Pamiętam taki świąteczny rodzinny obiad u moich rodziców. Byłam wtedy na studiach i przyjechałam do domu na Boże Narodzenie. Mama upiekła na główne danie pysznego kurczaka nadziewanego cytryną. Był soczysty, pachnący, pełen smaku i byłam przekonana, że to najlepsze, co w życiu jadłam. Tak się nim zachwycałam, że kiedy wracałam do siebie po świętach, mama zapakowała mi wszystko, co zostało, bo jak zwykle naszykowała za dużo jedzenia. Kiedy po dwóch dniach odgrzałam sobie tę niezapomnianą potrawę na kolację, okazało się, że nie tylko nie jest taka smaczna, ale w ogóle nie da się jeść. Mięso było jałowe, suche i bez smaku. Dzisiaj, po wielu latach, myślę sobie, że tak samo bywa ze związkami. To, co na początku jest najlepsze na świecie, cudowne i wspaniałe, przy drugim podejściu traci całą swoją nadzwyczajność. Tak było w tym przypadku...

Pierwsza miłość

Nikodema poznałam jeszcze w liceum, w ostatniej klasie. Była to moja pierwsza, poważna miłość. Dosłownie szaleliśmy ze sobą. Już po tygodniu znajomości byliśmy parą. Przeżyliśmy razem wszystko, co najpiękniejsze – pierwszy pocałunek, pierwszy seks, pierwszy wspólny wyjazd pod namiot. Niestety, także pierwszy wielki życiowy dramat – rozstanie. On był dwa lata starszy. Po studiach dostał propozycję dobrej pracy w Holandii. Postanowił ją przyjąć. Rozumiałam jego decyzję.

Oczywiście na początku snuliśmy plany, że kiedyś do niego dołączę. Pisaliśmy do siebie, obiecywaliśmy wspólne wakacje i przysięgaliśmy, że ta rozłąka nie zabije uczucia. Jednak życie zweryfikowało te młodzieńcze wyobrażenia. Z czasem kontakt był coraz słabszy. Ja miałam egzaminy na studiach, dorywczą pracę, on miał nowe towarzystwo i zupełnie inny świat wokół. I jakoś tak się stało, że po ośmiu miesiącach od jego wyjazdu nasza znajomość zupełnie się urwała. 

Mijały lata. Czasami wracałam myślami do naszych wspólnych pięknych chwil. Oglądałam zdjęcia. Ale obroniłam pracę magisterską, znalazłam pracę, zajęłam się innymi sprawami i oczywiście innymi mężczyznami. Było w moim życiu kilka poważnych związków. Najdłuższy trwał dwa lata, zamieszkaliśmy nawet ze sobą. Wszystko układało się pomyślnie, planowaliśmy wspólną przyszłość, ale nagle coś się zmieniło. Przemek coraz później zaczął wracać do domu, częściej wychodził na piwo z kolegami. 

Po kilku tygodniach odkryłam, że to nie spotkania z kolegami, a z koleżanką. I wcale nie przy piwie. Rozstaliśmy się po wielkiej awanturze. Przeżyłam to bardzo. Postanowiłam dać sobie na jakiś czas spokój z mężczyznami. Poczułam w swoim życiu straszną pustkę. Fakt, Miałam oddaną przyjaciółkę, Marlenę, kilka koleżanek z pracy, rodziców, jednak to mi nie wystarczało. 

Odkryłam siłę mediów społecznościowych

Wtedy też przyszedł impuls, żeby założyć konto na Facebooku. Był już bardzo popularny od kilku lat w Polsce, ale jakoś dotąd wydawało mi się czymś absurdalnym dzielenie się z całym światem tym, co zjadło się na obiad czy gdzie pojechało się na wakacje. Jednak w tym momencie zapragnęłam ludzi, kontaktu z nimi, choćby wirtualnego. Poprosiłam znajomą z pracy, żeby pomogła mi założyć konto. Zrobiła to sprawnie i szybko. Cyknęła mi nawet zdjęcie komórką i dołączyła do profilu. 

– No, to teraz masz już zapełnione swoje samotne wieczory! – zaśmiała się.

Faktycznie, nie wiem jakim cudem, od razu zaczęły spływać zaproszenia. Nie mam pojęcia, jak to działało, ale momentalnie znajomi z dawnych lat zaczęli do mnie pisać. Było to ekscytujące i zabawne – oglądanie od tylu lat niewidzianych twarzy, pisanie z dawnymi koleżankami, co u nich słychać. To stanowiło wspaniałe lekarstwo na moją zranioną duszę. Tak mnie to zajęło, że szybko zupełnie zapomniałam o samotności i przestałam myśleć o swoim życiu uczuciowym. I wtedy właśnie napisał do mnie Nikodem. Aż mnie zatkało, kiedy zobaczyłam wiadomość od niego! Szybko przeszliśmy na tematy prywatne i okazało się, że właśnie się rozwiódł i planuje powrót do Polski. Aż drżałam z podniecenia, pisząc z nim.

