Nie miałem na to ochoty

Nie ucieszyłem się z tej delegacji. Kończyłem już pracę i zamierzałem wrócić do domu, gdy do pokoju wpadł szef.

– Maciek się pochorował! – rzucił rozgorączkowany.

Wiedziałem o tym, bo o swojej infekcji gardła Maciek zawiadomił wszystkich rano. Ostrożnie potwierdziłem, zastanawiając się, w jaki sposób odkrycie szefa może wpłynąć na moje dzisiejsze plany.

– No i nie może się spotkać z klientem – mówił dalej. – A to niesłychanie ważna transakcja.

Zrozumiałem. Chciał mnie wrobić w zastępstwo za chorego kolegę. Przełożenie spotkania nie wchodziło w grę. Pracujemy w firmie pośrednictwa handlu nieruchomościami, a w tej branży nie wolno wypuszczać klienta z rąk. O zbyt duże sumy toczy się gra.

– Gdzie to spotkanie? – byłem pełen najgorszych przeczuć.

– W G. – odpowiedział, uciekając ze wzrokiem. – Za niespełna dwie godziny – dodał.

Omal nie zemdlałem. Były godziny szczytu, o tej porze wydostanie się z Warszawy to co najmniej godzina. A później trzeba jeszcze pokonać pięćdziesiąt kilometrów nie najlepszych dróg. O kinie i wieczorze z rodziną mogłem zapomnieć.

– To co? Przejrzysz dokumenty tej nieruchomości? – dopiero wtedy zauważyłem, że szef trzyma w ręku plik papierów. – Facet jest napalony, Maciek już go właściwie przekonał, musisz tylko postawić mu drinka i rozwiać wątpliwości.

Cóż miałem odpowiedzieć? Że nie mam ochoty siedzieć w knajpie z obcym facetem po godzinach pracy?

– Dobra, pojadę – westchnąłem.

– Super! – szef aż pokraśniał. – W zamian możesz się jutro spóźnić pół godziny do pracy!

Nie miałem innego wyjścia

Godzinę później tkwiłem w korku na wylotówce. Byłem zły na szefa, ale przede wszystkim na siebie, że tak pozwalam się wykorzystywać.

– Tylko burzy mi jeszcze brakuje… – wycedziłem przez zęby, gdy na szybie rozbiła się pierwsza kropla.

Na dobre rozpadało się, kiedy skręcałem z dwupasmówki na G. Ściana wody po prostu! Wycieraczki nie nadążały ze zbieraniem wody z przedniej szyby. Jechałem więc wolno, wypatrując w gęstniejącym mroku, czy coś nie wyłazi mi spod koła. Jeszcze tylko wypadek mi dzisiaj potrzebny! I wtedy ujrzałem ją na poboczu. Stała kompletnie przemoczona. Mokry materiał oblepiał jej ciało, długie włosy przykleiły się do twarzy. Machała na samochody, usiłując złapać stopa, ale żadne z aut nawet nie zwolniło.

– No to pięknie! – rzuciłem i skręciłem na pobocze.

Wizja przemoczonego welurowego obicia fotela pasażera niezbyt mi się podobała, ale z drugiej strony, jak tu zostawić biedaczkę w środku burzy?

– Dziękuję! Gdyby nie pan, chyba złapałabym zapalenie płuc! – oznajmiła, wskakując do kabiny.

Od razu ruszyłem, rzucając tylko na nią okiem. Była po trzydziestce, a więc w moim wieku. Całkiem atrakcyjna. Czym prędzej wbiłem wzrok w drogę. Mam żonę i dzieci, uwielbiam rodzinę, wystrzegałem się wszelkich pokus.

– Gdzie panią podrzucić?

– Powiem, kiedy chcę wysiąść.

Wzruszyłem ramionami, podkręciłem ogrzewanie i prowadziłem dalej. Milczenie jednak szybko zaczęło mi ciążyć, więc zagaiłem:

– Ale wybrała sobie pani porę na łapanie okazji! Nie lepiej było zaczekać do jutra? O tej porze bywa niebezpiecznie… – zauważyłem.

– Wszystko mi jedno – wpadła mi w słowo. – Życie straciło dla mnie sens.

Zrobiło mi się nieswojo. Jestem pogodnym facetem, staram się zawsze dostrzegać pozytywne strony, ponuracy i narzekacze budzą we mnie chęć natychmiastowej ucieczki. Tym razem nie mogłem się zmyć.

– Bardzo mi przykro – bąknąłem.

– Popełniłam straszny błąd… – pasażerka mówiła dalej, a ja nie byłem pewien, czy chcę słuchać jej historii.

Wszystko mi powiedziała

Z drugiej strony samotna jazda w deszczu, a do tego po ciężkim dniu w pracy sprawiała, że czułem się zmęczony. Rozmowa pomoże mi podtrzymać uwagę.

– Co pani zrobiła? – zapytałem, choć wcale nie byłem ciekawy.

– Mówmy sobie po imieniu – zaproponowała. – Jestem Iwona.

A potem zaczęła opowiadać. Mieszkała z mężem w G., ale pracowała w Warszawie. Codzienne wielogodzinne dojazdy, robota po dziesięć godzin dziennie w korporacji, nic dziwnego, że czuła się zniechęcona i wypalona. Nie mieli dzieci, brakowało na nie czasu, a poza tym mąż, człowiek spokojny, stateczny, ale trochę nudny, zaczął jej działać na nerwy.

– I wtedy pojawił się Bartek – szepnęła, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w ciemność. – Poznałam go przypadkiem, przepuścił mnie w kolejce do kasy w hipermarkecie.

Iwona nie tęskniła do romansów. Nigdy wcześniej nie zdradziła męża. Bartek jednak poza tym, że był przystojny, postawny, bardzo męski, trafił się jej akurat w chwili spadku nastroju.

– Zadawałam sobie wtedy pytanie, czy tak zawsze będzie wyglądało moje życie – mówiła. – Bez szansy na awans, u boku niemrawego faceta, urobiona po łokcie. Czułam się nieatrakcyjna, niedoceniana, zepchnięta do defensywy. A tu pojawia się gość, który patrzy na mnie jak lew na gazelę.

Sama nie wiedziała, jak to się stało, że już kilka dni później wylądowali w łóżku. Seks z Bartkiem był inny niż ten, który znała z małżeńskiej alkowy czy wcześniejszych doświadczeń. Kochali się dziko, zwierzęco, namiętnie.

– Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że mogę jakiemuś facetowi pozwolić w łóżku na tak wiele – podkreśliła. – Ale też nigdy fizyczna miłość nie dawała mi takich doznań.

– Ale wszystko się kiedyś kończy, prawda? – domyśliłem się. – Ten playboy cię porzucił?

Romans nie skończył się dobrze

– Tak, wszystko ma swój kres – zaśmiała się nerwowo. – I nie, to nie on mnie porzucił, ale ja jego – wyznała.

– Dobrze zrobiłaś. Rodzina jest najważniejsza – skwitowałem.

– Pewnie bym się na to nie zdobyła, gdyby nie kolejny przypadek – wyznała. – Otóż pewnego razu na mieście zobaczyła mnie z Bartkiem koleżanka. I zadzwoniła, ostrzegając, że to notoryczny uwodziciel, który podobno… jest nosicielem wirusa HIV.

Omal nie wyleciałem z zakrętu, kiedy to usłyszałem. „O cholera!” – pomyślałem.

– Na wszelki wypadek zrobiłam test. Wynik był pozytywny – opowiadała.

– Co na to mąż? – zapytałem. – Powiedziałaś mu?

Po raz pierwszy, odkąd wsiadła do samochodu, oderwała wzrok od przedniej szyby i przeniosła na mnie.

– Nie miałam odwagi – oznajmiła po dłuższej chwili. – On jest dobrym człowiekiem… Ufa mi bezgranicznie… Nie zasłużył sobie na coś takiego.

– Ale przecież możesz go zarazić! – niemal krzyknąłem.

Westchnęła.

– Tak, dlatego nie mogłam już dłużej z nim być. Uciekłam z domu.

– Do Bartka?

– Nie, jeszcze dalej!

Nie zdążyłem zapytać, gdzie dokładnie, ponieważ Iwona nagle oznajmiła, że chce wysiadać. Posłusznie się zatrzymałem. Otworzyła drzwi.

– Mam prośbę… Czy mógłbyś podjechać do mojego męża, gdy będziesz w G.? I powiedzieć mu, że bardzo go kocham. Że był i jest miłością mojego życia. Proszę – podała mi kartkę z adresem i nie mówiąc już nic więcej, wysiadła i rozpłynęła się w deszczu.

Spełniłem jej życzenie

Szybko uwinąłem się z klientem Maćka. Rzeczywiście był zdecydowany. Mogłem wracać do domu. Ale kartka z adresem zdawała się wypalać mi kieszeń. Nie chciałem mieszać się w małżeńskie sprawy nieznanych mi osób. Ale z drugiej strony… facet powinien dowiedzieć się, co powiedziała mi jego żona. Podjechałem do niewielkiego domku na obrzeżach miasta. Otworzył mi korpulentny mężczyzna o czerwonych, jakby zapłakanych oczach. Upewniłem się, że to mąż Iwony, po czym krótko opowiedziałem mu o spotkaniu z jego żoną i tym, jak bardzo go kocha.

– To niemożliwe, proszę pana – wyszeptał. – Ona nie żyje. Wczoraj znaleziono jej zwłoki. Wyłowiono ją z Wisły. 

Zatkało mnie. Nie mogłem wykrztusić słowa. Pierwszy oprzytomniał mąż Iwony.

– Jak była ubrana?

– Sukienka w kwiaty. Niebieskie.

– Jej ulubiona – przyznał. – Dokładnie ta sama, w której się utopiła.

Przez chwilę staliśmy w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Wtedy przypomniałem sobie o kartce. Sięgnąłem do kieszeni, ale była pusta.

– Dziękuję – znów jako pierwszy odezwał się mężczyzna. – Wierzę, że naprawdę z nią rozmawiałeś. Gdziekolwiek się teraz znajduje. I cieszę się, że przekazała ci dla mnie wiadomość.