Reklama

Jestem prostą kobietą. Nie mam wykształcenia wyższego ani wielkich pieniędzy, ale mam coś, co zawsze uważałam za największy skarb – rodzinę. Wychowałam troje dzieci, każde z nich starałam się poprowadzić najlepiej, jak potrafiłam, po bożemu. Moja najstarsza córka, Alicja, wyszła za mąż cztery lata temu. Ślub był piękny, a ja byłam dumna jak paw. Ale od pewnego czasu nosi się z myślą o rozwodzie. Mówi, że się dusi, że chce być wolna. A ja nie mogę tego pojąć. Przecież przysięgała przed Bogiem. Codziennie klękam przy łóżku i modlę się, by zeszła z tej drogi. Bo czy rozpad rodziny może być rozwiązaniem?

Byłam zupełnie bezradna

– Mamo, tylko proszę, nie zaczynaj znowu – powiedziała Alicja, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.

Stała w mojej kuchni, oparta biodrem o blat, z telefonem w dłoni. Przyjechała na obiad, ale jak zwykle była nieobecna. Obserwowałam ją uważnie – niby ta sama dziewczyna, którą kiedyś prowadzałam za rękę do kościoła, ale jakby wyblakła, zmęczona, nie moja.

– Kochanie, ja tylko pytam… co z tym twoim mężem? – odezwałam się cicho.

Westchnęła ciężko i odłożyła telefon.

– Wszystko po staremu, mamo. Czyli źle.

Usiadłam naprzeciwko niej. Ręce ścisnęłam na kolanach, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo ściska mnie w dołku. Nie rozumiałam. Przecież Robert nie był złym człowiekiem. Nie pił, nie bił, pracował, dbał o dom. Czy to dziś już za mało?

– Ale wy się przecież kochacie... – próbowałam delikatnie.

– Nie, mamo. Już się nie kochamy. A przynajmniej ja go nie kocham – powiedziała twardo.

Zrobiło mi się słabo. Miałam ochotę wstać i nią potrząsnąć. Czy ona wie, co mówi? Co z tą przysięgą w kościele? „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...” Przecież rozwód to nie tylko papier. To grzech. To jakby splunąć Bogu w twarz.

– A modliłaś się, chociaż o to małżeństwo? – zapytałam szeptem.

– Mamo, ja już nie wiem, czy Bóg tam w ogóle jeszcze jest.

Poczułam, jak pieką mnie oczy. Nie tylko z żalu. Z bezradności. I strachu.

Egoizm to zły plan na życie

Pamiętam, jak budowali ten dom. Każdą cegłę oglądali razem. Alicja z zeszytem w kratkę, w którym skrupulatnie notowała koszty i wybierała kolory ścian, Robert z poziomicą, zawsze skupiony, praktyczny. Byłam wtedy taka dumna. Moja córka – tak zaradna. On – taki odpowiedzialny. Miałam wrażenie, że są stworzeni dla siebie.

– Zobacz, mamo, tu będzie nasz salon. Dużo światła, żeby dzieci mogły się bawić – mówiła mi wtedy, pokazując gołe jeszcze ściany.

Dzieci jednak nie było. I to, myślę, zaczęło ich rozdzielać. Alicja nie mówiła tego wprost, ale czułam. Raz, drugi, trzeci wracała od lekarzy z cichym „na razie się nie udało”. A potem przestała mówić cokolwiek. Jakby zamknęła się w sobie. A Robert? On po prostu znikał na coraz dłuższe godziny w pracy.

– To już nie jest dom, mamo. To betonowy sarkofag – powiedziała ostatnio. – Wracam tam i czuję, jak mnie zasysa. Nie chcę tak żyć. Mam jeszcze czas, żeby coś zmienić.

Wtedy pierwszy raz się pokłóciłyśmy. Powiedziałam, że egoizm to zły plan na życie. Że małżeństwo to też ofiara, trud, poświęcenie. Że każdy ma momenty słabości, ale się je przetrzymuje.

– Nie wszyscy chcą się całe życie poświęcać – odburknęła i wyszła, trzaskając drzwiami.