Spotkaliśmy się po latach

Umówiliśmy się na spotkanie, kiedy tylko przyjedzie. Kolejne cztery tygodnie dłużyły mi się w nieskończoność i były wypełnione godzinnymi rozmowami przez internet. Wspominaliśmy nasze wieczory na Mazurach pod rozgwieżdżonym niebem, prywatki, spacery. Wspomnienia sprawiły, że tamte wszystkie młodzieńcze uczucia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Czekałam na niego pewna, że tym razem nic nam nie stanie na drodze do szczęścia.

– Jestem przekonana, że to przeznaczenie – mówiłam Marlenie. – Dlatego do tej pory jako trzydziestodwuletnia kobieta jestem sama, bo po prostu do cały czas czekałam na niego. To było nam pisane.

– Laska, błagam cię! Gadasz, jakbyś nadal miała siedemnaście lat – przewracała oczami przyjaciółka. – To było wieki temu! Byliście dzieciakami.

– No właśnie. Trudno być ze sobą do końca życia, jak poznajesz chłopaka jako osiemnastolatka. A teraz, gdy już swoje przeszliśmy, jest zupełnie inaczej – przekonywałam ją o czymś, czego byłam pewna, jak niczego innego na świecie.

W końcu Nikodem przyjechał do Polski. Na spotkanie z nim szłam z tak mocno bijącym sercem, że bałam się, że rozwali mi klatkę piersiową. Wyglądał bardzo dobrze, chociaż oczywiście minione lata odbiły się na jego twarzy. Wokół oczu pojawiły mu się drobne zmarszczki, ale nie takie będące oznaką stresu, ale raczej częstego śmiania się.

– Kobiety zawsze wrzucają podkręcone zdjęcia. Ale ty na żywo wyglądasz o niebo lepiej, chociaż oczywiście twoja fotka jest piękna – powitał mnie, całując w policzek. 

Poszliśmy na obiad. Rozmawiało nam się wspaniale. On, jakby czytając w moich myślach, powiedział w pewnej chwili:

– Też masz wrażenie, jakby minął z rok, a nie dwanaście lat?

– Dokładnie! – zawołałam.

Przez cały wieczór Nikodem ze mną flirtował. Kiedy wróciłam do domu, czułam się jak tamta nastolatka w liceum. Kręciło mi się w głowie z radości i podniecenia. Nie mogłam zasnąć przez długie godziny. Przewracałam się z boku na bok, rozmyślając o minionym spotkaniu. Następnego dnia też się umówiliśmy i następnego. Nikodem miał do załatwienia mnóstwo spraw związanych z przeprowadzką, nową pracą i mieszkaniem, ale co dzień znajdował dla mnie czas. Co było do przewidzenia, szybko wylądowaliśmy w łóżku. Czułam się znowu jak tamta młoda, pełna życia i energii dziewczyna. Jakby ktoś mnie przeniósł w czasie. To uczucie trwało... prawie miesiąc. 

Ja dojrzałam, on niekoniecznie

Ponieważ Nikodem nie miał czasu na wnikliwe poszukiwania, tak przynajmniej twierdził, wynajął kawalerkę w dość podłym stanie, spotykaliśmy się u mnie. A ponieważ spędzaliśmy razem noce, praktycznie zamieszkaliśmy razem. Mimo to Nikodem ani razu nie zrobił zakupów, a gdy tylko wchodził do mieszkania, zaraz zaglądał do lodówki. Jego obecność w moim domu szybko zaczęła mnie denerwować, zamiast podniecać. Nie mogłam znieść, że zwraca mi uwagę, że w łazience jest pełno moich włosów, że nie wiesza ręcznika tylko rzuca go na podłogę i że umawia się z kimś, nie informując mnie o swoich planach i wychodzę przez to na zaborczą zołzę, którą absolutnie nie byłam. 

Pewnie gdybyśmy byli młodsi, łatwiej byłoby nam pójść na kompromisy. Ale na tym etapie życia ta codzienna walka stawała się zbyt męcząca. Szybko mnie zniechęciła. Poza tym, sam Nikodem już mi się wcale tak nie podobał. Kiedyś byłam w niego wpatrzona jak w obrazek, teraz wydawał mi się dziecinny i mało ambitny. 

Okazało się, że znalazł pracę jako magazynier. Niby żadna praca nie hańbi, ale było to dla mnie rozczarowujące. Ja dokształcałam się, żeby awansować z posady asystentki, a on nie miał aspiracji na nic więcej. Może jako nastolatce by mi to imponowało – taki wolny duch. Młodość nas zwodzi, okłamuje, zakłada na nos różowe okulary. Teraz miałam inne priorytety. 

Moje rozczarowanie rosło i w końcu to skończyłam. Chociaż przygoda trwała miesiąc, nie uważam, aby decyzja o rozstaniu była pochopna. Ten epizod był piękny, bolesny i wiele mnie nauczył – dzięki niemu przypomniałam sobie siebie jako nastolatkę i zobaczyłam, jak bardzo się zmieniłam.  Znowu jestem sama, ale nie tracę nadziei, że znajdę prawdziwą miłość. Taką, która będzie jak wino, z każdym rokiem lepsza.