„Żona wydaje fortunę na kosmetyki. Cieszyłem się, że chce dla mnie pięknie wyglądać, teraz wiem, że chodzi o coś innego”
„Coraz częściej łapię się na tym, że rozmawiam do pustych ścian. Kinga nie słucha, nie pyta, nie zauważa. A gdy mówię o pieniądzach, zawsze kończy się awanturą. Ona uważa, że wizerunek to inwestycja”.

- Redakcja
Od trzech lat jestem mężem Kingi – kobiety, którą kiedyś podziwiałem za jej radość życia i lekkość bycia. Kinga prowadzi w Internecie kanał o urodzie. Nasz dom codziennie przypomina punkt przeładunkowy: kurierzy wnoszą kolejne paczki pełne kremów, pudrów, szminek. Gdy ja próbuję zjeść śniadanie, ona ustawia telefon na statywie i nagrywa „morning skincare routine”, obowiązkowo z uśmiechem od ucha do ucha.
W naszym mieszkaniu nie pachnie obiadem ani kawą – pachnie najnowszymi kosmetykami. Codziennie widzę ją uśmiechającą się do telefonu tak, jakby właśnie wygrała los na loterii. Dla świata jesteśmy „power couple”. W rzeczywistości czasami czuję się, jakbym był tylko rekwizytem w jej bajce o idealnym życiu.
Coraz częściej łapię się na tym, że rozmawiam do pustych ścian. Kinga nie słucha, nie pyta, nie zauważa. A gdy mówię o pieniądzach, zawsze kończy się awanturą. Ona uważa, że wizerunek to inwestycja. Ja wiem, że rachunki same się nie opłacą. Patrzę na nią – piękną, rozświetloną – i czuję się tak potwornie samotny.
Tego dnia wróciłem z pracy później niż zwykle. Znowu zostałem, żeby ogarnąć awarię systemu, a szef rzucał we mnie coraz to nowymi zadaniami, jakby zupełnie nie obchodziło go, że też mam życie po godzinach. Wszedłem do mieszkania, a tam światło do nagrywek, kartony z kosmetykami na pół salonu i Kinga przed lustrem, coś poprawiająca przy makijażu.
Miałem tego dosyć
Zdjąłem kurtkę i rzuciłem ją na krzesło. Westchnąłem ciężko.
– Auto nam siada. Mechanik mówił, że jeszcze trochę i stanie w trasie. Trzeba odłożyć na naprawę.
Kinga zaśmiała się cicho i machnęła ręką, jakby to była drobnostka.
– Oj, bez przesady. Zresztą mam świetny rabat na mezoterapię! – oznajmiła entuzjastycznie, jakby to miało cokolwiek wspólnego z naszą sytuacją.
Patrzyłem na nią przez chwilę w milczeniu, nie wierząc w to, co słyszę.
– Mezoterapia? Kinga, nasze auto się rozsypuje, a ty mówisz o zabiegach? – mój głos nieco się załamał, ale starałem się trzymać emocje na wodzy.
Odwróciła się do mnie, nadal z uśmiechem.
– No co? Dbanie o siebie to też inwestycja. Wygląd to mój kapitał.
Zacisnąłem dłonie w pięści, czując, jak bezsilność narasta gdzieś w środku. Przełknąłem ślinę i spróbowałem jeszcze raz, spokojniej.
– My nie mamy kapitału. Mamy rachunki, kredyt i samochód, który nas zawiedzie w najmniej odpowiednim momencie. Ja nie inwestuję w swoją twarz, tylko w to, żebyśmy mieli za co żyć.
Była beztroska
Zmarszczyła brwi, robiąc minę, jakby właśnie usłyszała coś niewyobrażalnie nudnego.
– Nie przesadzaj. Zawsze jakoś się udawało.
Zacisnąłem zęby. Te słowa słyszałem już tyle razy, że mógłbym je recytować przez sen. W jej świecie nie istniały rachunki przeterminowane o tydzień, wezwania z banku, stres przed dniem wypłaty. Istniały tylko ładne zdjęcia i iluzja, że świat się zawsze jakoś ułoży.
– Nie. Nie będzie jakoś – powiedziałem cicho, ale stanowczo.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. W jej oczach widziałem cień irytacji. W moich pewnie było już tylko zmęczenie. Chciałem krzyczeć, wylać z siebie całą frustrację, ale wiedziałem, że jeśli to zrobię, niczego nie osiągnę. W środku jednak wrzałem. Czułem, jak każda moja komórka drży od bezsilności. Jak człowiek, który próbuje ratować tonący statek wiadrem, podczas gdy pasażerowie opalają się na pokładzie.
Wyszedłem do kuchni, zostawiając Kingę przed lustrem. Znowu wybrała swój świat. I znowu ja musiałem jakoś udźwignąć nasz wspólny.
Zostałem z tym sam
Następnego dnia miałem wyjazd służbowy do klienta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów. Wziąłem nasze wysłużone auto, bo inaczej nie miałbym jak tam dotrzeć. Przed wyjazdem jeszcze raz próbowałem namówić Kingę, żeby odpuściła sobie kolejną paczkę kosmetyków i zostawiła coś na naprawę, ale usłyszałem tylko „dasz radę”. Więc pojechałem.
Było zimno, padała mżawka, droga była pełna dziur. Już po kilku kilometrach zaczęło się dziać coś dziwnego. Samochód szarpał, wydawał metaliczne stuki spod maski. Przełknąłem ślinę, zwolniłem. Liczyłem na cud, na to, że jakoś dojadę na miejsce. Ale cudu nie było. Nagle auto wydało z siebie jeden ostatni, żałosny jęk i zgasło na środku drogi.
Zatrzymałem się na poboczu, włączyłem awaryjne światła i spróbowałem odpalić ponownie. Silnik nawet nie mruknął. Zacisnąłem dłonie na kierownicy i przez chwilę siedziałem w ciszy, słuchając jak deszcz stukał o dach samochodu.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Kingi. Po pierwszym sygnale jeszcze miałem nadzieję, że odbierze. Po drugim zaczęły mnie zalewać złe myśli. Po piątym wiedziałem, że się nie doczekam. Pewnie była właśnie na nagraniu albo wybierała odpowiedni filtr do nowej rolki.
Schowałem telefon i przez chwilę siedziałem, gapiąc się w rozmazane deszczem światła mijających mnie aut. Samotny jak palec. Sam z problemem, który od tygodni wisiał nad nami jak chmura burzowa.
Byłem wściekły
W mojej głowie kołatały się myśli, jedna za drugą, coraz bardziej bezlitosne. Czy naprawdę jesteśmy w tym razem? Czy te wszystkie lajki kupią nam nowe auto? Zapłacą za lawetę, za naprawę, za codzienne życie?
Wysiadłem w końcu z samochodu. Deszcz zacinał w twarz, a ja stałem przy obwodnicy, jak człowiek, który właśnie naprawdę zrozumiał, że jest sam. Że może i ma żonę, ale tylko na zdjęciach, na nagraniach, na ekranie. Nie w prawdziwym życiu.
Kiedy dotarł autobus, wsiadłem bez słowa, zziębnięty i przemoczony. W drodze powrotnej do domu patrzyłem przez zaparowane okno i wiedziałem, że coś we mnie pękło. Nie było we mnie furii, nie było płaczu. Tylko pusta, ciężka bezsilność.
Wieczorem, kiedy Kinga przygotowywała kolejnego live’a, zalogowałem się do naszego banku i bez słowa zamknąłem wspólne konto. Przelałem wszystko na swoje prywatne, zostawiając jej symboliczną kwotę. Wiedziałem, że inaczej nie zrozumie.
Wpadła w furię
Nie musiałem długo czekać. Ledwo usłyszała powiadomienie w telefonie, wpadła do kuchni jak burza.
– Co ty robisz?! – wrzasnęła, potrząsając ekranem przed moją twarzą. – Z czego ja zapłacę za współpracę?!
Podniosłem wzrok znad kubka kawy i powiedziałem spokojnie:
– Twoje lajki nie płacą nam na życie.
Zatrzymała się w pół kroku. Przez chwilę milczała, jakby te słowa nie mogły się jej zmieścić w głowie. W końcu wybuchła płaczem, ale ja nie miałem już w sobie siły, żeby ją pocieszać. Oboje wiedzieliśmy, że iluzja, którą budowaliśmy, właśnie się rozpadła.
– Michał, ty nic nie rozumiesz – zaczęła ze ściśniętym gardłem. – Mój Instagram to inwestycja w naszą przyszłość. Za rok, dwa będę zarabiać więcej niż ty przez całe życie.
Pokręciłem głową.
– Inwestycje przynoszą zysk, a nie tylko darmowe szminki i zdjęcia w łazience. Ile zarobiłaś przez ostatni rok? Ile z tego wpłynęło na nasze konto?
Zamilkła, zagryzając wargę. Patrzyłem na nią, szukając w tej dziewczynie tej samej Kingi, którą kiedyś pokochałem. Nie widziałem jej. Widziałem kobietę zapatrzoną w ekran, w siebie, w świat, który nie istnieje poza kilkoma tysiącami serduszek.
W odpowiedzi usłyszałem tylko szloch. Ale to nie był już szloch, który by mnie ruszał. Nie był w stanie zasłonić tej przepaści, która między nami wyrosła.
Michał, 35 lat
Czytaj także:
- „Nasza podróż poślubna do Rzymu zakończyła się rozwodem. Jak mogłam nie zauważyć, że wyszłam za dwulicowego bubka?”
- „Wyszłam za mąż za starszego bogacza. To była sielanka, ale los wystawił nas na próbę, kiedy Stefan zbankrutował”
- „Na majówce miałam robić formę życia, a biegałam za facetem. Miałam do wyboru miłosną przygodę albo własne ambicje”