„Ferie dla samotnego nauczyciela są zawsze koszmarem. Wyjazd w Bieszczady dał mi nadzieję, lecz ta jest matką głupich”
„Coś było nie tak. Czułem to od początku, ale nie chciałem drążyć. Teraz jednak musiałem się dowiedzieć. Nie dawało mi to spokoju”.

- Redakcja
Zima, która miała nie mieć końca, zaczęła się w moim życiu zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałem. Kiedy pakowałem walizkę i rezerwowałem domek w górach, miałem jeden cel – zapomnieć o wszystkim. Próbowałem wmówić sobie, że to będzie tylko ucieczka na chwilę, by poskładać się na nowo. Ale samotność okazała się trudniejsza, niż przypuszczałem.
Czas przeciekał mi przez palce
Poranki zaczynały się od kawy, którą piłem w ciszy, patrząc na ośnieżone szczyty. Chciałem czuć się wolny, ale zamiast tego czułem pustkę. Śnieg tłumił wszystkie dźwięki, a ja nie potrafiłem się w nim odnaleźć. Wieczorami siadałem w małej kawiarni przy głównej ulicy miasteczka. Drewniane wnętrze, zapach cynamonu i wanilii, parująca herbata w dłoniach – miało być przytulnie, a jednak nie mogłem się skupić na niczym innym poza własnym bólem. Nie wiedziałem jeszcze, że ta kawiarnia stanie się miejscem, które odmieni moje życie.
Wszedłem do kawiarni tak jak każdego wieczoru, otrzepując śnieg z kurtki. Było ciepło, pachniało świeżo mieloną kawą i pieczonym ciastem. Nikt mnie tu nie znał, nikt nie pytał, dlaczego samotnie siedzę przy stoliku, wpatrując się w parującą herbatę. I dobrze. Zająłem swoje miejsce przy oknie. Kelnerka już mnie kojarzyła, wystarczyło skinienie głową. Herbata z imbirem pojawiła się na stoliku, a ja zanurzyłem się w swoim małym rytuale – kilka łyków, potem długie wpatrywanie się w ludzi za oknem. Chciałem, żeby czas przeciekał mi przez palce.
I wtedy ona po prostu usiadła naprzeciwko mnie.
Nie miałem ochoty na głupie zabawy
– Nie masz nic przeciwko? – zapytała, jakbyśmy znali się od lat.
Podniosłem wzrok, zaskoczony. Była pełna życia, miała roziskrzone oczy i policzki zaróżowione od zimna. Na głowie czapkę z wielkim pomponem, a na ramionach płaszcz obsypany śniegiem. Pachniała mrozem.
– Jeśli czekasz na kogoś, to mogę się przesiąść – dodała z uśmiechem.
Nie czekałem na nikogo. Ale mimo to przez chwilę milczałem, szukając w sobie, choć krzty entuzjazmu, którego od dawna we mnie nie było.
– Nie czekam – odpowiedziałem w końcu.
– Super – powiedziała, jakby to było najzupełniej normalne, że siada przy obcym facecie i zaczyna rozmowę.
Miała w sobie coś, co nie pasowało do mojego nastroju. Była jak letni wiatr wpadający w sam środek zimy – coś zupełnie nie na miejscu, a jednak potrzebnego.
– Nie wyglądasz na miejscowego – zauważyła, upijając łyk gorącej czekolady.
– Bo nie jestem – przyznałem.
– No tak, za bardzo się zamyślasz – stwierdziła. – Górale się tak nie zamyślają.
Parsknąłem cicho. Pierwszy raz od dawna.
– Skąd ta teoria?
– Bo górale nie mają czasu na myślenie o głupotach.
Chciałem powiedzieć, że trafiła w punkt, ale zamiast tego tylko się uśmiechnąłem.
– Jestem Zosia – podała mi dłoń, nie czekając, aż się przedstawię.
Wahałem się przez ułamek sekundy, ale w końcu odwzajemniłem uścisk.
– Tomek.
– Miło mi – uśmiechnęła się lekko, a potem wzięła kawałek ciasta i zaczęła je jeść, jakbyśmy byli starymi znajomymi, którzy właśnie nadrabiają zaległości.
Nie wiedziałem jeszcze, że ten wieczór zmieni wszystko.
– Dobra, koniec smęcenia. – Zosia klasnęła w dłonie i spojrzała na mnie wyczekująco. – Co jutro robisz?
Podniosłem wzrok znad herbaty. Przez chwilę miałem wrażenie, że się przesłyszałem.
– Jutro? – powtórzyłem głupio.
– No tak. Sobota, wolny dzień. Nie mów, że zamierzasz znów siedzieć w tej kawiarni i patrzeć na ludzi, jakbyś był narratorem ich życia.
Uśmiechnęła się lekko, ale w jej oczach było coś więcej niż tylko żart.
– A co proponujesz? – zapytałem, choć w głowie już miałem gotową wymówkę.
– Sanki.
Parsknąłem śmiechem.
– Sanki?
– No co? To najlepsza terapia na zimową depresję. A ty wyglądasz, jakbyś jej potrzebował.
Nie miałem ochoty na żadne głupie zabawy, ale było coś w Zosi, co nie pozwalało mi od razu odmówić. Miała w sobie lekkość, jakąś beztroskę, której sam od dawna nie czułem.
Byliśmy nierozłączni
Następnego dnia spotkaliśmy się na małej górce za miastem.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz to robiłem – przyznałem, trzymając w dłoniach stare drewniane sanki, które mi podsunęła.
– To dobrze. Może w końcu przestaniesz tyle myśleć – odpowiedziała i rzuciła we mnie śnieżką.
Nie zdążyłem się zasłonić. Śnieg uderzył mnie w ramię i osypał na twarz.
– Naprawdę? – spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
– Naprawdę – potwierdziła z szerokim uśmiechem i rzuciła kolejną.
Tym razem zdążyłem uskoczyć i zanim się zorientowałem, sam miałem w dłoniach śnieżkę. Śmiech Zosi niósł się po całej polanie, kiedy zaczęliśmy się obrzucać, jakbyśmy znów mieli po dziesięć lat. Później przyszła kolej na zjazdy.
– Dawaj, razem – zarządziła, siadając przede mną na sankach.
– To się źle skończy – stwierdziłem, ale usiadłem za nią, obejmując ją lekko, żeby się nie przewrócić.
– Zaufaj mi, będzie świetnie!
Pchnęła sanki nogami i nagle ruszyliśmy w dół. Śnieg pryskał na boki, zimne powietrze uderzało w twarz, a ja, zamiast się stresować, śmiałem się jak wariat. Pod koniec dnia byliśmy cali przemoczeni, ale szczęśliwi.
– I jak? – zapytała, gdy wracaliśmy do miasta.
– Przyznam, że było… – zawahałem się na moment, ale w końcu powiedziałem prawdę – świetnie.
– A widzisz! Mówiłam! – zaśmiała się i pacnęła mnie w ramię.
Następne dni wyglądały podobnie. Kuligi, bitwy na śnieżki, spacery po szlakach, które znała tylko ona. Nie myślałem już o przeszłości. Było tylko „tu i teraz”. Zosia uczyła mnie, jak się śmiać. A ja coraz bardziej zaczynałem coś do niej czuć. Byliśmy nierozłączni. Każdy dzień zaczynał się od SMS-a od Zosi: „Wstawaj, leniuszku. Świat czeka!”. Potem pojawiała się pod moimi drzwiami, jakby nigdy nie spała, pełna energii i gotowa na kolejną przygodę.
Coś było nie tak
Śnieg skrzypiał pod naszymi stopami, gdy spacerowaliśmy po lesie. Czasem rzucała się na mnie nagle i przewracała w zaspę, a potem śmiała się tak, że nie mogłem się na nią gniewać.
– To jest to – powiedziała pewnego dnia, siedząc obok mnie na górskim szczycie. – Nie myślenie o tym, co było. Nie martwienie się tym, co będzie. Po prostu bycie tu i teraz.
Patrzyłem na nią i czułem, że nie chcę, by to się kończyło.
– Może miałabyś ochotę do mnie wpaść, no wiesz, do Olsztyna? – zapytałem pewnego wieczoru, kiedy odprowadzałem ją pod jej pensjonat.
Zosia zamilkła. Jej uśmiech, zawsze tak łatwy i naturalny, nagle zniknął. Spojrzała w bok, jakby nie chciała, żebym dostrzegł coś w jej oczach.
– Ja... nie mogę – powiedziała cicho.
Nie rozumiałem. Przecież wszystko było tak idealne.
– Dlaczego? – zapytałem, czując, jak coś ściska mnie w środku.
Nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę tylko patrzyła na mnie, a potem szepnęła:
– Lepiej nie przywiązywać się do mnie na dłużej.
I zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, odwróciła się i weszła do budynku, zostawiając mnie na mrozie z tysiącem pytań w głowie. Coś było nie tak. Czułem to od początku, ale nie chciałem drążyć. Teraz jednak musiałem się dowiedzieć. Nie dawało mi to spokoju.
Byłem w szoku
Całą noc przewracałem się w łóżku, analizując jej słowa. „Lepiej nie przywiązywać się do mnie na dłużej”. Co to miało znaczyć? Następnego dnia nie dostałem od niej żadnej wiadomości. W końcu postanowiłem jej poszukać. Znalazłem ją w kawiarni. Siedziała przy stoliku, bawiąc się łyżeczką i wpatrując w kubek zimnej herbaty. Nie wyglądała na dziewczynę, którą znałem – pełną życia, roziskrzoną. Była blada i jakby nieobecna.
– Hej – powiedziałem, siadając naprzeciwko.
Podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się lekko, ale to nie był ten uśmiech, który znałem.
– Nie powinniśmy…
– Nie mów tak – przerwałem jej. – Po prostu mi wytłumacz.
Westchnęła ciężko, jakby to, co miała mi powiedzieć, ważyło tony.
– Nie planowałam tego – zaczęła. – Chciałam tylko spędzić tu trochę czasu. Nie myśleć o niczym, nie martwić się…
Przez chwilę milczała, a ja czułem, jak napięcie rośnie.
– Jestem chora – powiedziała w końcu. – Nieuleczalnie.
Ziemia usunęła mi się spod nóg.
– Co…?
Patrzyłem na nią, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
– Dlatego nie chciałam, żebyś się przywiązał – kontynuowała. – To miał być tylko moment. Chwila, którą mogę ukraść dla siebie.
– Ale… przecież możemy…
– Nie – przerwała mi stanowczo. – Nie mogę tego zrobić ani tobie, ani sobie.
Byłem w szoku. Zosia uśmiechnęła się smutno.
– Po prostu zapamiętaj mnie taką, jaka byłam przez te dni. Wesołą, roztrzepaną, szaloną. Nie taką, jaką będę za kilka miesięcy.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Zostawiła mi wspomnienia
Następnego dnia nie spotkałem Zosi w kawiarni. Ani na naszej górce. Ani na żadnym z miejsc, do których mnie zabierała. Poszedłem pod pensjonat, ale właścicielka tylko wzruszyła ramionami.
– Wyjechała wcześnie rano – powiedziała, jakby to nic nie znaczyło.
Nie zostawiła żadnej wiadomości. Snułem się po mieście, jakbym miał nadzieję, że gdzieś ją spotkam, że to wszystko było jakimś złym snem. Ale Zosia naprawdę zniknęła. Wracałem do kawiarni, ale herbata nie smakowała już tak samo. Wszystko było takie samo. Tylko mnie w tym nie było. A potem, gdy już prawie się poddałem, telefon zawibrował. Serce zatrzymało mi się na ułamek sekundy.
„Nie chciałam odchodzić bez słowa, ale inaczej nie umiałam. Wiem, że gdybyśmy się pożegnali, próbowałbyś mnie zatrzymać. A ja nie chciałam, żebyś pamiętał mnie jako kogoś, kto znika w bólu. Chciałam być dla ciebie tylko Zosią. Tą, która śmiała się na sankach, rzucała w ciebie śnieżkami i piła z tobą czekoladę. Zostawiam ci to wszystko. Chwile, które były naprawdę nasze. Nie zapominaj o mnie. Ale nie pozwól, bym była ciężarem”
Długo wpatrywałem się w ekran, nie wiedząc, co zrobić. Nie miałem gdzie jej szukać. Nie miałem jak jej pomóc. Mogłem tylko wcisnąć telefon w dłoń i poczuć, że nic już nie będzie takie samo. Zostawiła mi tylko wspomnienia – zimę, która miała nie mieć końca, a skończyła się za szybko.
Tomek, 37 lat