A ja zostałam. Patrzyłam na jej talerz, w którym został nietknięty rosół. I myślałam o tym, jak łatwo dziś ludzie chcą wszystko rzucać. Jakby miłość była jednorazowa. Jakby śluby przed Bogiem były tylko formalnością.

Modliłam się w myślach

Słowa „Nie kocham go już” zabrzmiały jak wyrok. Alicja powiedziała je cicho, bez gniewu, bez łez. Po prostu – jakby mówiła, że przestała lubić jakąś piosenkę z radia. A przecież to był jej mąż. Mężczyzna, z którym ślubowała przed ołtarzem, że będą razem na dobre i na złe.

– A co to znaczy, że nie kochasz? Że ci się znudził? – spytałam, czując, jak coś we mnie narasta.

– Mamo, nie rozumiesz. Ja się duszę. Wszystko mnie tam drażni. Jego sposób bycia, jego milczenie, jego wiecznie spuszczony wzrok. Nie ma między nami już nic.

– A próbowałaś? Rozmawiać, zawalczyć?

– Walczyć? Ja już jestem zmęczona walką, której on nawet nie zauważa. To tak, jakbym krzyczała w pustym pokoju.

Nie mogłam tego słuchać. Tak łatwo jej to przychodziło. Ta obojętność. Jakby całe to małżeństwo było pomyłką, jakby nic nie znaczyło. A przecież była między nimi miłość. Widziałam to! Wspólne śniadania, trzymanie się za ręce, śmiech przy kolacji. Przecież nie można tak po prostu przestać kochać.

– Ludzie żyją razem i po trzydzieści lat, chociaż nie zawsze jest łatwo – powiedziałam twardo. – Bo tak trzeba. Bo małżeństwo to nie tylko uczucie. To obowiązek.

– No właśnie, mamo. Obowiązek. A ja nie chcę spędzić reszty życia w relacji, która jest tylko obowiązkiem.

Odwróciła się i wyszła do ogrodu. Patrzyłam za nią przez firankę, jak opiera się o jabłoń i wpatruje w dal. Modliłam się w myślach: „Panie Boże, proszę, niech ona zmądrzeje, zanim będzie za późno...”

Rozmowa, której się bałam

Robert zadzwonił do mnie w sobotę rano.

– Czy Alicja jest u pani? Nie wróciła na noc – powiedział i przez chwilę zapadła cisza. – Nie odbiera telefonu.

– Jest. Śpi jeszcze – skłamałam. Nie miałam serca powiedzieć mu prawdy, choć miał do niej prawo.

– Proszę jej powiedzieć, że nie chodzi o awanturę. Tylko żeby... żeby wróciła do domu. Albo zadzwoniła. Cokolwiek.

Głos miał zmęczony, cichy, pęknięty. Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę po prostu siedziałam przy stole, patrząc na filiżankę po kawie. Wzięłam głęboki oddech, podniosłam się i zapukałam do pokoju Alicji.

– Robert dzwonił – powiedziałam, gdy uchyliła drzwi.

Spojrzała na mnie, jakby czekała, że zacznę ją osądzać. Może i chciałam. Ale zamiast tego usiadłam obok niej.

– On cię kocha, wiesz?

– Wiem – odpowiedziała.

– I ty go kiedyś kochałaś.

– Nadal go... szanuję. Ale to nie to samo.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś mówiła, że tylko z Robertem czuje się bezpieczna. Że jego obecność uspokaja jej lęki, że ceni jego spokój, jego cierpliwość. Gdzie to wszystko się podziało?

– Alicja, ja nie mówię, że masz udawać szczęście. Ale nie rozwiązuje się wszystkiego rozwodem. To nie jest „reset”, tylko rana. I nie tylko dla was. Dla całej rodziny. Dla mnie. Dla Pana Boga.

Oczy jej zaszkliły się łzami, ale nie odpowiedziała. Tylko wtuliła się we mnie jak mała dziewczynka. I po raz pierwszy od dawna nie miałam w sobie złości. Tylko strach. Bo wiedziałam, że coś pęka. A ja nie mogę tego zatrzymać.

