja się powoli rozklejałem.

– Zosia ostatnio powiedziała... – urwałem, bo nagle ścisnęło mnie w gardle. – Powiedziała: „Tato, a może mama mnie już nie kocha? Bo jak się kogoś kocha, to się z nim mieszka, prawda?”.

Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz wybuchnę. Jacek odłożył puszkę i spojrzał na mnie uważnie.

– I co jej odpowiedziałeś?

– Że mama ją kocha, tylko... inaczej. Że czasem dorośli muszą robić trudne rzeczy. Ale widziałem, jak Zosia spuściła głowę i ścisnęła swojego misia. Chyba mi nie uwierzyła. I może ma rację.

Nie dokończyliśmy rozmowy. Wracając do domu, czułem się jak oszust. Bo sam nie wierzyłem w to, co mówiłem córce. A najgorsze było to, że codziennie widzę w jej oczach pytanie, którego nie potrafię znieść: „Czemu mama woli pracę niż mnie?”.

Zaczynałem sam od nowa

Usiadłem przy kuchennym stole. Tym samym, przy którym jeszcze rok temu jadaliśmy razem kolację, dzieliliśmy się dniem, sprzeczaliśmy o głupoty, śmialiśmy się z Zosi, jak zamienia warzywa w potwory na talerzu.

Teraz przy stole byłem sam. Przede mną – zdjęcie z wakacji sprzed dwóch lat. Maja w okularach przeciwsłonecznych, Zosia z rozczochraną grzywką, ja z rozwianą koszulą i głupim uśmiechem. Pamiętam ten dzień – wiatr, piasek, śmiech. A teraz... tylko obrazek w ramce.

„Czy można kochać kogoś, kto wybiera coś innego niż ty?” – pomyślałem. I poczułem, że nie mam odpowiedzi.

Nie potrafię jej znienawidzić, odrzucić na zawsze. Choć może byłoby łatwiej, gdybym mógł. Tęsknię za nią. Za nami. Za codziennością, która była nudna, ale bezpieczna. Tylko że teraz ta codzienność ma dziurę. Wysysa spokój, miłość, pewność. Wszystko, co trzymało nas razem.

Zosia zasnęła w moich ramionach. Po raz pierwszy od dawna powiedziała szeptem:

– Tatusiu… niech już mama nie wraca, jeśli nie chce. Zostaniemy sobie we dwoje, dobrze?

Pocałowałem ją w czoło, nie potrafiąc wykrztusić słowa. Bo dzieci wiedzą więcej, niż im mówimy. I czują mocniej, niż są w stanie znieść.

Miłość to zatrzymywanie czy pozwolenie odejść? Nie wiem. Ale codziennie próbuję nauczyć się żyć z tą niewiedzą.

Kamil, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama