Reklama

– Mateusz? Ty tutaj? Nie mówiłeś, że znasz Małgośkę – zarzucałam go pytaniami.

Reklama

Ale on gapił się na mnie, jakby nic nie rozumiał.

– No co? Nie poznajesz mnie? – myślałam, że się zgrywa.

– Nie poznaję i nie jestem żadnym Mateuszem – powiedział nieco rozdrażnionym tonem.

– No co ty? Zgrywasz się, tak? – nie dawałam za wygraną. Być może dalej wmawiałabym człowiekowi, że jest kimś innym, niż jest, gdyby mojej lawiny pytań nie przerwała Małgośka, gospodyni imprezy.

Zobacz także

– Chyba z kimś pomyliłaś Piotrka. To mój brat – Gośka złapała faceta za ramiona, wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek.

– To zupełnie nieprawdopodobne! Jesteś taki sam jak Mateusz! A może on jest twoim bratem?

Od słowa do słowa doszliśmy, że w rodzinie Piotra i Małgosi nie ma żadnego Mateusza, a podobieństwo musi być przypadkowe.

– I na pewno tylko ci się wydaje, Magda, że są niemal identyczni. Może ten Mateusz to sobowtór Piotrka – przekonywała Gośka.

Do końca imprezy nie mogłam oderwać od Piotra oczu. Przekonałam się, że nikt mnie nie wkręcał. Piotr był bardziej wyluzowany od mojego kolegi, żartował, tańczył. Pomagał siostrze obsługiwać gości i trzeba przyznać, był świetnym gospodarzem. Wychodząc od Małgośki, nie mogłam się nadziwić, jak to możliwe, że obcy ludzie mogą być do siebie aż tak podobni.

Następnego dnia zadzwoniłam do Mateusza i poprosiłam, żeby wpadł po pracy. Przyszedł i był taki jak zawsze: zamyślony, zamknięty, nieobecny.

Kiedyś mi się do czegoś przyznał. Teraz to miało sens

Z Mateuszem znaliśmy się od podstawówki i nawet kiedyś, w czasach liceum, chodziliśmy ze sobą, ale ostatecznie każde z nas wybrało innego partnera. Zostaliśmy przyjaciółmi. Kiedy Mati miał doła, byłam jedyną obcą osobą, z którą się spotykał i chciał rozmawiać.

– Wiesz, poznałam twojego sobowtóra – zakomunikowałam od razu. – Jest chyba tylko trochę wyższy… No i może odrobinę od ciebie tęższy.

Mati nie przyjął tej wiadomości z entuzjazmem. Słuchał mojej paplaniny z właściwą sobie rezerwą, do chwili aż wyciągnęłam komórkę i pokazałam mu parę fotek zrobionych na imprezie u Gośki.

– To jej brat – pokazałam mu zdjęcie Piotra. – No i co? Nie mam racji? Może wy jesteście jakimiś kuzynami? – zasugerowałam. Mateusz wpatrywał się w ekran, powiększył zdjęcie i długo je studiował. Na jego twarzy pojawił się charakterystyczny grymas. Wykrzywił usta, zmarszczył brwi.

– O, nawet jak robisz taką minę, też jesteś do niego podobny. Jakbyście mieli dokładnie te same geny – zachichotałam.

Mateusz coś tylko zamruczał pod nosem i z mojej komórki wysłał na swoją MMS-a ze zdjęciem Piotra. Potem przejrzał dokładnie całą galerię w moim telefonie.

– Nie masz więcej? – spytał dziwnie zmienionym głosem. Był spięty i podenerwowany. Pokręciłam przecząco głową. – Dobra, to powinno wystarczyć… – powiedział.

– A do czego ma wystarczyć? – spytałam zaniepokojona, bo twarz przyjaciela przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz. – Coś się stało? Jakiś problem z tym gościem? – wskazałam na komórkę, ale Mateusz tylko wzruszył ramionami.

– Jak on się nazywa? Aha, mówiłaś. Dobra, będę leciał – powiedział, stojąc już w progu.

Myślałam, że jak zwykle spędzimy trochę czasu razem, pogadamy, ale Mateusz nawet nie usiadł. Zabawił u mnie może pięć minut.

Dopiero po jego wyjściu zaczęłam uświadamiać sobie, że zrobiłam chyba największą głupotę w życiu. Niepotrzebnie mówiłam Mateuszowi o bracie Gośki, nie powinnam była pokazywać mu zdjęcia Piotra. Niestety, to dotarło do mnie zbyt późno.

Kilka lat wcześniej, w okresie kiedy Mateusz był wyłączony z normalnego życia, miewał dziwne przemyślenia i stany zwątpienia. Kiedyś przyznał mi się, że zaczął podejrzewać, iż we wczesnym dzieciństwie był adoptowany przez rodziców.

– Moja matka miała czterdzieści lat, kiedy przyszedłem na świat. Kobiety rzadko rodzą tak późno – dowodził. Potem jednak ten problem przepracował ze swoim psychoterapeutą, przestał snuć teorie spiskowe na temat swoich „prawdziwych” przodków i o wszystkim zapomniał. Teraz jego zmartwienia wróciły. I to ja byłam tego przyczyną. Dałam mu do ręki coś, co potwierdzało jego podejrzenia. Sama mu plotłam o genach. Bo jak inaczej wytłumaczyć takie podobieństwo?

Od razu zaczęłam dzwonić do Mateusza, ale nie odbierał. Nagrywałam się kilka razy – bez skutku. Pojechałam do niego, ale nie zastałam go w mieszkaniu. Podejrzewałam, że jest u rodziców i domaga się od nich wyjaśnień…

Lepiej było trzymać język za zębami

Po kilku dniach dowiedziałam się od Gośki, że Mateusz był u Piotra, zasypał go gradem pytań. Potem wielokrotnie nachodził jego rodziców, zarzucając im, że porzucili swojego najstarszego syna, kiedy był niemowlęciem. Zażądał od nich informacji na temat grupy krwi, chciał, by poddali się badaniu DNA. Odmówili. Matkę swoimi podejrzeniami doprowadził na skraj rozpaczy. W końcu po kilku tygodniach szaleństwa zlecił wykonanie badań DNA. Zanim Mateusz dostał wynik, który ponad wszelką wątpliwość dowiódł, że jest synem swoich rodziców, był już wrakiem człowieka.

Usilnie próbowałam również porozmawiać z Gośką. Nie chciała się jednak ze mną kontaktować. Zadzwoniła do mnie tylko raz, na koniec tej całej afery.

– Skąd ci przyszło do głowy, że ja i mój brat mamy jeszcze jakieś rodzeństwo? Jak mogłaś rzucić takie podejrzenie?! – krzyczała do słuchawki.

Wytłumaczyłam jej, że pokazałam Mateuszowi jedynie zdjęcie jej brata, że nie nagadałam mu żadnych wyssanych z palca bzdur. Ona jednak nie chciała mi wierzyć. Uznała, że jestem niezrównoważoną dziewuchą, która lubi mącić i z powodu braku partnera ma nie po kolei w głowie.

– Radzę, żebyś zaczęła się leczyć, bo jeszcze nieraz napytasz sobie biedy – dodała na koniec.

Po całej tej sprawie byłam zdołowana. Nie mam już koleżanki, o której myślałam, że zostanie moją prawdziwą przyjaciółką. Nie mam przyjaciela, któremu mogłabym się zwierzyć ze wszystkiego i który bez obaw, że go zawiodę, powierzyłby mi swoje sekrety. Kiedyś tak było między mną a Mateuszem. Może w przyszłości odbudujemy naszą przyjaźń? Bardzo na to liczę.

Reklama

Ludzie nieraz mi mówili, że wszędzie mnie pełno, że w każdym miejscu od razu mam mnóstwo znajomych, że strasznie dużo mówię, nie zastanawiając się zbytnio nad sensem własnych słów. Wszystko to prawda, ale teraz jedno się zmieniło. Po tamtej aferze zaczęłam stosować jedną ważną zasadę: zanim coś powiesz, pomyśl.

Reklama
Reklama
Reklama