Może nie wszystko stracone

W niedzielę przyjechał Robert. Nie zapowiedział się, nie dzwonił. Po prostu wszedł przez furtkę z bukietem dalii i butelką wody mineralnej pod pachą, jakbyśmy mieli urządzić piknik.

– Dzień dobry, mamo – powiedział do mnie, jak zwykle z szacunkiem.

Ucałował mnie w policzek i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć i zapytał:

– Mogę z nią porozmawiać?

Skinęłam głową. Serce mi waliło jak oszalałe. Alicja była w swoim dawnym pokoju, czytała coś z nogami podkurczonymi na tapczanie. Kiedy Robert wszedł, spojrzała na niego zaskoczona, ale nie zła. Raczej tak, jak patrzy się na kogoś, kogo się kiedyś dobrze znało, a dziś już nie jest się pewnym, kim ta osoba właściwie jest.

– Nie przyszedłem tu po awanturę – powiedział. – Przyniosłem ci kwiaty. I wodę. Bo wiem, że zawsze w stresie zapominasz pić.

Siedziałam w kuchni, słysząc tylko urywki rozmowy. Milczenie przeplatane krótkimi zdaniami. Jej głos z początku oschły, potem cichszy. Jego spokojny, zmęczony. Po pół godzinie Robert wyszedł, nie patrząc mi w oczy. Zostawił kwiaty na stole.

– I co? – zapytałam cicho, kiedy Alicja zeszła na dół.

– Powiedział, że mnie nie zatrzyma na siłę. Ale że chce zawalczyć. Chce iść ze mną na terapię. Powiedział, że mnie nie rozumie, ale chce się nauczyć.

Patrzyła w dal przez okno, zamyślona.

– A ty?

Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, mamo. Naprawdę nie wiem.

Nie chciałam naciskać. Wiedziałam tylko jedno, że między nimi jeszcze nie wszystko stracone. Ale też, że jesteśmy na granicy. I że jedno niewłaściwe słowo może popchnąć ją w stronę, z której nie będzie już odwrotu.

Miłość nie zawsze jest przyjemna

Minął miesiąc. Alicja znowu zamieszkała u siebie. Nie rozwiedli się. Jeszcze nie. Ale też nie wrócili do siebie w pełnym tego słowa znaczeniu. Byli jak dwie osoby stojące na przeciwnych brzegach rzeki – patrzące na siebie, próbujące coś zrozumieć, ale niepewne, czy warto budować most. Albo czy ten most się nie zawali po pierwszym kroku. Codziennie modlę się za nią. Żeby zmądrzała, żeby otworzyła oczy, żeby usłyszała głos serca i głos Boga. Czasem modlę się też za Roberta, choć go nie rozumiem. I o ich małżeństwo. Żeby nie przepadło, żeby się nie rozpadło tak, jak dziś pękają wszystkie związki, byleby tylko było lżej.

Bo miłość nie zawsze jest przyjemna. Czasem boli. Czasem trzeba w niej zostać nawet wtedy, gdy wszystko krzyczy, żeby uciekać. Ale dzisiaj nikt tego nie mówi młodym. Mówi się: „Idź za głosem serca”, „Masz prawo być szczęśliwa”. A co z obowiązkiem? Co z odpowiedzialnością? Co z przysięgą? Alicja mówi, że nie podjęła jeszcze decyzji. Że próbują. Czasem idą razem na spacer. Czasem oglądają film. Ale śpią osobno. „Robimy małe kroki” – powiedziała mi ostatnio. Ja nie wtrącam się już. Nie mówię o grzechu, nie cytuję Biblii. Modlę się. Bo wiem, że pewnych spraw człowiek nie naprawi sam. I że czasem miłość nie wystarcza. Ale może wiara wystarczy. I cierpliwość. I to jedno westchnienie: „Boże, zrób, co dla nich najlepsze. Nawet jeśli ja tego nie pojmuję”.

Janina, 64 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama