Reklama

Pochodzę z małego miasta, takiego, gdzie wszyscy wiedzą o wszystkich i gdzie wyprawa do galerii handlowej to wydarzenie tygodnia. Teraz mieszkam w Warszawie. Pracuję na recepcji w agencji PR. Odbieram telefony, robię kawę, czasem coś przetłumaczę z angielskiego, ale to wszystko. Z tej pracy nie da się wyżyć, chyba że żyjesz o chlebie i wodzie. A ja tak nie żyję.

Reklama

Jestem też influencerką. Tak przynajmniej wynika z mojego profilu. Moje życie wygląda tam jak z katalogu. Selfie z nową torebką, śniadania w modnych knajpach, zdjęcia z eventów, na których czasem uda mi się wkręcić jako „osoba towarzysząca”. Podpisuję zdjęcia nazwami luksusowych marek, taguję hotele, których nigdy nie odwiedziłam i udaję, że jestem kimś. Tak naprawdę jestem nikim. Każdy dzień to teatr. Udaję, że mam pieniądze, choć żyję na kredyt. Mam cztery karty – trzy już dawno przekroczyły limit. Pożyczki w chwilówkach, spłacane innymi pożyczkami. Mieszkanie wynajmuję od pani Jadzi, która już dwa razy wysłała mi listy z groźbą wypowiedzenia. I nie, nie jestem biedna, bo jestem leniwa. Pracuję, staram się, ale to nie wystarcza. Inne dziewczyny, które noszą ubrania z metkami, jeżdżą na Bali i nigdy nie dzielą rachunku. Wszystko mają. Albo udają lepiej ode mnie.

Czasem budzę się w nocy z kołataniem serca. Śni mi się, że jestem w galerii, a moja karta zostaje odrzucona przy kasie, a wszyscy patrzą. Czasem śni mi się komornik, który zabiera mi laptopa. Czasem po prostu nie śpię wcale – boję się przyszłości. Boję się dnia, w którym ta iluzja się rozpadnie. Ale najbardziej boję się tego, że gdy prawda wyjdzie na jaw, nie zostanie przy mnie nikt. Ani Daria, ani Mateusz. Boję się, że to nie ja jestem potrzebna ludziom, tylko moje fałszywe życie. Bo co zostaje z człowieka, kiedy zdejmuje z siebie markowe etykiety?

Udawałam, że mam kasę

– Znowu nowa torebka? – Aga przechyliła głowę, złośliwy uśmiech wykrzywił jej usta. – Ty to musisz zarabiać miliony.

– Oj, coś tam wpada – rzuciłam z udawanym luzem i sięgnęłam po kieliszek prosecco, choć ręka lekko mi drżała.

Siedziałam z Darią i Agą na brunchu w „Botanique”. Daria rozpromieniona opowiadała o swoich planach na wypad do Toskanii, Aga przewracała oczami, komentując

– Znowu? Nie nudzi ci się ta cała Italia?

A ja udawałam, że też jestem taka jak one. Że za chwilę wracam do apartamentu z widokiem. Że ta torebka za dwa tysiące to był mój kaprys, nie kredyt na dwadzieścia rat. Po brunchu, gdy tylko zamknęły się za mną drzwi tramwaju, rozpięłam płaszcz. Chciałam oddychać. Jakby powietrze w środku lokalu było sztuczne – pachniało różanym tonikiem i kłamstwami. Wieczorem Mateusz czekał na mnie z pizzą, uśmiechnięty, ciepły.

– Jak brunch? – zapytał i pocałował mnie w czoło.

– Super. Świetnie się bawiłyśmy – rzuciłam, zdejmując płaszcz.

– I co to za nowa torebka? – zapytał nagle. – Skąd ty masz na to wszystko pieniądze?

– Boże, znowu zaczynasz?! – wrzasnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nic nie rozumiesz! Nie wiesz, co to znaczy być nikim!

– Ale nie chcę, żebyś była kimś, kto żyje w kłamstwie – odpowiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Wzięłam prysznic. Usiadłam na łóżku i zablokowałam kartę kredytową, której limit już dawno był przekroczony. Wszystko zaczęło się sypać. Tylko jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek moich kłopotów.

Uśmiechnęłam się sztywno

Pani Jadzia stała w progu mojego mieszkania. Ubrana w ortalionowy płaszcz i z nieodłączną torbą z Biedronki.

– Przyszłam zapytać, czy już pani zrobiła przelew. Bo to już trzeci miesiąc…

Zamarłam. W jednej ręce miałam kubek z kawą, w drugiej – telefon. Otworzyłam usta, ale głos nie chciał mi przejść przez gardło.

– Tak, tak... Już poszedł – skłamałam. – Bank miał jakieś opóźnienia, chyba przez aktualizację systemu. Zaraz sprawdzę.

– Tylko wie pani – pani Jadzia sięgnęła do torby i wyciągnęła jakiś dokument – jak nie będzie tego na koncie do jutra, to muszę zgłosić sprawę dalej. Nie mogę ryzykować. Też mam kredyt.

– Rozumiem… – uśmiechnęłam się sztywno. – Na pewno jutro będzie.

Poczekałam, aż zniknie za klatką. Wtedy zamknęłam drzwi i zsunęłam się po nich na podłogę. Zadzwoniłam do banku, drżącymi palcami wpisując numer.

– Niestety, pani wniosek o kolejny kredyt został odrzucony – usłyszałam. – Jest pani w rejestrze dłużników.

Zaczęło mi się robić słabo. Siedziałam tak w ciszy, patrząc mój profil w mediach społecznościowych, gdzie ktoś właśnie skomentował zdjęcie z brunchu:

„Jesteś inspiracją!”.

Miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę. Chciałam zadzwonić do Darii. Powiedzieć jej o wszystkim, ale nie zadzwoniłam. Wstyd trzymał mnie za gardło.

Nie byłam w stanie mówić

– Twoja karta znowu nie działa? – głos Agi rozbrzmiał w salonie jak gong.

Chciałam zniknąć. Wessać się w ziemię. Spalić.

– Eee, nie wiem czemu… może limit dzienny – wymamrotałam i udawałam, że szukam innej karty w portfelu, choć dobrze wiedziałam, że żadna nie przejdzie.

Siedzieliśmy w klubie. Muzyka grała, prosecco lało się strumieniami, ktoś puścił bańki mydlane. A ja? Ja stałam przy barze, z kartą, która wydała z siebie tylko jedno, suche „bip”. Daria spojrzała na mnie dziwnie. Przechyliła głowę, jakby coś kalkulowała. Nic nie powiedziała, ale jej oczy mówiły więcej niż słowa. Następnego dnia rano zobaczyłam Mateusza z kopertą w ręku.

– List z sądu. Wezwanie do zapłaty. Cały czas mnie okłamywałaś?

Nie byłam w stanie mówić.

– Mieszkanie? Karty? To wszystko to było kłamstwo? – jego głos się łamał.

– Ja tylko… Ja chciałam być kimś.

– Ale dlaczego? Dla mnie zawsze byłaś ważna. Ty, a nie pieniądze – rzucił i wyszedł, nawet nie zabierając kurtki.

Zostałam sama.

Zakręciło mi się w głowie

– Możemy się spotkać? – mój głos był słaby. – Muszę ci coś powiedzieć.

Usiadłyśmy w małej kawiarni na Powiślu. Daria zamówiła zieloną herbatę. Ja wodę. Tylko na tyle było mnie stać.

– Coś się stało? – zapytała od razu, badawczo się przyglądając. Wyglądała idealnie – gładkie włosy, drogi płaszcz, lekki makijaż. A ja… ja się czułam jak cień.

– Okłamywałam cię – zaczęłam, dłubiąc łyżeczką w serwetce. – Nie jestem influencerką. Nie mam współprac. Pracuję na recepcji. Zarabiam trzy tysiące na rękę. A torebki? Ubrania? Wszystko na kredyt. Karty mam zablokowane, bank mnie ściga. Pani Jadzia chce mnie wyrzucić z mieszkania…

Zamilkłam, czekając na reakcję. Daria nie mówiła nic przez długą chwilę. Potem odsunęła kubek.

– Nie jestem zła o pieniądze – powiedziała w końcu cicho. – Jestem zła, że mi nie ufałaś. Że wolałaś udawać niż przyjść i pogadać.

– Bałam się, że mnie zostawicie i będziecie się ze mnie śmiać. Myślałam, że mnie nie polubicie, jeśli nie będę miała kasy – wyszeptałam, nie patrząc jej w oczy.

– Gdybyś przyszła do mnie i powiedziała, że nie masz hajsu, ale chcę się napić ze mną kawy i pogadać, to bym ci kupiła całą kawiarnię. Bo cię lubię. A nie twoją torebkę.

Zakręciło mi się w głowie. Łzy cisnęły się do oczu. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że coś znaczę.

– Przepraszam – wydusiłam. – Nie chcę już tak żyć.

Spojrzała na mnie smutno

Mateusz otworzył drzwi bez słowa. Patrzył na mnie długo, jakby próbował zrozumieć, kim jestem.

– Przyszłam... nie po to, żeby się tłumaczyć. Chcę cię przeprosić.

Usiadł na kanapie, a ja stanęłam, nie wiedząc, gdzie schować ręce.

– Nie chodzi o to, że nie miałaś pieniędzy – powiedział w końcu. – Chodzi o to, że całe nasze życie było kłamstwem. Każda twoja opowieść, każda twoja „współpraca z marką”, każda nowa rzecz – to wszystko nie było prawdziwe.

– Bałam się, że nie będę wystarczająca. Że nie pokochasz mnie takiej... zwykłej.

– A ja myślałem, że mi ufasz.

Wstał.

– A teraz nie potrafię ci teraz zaufać. Nie potrafię być z kimś, kto cały czas udawał. Muszę się pozbierać. Muszę od ciebie odpocząć.

Milczałam. Wiedziałam. To był koniec. Oddałam klucze pani Jadzi. Nie powiedziała nic, tylko pokiwała głową i spojrzała na mnie smutno. Spakowałam walizkę. Zabrałam tylko najtańsze rzeczy – resztę sprzedałam. Na Dworcu Centralnym wsiadłam do pociągu do mojego rodzinnego miasta. Patrzyłam przez okno, aż Warszawa zniknęła. Bez żalu. Bez pożegnania. Nie miałam planu. Nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam jedno – nie chcę dłużej żyć cudzym życiem.

Basia, 24 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama