„Kupiłem walizkę, gdy jechaliśmy na wakacje, a dziś ona pakuje do niej swoje życie. Z dnia na dzień kopnęła mnie w tyłek”
„Mimo trudnych chwil byłem pewny, że będziemy razem do końca życia. Przecież żona mnie kochała. Pisała dla mnie wiersze. Nagrywała dla mnie płytki z muzyką, które puszczała po moim powrocie z pracy! Każdego dnia głosem Norah Jones lub Diany Krall wyznawała mi miłość”.
- Krzysztof, 40 lat
Patrzyłem, jak moja żona się pakuje – i nic. Przenosiłem wzrok z Marty na otwarte okno, za którym stały wysokie topole. Powoli zmierzchało, ale z podwórka dochodziły odgłosy bawiących się dzieci. Trwały wakacje, więc nie musiały spieszyć się do domu. Miałem pustkę w głowie. Ja, główny strateg międzynarodowej firmy. W nagłych krachach, kryzysach, nieoczekiwanych sytuacjach zawsze byłem w stanie wymyślić jakieś rozwiązanie. Ale teraz nie…
Może dlatego, że to wcale nie była nieoczekiwana sytuacja? Przecież wiedziałem, że kiedyś nastąpi ten dzień, w którym Marta zacznie się pakować… Już kilka lat temu czułem zapowiedź końca, gdy powiedziałem, że na razie nie chcę dziecka. Mieliśmy duży kredyt do spłacenia. Gdyby przestała pracować, nie dalibyśmy sobie rady. Tak przynajmniej wtedy myślałem.
Potem wszystkie moje awantury o niezamkniętą klapę śmietnika, o szczotkę pozostawioną na stole, o rzeczy porozrzucane w sypialni coraz bardziej przybliżały ten koniec. Sam rok temu kupiłem Marcie walizkę, gdy wybieraliśmy się do Tajlandii. Była duża, można było w niej zmieścić słonia.
Każdy facet chciałby mieć taką żonę
Mimo trudnych chwil byłem pewny, że będziemy razem do końca życia. Przecież żona mnie kochała. Pisała dla mnie wiersze! „Gdy śpisz, świat zamiera, wiatr cichnie przerażony, nawet gwiazdy tracą blask…”.
Nagrywała dla mnie płytki z muzyką, które puszczała po moim powrocie z pracy! Każdego dnia głosem Norah Jones lub Diany Krall wyznawała mi miłość... Poza tym w łóżku była dzika, namiętna. Niecierpliwie czekała na każdy mój dotyk i nigdy nie miała dosyć. Każdy facet chciałby mieć taką żonę. Nie udawała – nie mogłaby udawać przez siedem długich lat.
Ależ ze mnie głupiec! Przecież rok temu zaczęła mnie ewidentnie unikać. Już nie kochaliśmy się każdego dnia, tylko raz w tygodniu, a później nawet rzadziej. Było mi przykro, nie na tyle jednak, bym chciał o tym rozmawiać. Miałem dużo pracy, kłopotów, a poza tym… ktoś się pojawił. Piękna Paulina. Niejeden kolega z pracy do niej wzdychał. Była jednak mężatką, miała dwoje dzieci i trzymała zdrowy dystans.
Absolutnie się nie spodziewałem, że między nami do czegokolwiek dojdzie. Ale kiedyś, gdy zostaliśmy dłużej w firmie, rozmasowałem jej kark. Ot tak, bo ją bolał. Nie miałem żadnych sprośnych myśli, lecz potem czułem, że między nami coś się wydarzyło. Zerkała na mnie na zebraniach. Zostawała w kuchni, gdy przychodziłem po kawę. Kiedy raz ją podwiozłem z pracy do domu, spytała, czy nie chciałbym zobaczyć, jak mieszka. Nie było męża, nie było dzieci, a ja nie pytałem, gdzie są. Chodziłem po dużym mieszkaniu pełnym obrazów, zasuszonych kwiatów, kartek z dalekich podróży powtykanych za ramy luster. Zupełnie nie myślałem o tym, że zaraz zdradzę Martę.
A jednak zrobiłem to…
Czy Marta wiedziała o Paulinie? Nawet jeśli wiedziała, to chyba nie odchodziła przez nią. Przecież z Pauliną spotykaliśmy się od czasu do czasu tylko dla seksu. Żadne z nas nie zamierzało zmieniać swojego życia, rozwieść z mężem, rozstać z żoną…
Marta wypełniła już całą komorę walizki, została jej jeszcze ta mniejsza. Miałem coraz mniej czasu. Pakowała tylko ubrania, żadnych naszych wspólnych rzeczy. To dawało nadzieję, że wróci.
Wzięła do ręki swoją długą, zwiewną, białą sukienkę. Pamiętałem, jak włożyła ją pierwszy raz. Sześć lat temu… w nasze pierwsze małżeńskie wakacje. Pamiętam je doskonale, bo nigdy, ani wcześniej, ani później, nie czułem się tak szczęśliwy. Wieś nad morzem, cicha, spokojna, urokliwa, położona z dala od turystycznych kurortów… Kilka chat przy szutrowej drodze. Noclegi w pokojach z meblościankami i kolorowanymi ręcznie zdjęciami. Gospodyni robiła nam na śniadanie kanapki z miodem. Mogliśmy godzinami iść plażą i nikogo nie spotkać. Wciąż trzymałem Martę za rękę.
– Mam takie jasne myśli… – powiedziałem jej, gdy nie mogłem zasnąć w nocy.
Nawet szumiące spokojnie morze nie mogło uspokoić mojego rozedrganego serca.
– Jak to? – spytała przez sen.
– Takie dobre i czyste… Białe jak twoja sukienka – powiedziałem pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy, a ona zaśmiała się i po chwili spała głębokim snem.
Wyglądała w tej sukience jak anioł. Kiedy przechadzaliśmy się brzegiem morza, fale obmywały jej łydki, a sukienka przyklejała się do nich. Dobrze to zapamiętałem.
W tym roku nie pojechaliśmy na wakacje. Miałem dużo pracy, nie mogłem się wyrwać. Chciałem jakoś zrekompensować to Marcie, ale nie zrobiłem nic. Jakby sam fakt, że chciałem, był wystarczający.
Czułem, jak łzy napływają mi do oczu
Zrobiło mi się tak ciężko na duszy, jakby coś przygniatało mnie od środka. „Dość, nie będę przecież płakał!” – zganiłem się w myślach.
– Marta… – odezwałem się pierwszy raz, odkąd wróciłem i zobaczyłem, co się dzieje.
Powoli dochodziłem do siebie. Nie codziennie po powrocie z pracy widzi się swoją ukochaną siedzącą bez ruchu w sypialni. Obok niej na łóżku leżała jeszcze wtedy pusta walizka. Długo tak stałem i patrzyłem, zanim Marta cokolwiek mi wyjaśniła.
– Krzysiek, nie chciałam zrobić tego w ten sposób… Ale nie potrafię inaczej. Muszę się spakować i wyjść. Wyjść na zawsze…
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Usiadłem, a ona zaczęła wyjmować ubrania z szafy. Przyszło mi do głowy, że może w jej życiu ktoś się pojawił. Marta była bardzo towarzyska, miała dziesiątki znajomych. Gdziekolwiek poszła, zawsze kogoś poznawała. Na imprezach dosłownie musiałem stać w kolejce, żeby z nią porozmawiać.
Czy kogoś lubiła bardziej? Byłem za bardzo skupiony na sobie, aby cokolwiek zauważyć. Wychowano mnie w silnym poczuciu, że jestem najcudowniejszy na świecie. Jak się można domyślić, zajmowała się mną tylko mama. Ale nie mogłem na nią zwalać tego, że Marta postanowiła odejść. Byłem żałosny. Dopiero teraz to widziałem. Moja żona stała ze swetrem złożonym w kostkę. Zawsze ładnie składała rzeczy…
– Marta… – westchnąłem ciężko, ale nadal miałem pustkę w głowie.
Patrzyła na półki pełne bluzek i swetrów. Wszystko na pewno nie zmieści się w tej jednej walizce. Może w pięciu… Zacząłem szybko pakować w wyobraźni sukienki, buty, płaszcze. Dziesięć walizek na same ciuchy.
Czy powinienem teraz powiedzieć: „Marta, kocham cię”? Od dawna jej tego nie mówiłem. A może nigdy?
„Kocham cię” – powiedziałem, ale tylko w myślach, bo przecież dobrze wiedziała, co do niej czuję. Nie musiałem mówić na głos.
Nie odpowiedziała. Chyba jednak nie potrafiła czytać w moich myślach.
Długimi palcami przesuwała wieszaki z ciuchami. To właśnie w jej palcach się zakochałem.
Siedem lat temu siedziałem za biurkiem, jak zawsze bardzo zajęty. Ktoś zapukał, powiedział, że ma dla mnie raport. A potem zobaczyłem długie palce z wypielęgnowanymi paznokciami ściskające teczkę. Było w nich coś… namiętnego.
Podniosłem wzrok. Marta miała wtedy krótką grzywkę i postrzępione włosy. Wyglądała bardzo dziewczęco. Położyła raport na moim biurku, a ja wiedziałem, że to będzie najszybciej przeczytany raport świata i jeszcze dziś porozmawiamy na jego temat.
Już miesiąc później mieszkaliśmy razem. Chcieliśmy to zrobić nawet wcześniej, ale specjalnie czekaliśmy, aż Marta skończy u nas staż i zacznie pracę w innej firmie. W końcu to nie wypada, żeby dyrektor i stażystka przyjeżdżali do pracy tym samym samochodem. Tak stwierdziła Marta i w sumie przyznałem jej rację. Z nikim tak dobrze się nie rozumiałem jak z nią.
Nie byłem tak wylewny jak ona
Szybko wzięliśmy ślub i wyglądało na to, że będziemy razem szczęśliwi do końca życia… To, że nie zamyka klapy śmietnika, zaczęło mnie drażnić dopiero parę lat później. I to, że ona chce analizować każdą sprzeczkę. Pierwszy raz pokłóciliśmy się właśnie o to, po roku absolutnej sielanki.
Mieliśmy iść do kina, ale tuż przed wyjściem z pracy dostałem ważny telefon. Musiałem przejrzeć stos wydruków i szybko oddzwonić do naszej centrali we Frankfurcie. Gdy udało mi się w końcu dotrzeć do domu, Marty nie było. Wróciła bardzo późno. Nie pytałem o nic, ponieważ ceniłem w naszym związku to, że mówimy tylko tyle, ile chcemy, i nikt od nikogo nie wymaga sprawozdania z tego, co robił. Ale Marta w nocy mnie odepchnęła, a rankiem była strasznie naburmuszona. Pomyślałem, że ma ciężkie dni. Wieczorem jednak zrobiła mi awanturę o to, że nie poszliśmy wczoraj do kina.
– To o to chodzi? – zdziwiłem się. – Musiałem dłużej zostać w pracy.
– Dlaczego nie zadzwoniłeś i mi nie powiedziałeś? Żebym bym nie czekała!
– Byłem pewien, że się domyślisz, że skoro mnie nie ma, to stało się coś ważnego – odparłem zgodnie z prawdą.
– Nie można się wszystkiego domyślać. Jak nie będziemy ze sobą rozmawiać, to kiedyś gorzko tego pożałujemy! – rzuciła.
Marcie łatwo było mówić – ja nie byłem tak wylewny jak ona. U mnie w domu nie rozmawiało się na ważne tematy. Trochę z mojej winy. Matka chciała wszystko o mnie wiedzieć, czułem się osaczony i po wielu sprzeczkach udało mi się wywalczyć niezależność. Przestała mnie wypytywać, z kim jestem, co robię. Nawet Martę poznała dopiero tydzień przed naszym ślubem. Byliśmy u niej na kolacji, rozmowa się nie kleiła. Marta zagadywała o różne rzeczy, o moje dzieciństwo, rodzinę, ale ani mnie, ani mamie nie chciało się rozmawiać.
– To straszne – powiedziała Marta później.
– Zachowujecie się jak dwie obce osoby.
– Bo ze sobą nie rozmawiamy? – wzruszyłem ramionami. – Myślisz, że tylko to łączy ludzi? Rozmowa, słowa? A nie uczucia?
– Gdyby mój syn ze mną nie rozmawiał, to choćbym czuła, że bardzo mnie kocha, uznałabym go za okropnego egoistę…
Dziś zaczynam rozumieć, co miała na myśli. Kiedy się pakowała, mógłbym ją zatrzymać tylko słowami. Ale ta pustka w głowie… Nie chciałem z Martą rozmawiać przez siedem lat i miałem tego efekt.
– Co powiedzieć, żeby cię zatrzymać? – spytałem, bo naprawdę nie wiedziałem.
Spojrzała na mnie ze smutkiem.
– Nie ma gotowej formuły – odparła, przygryzając dolną wargę.
Podniosła walizę z łóżka. Nawet jej nie pomogłem. Nie zrobiłem ani jednego ruchu. Patrzyłem, jak powoli wychodzi z naszej sypialni. Chwilę później trzasnęły drzwi.
Nie mogłem sobie znaleźć miejsca
Następne dni i tygodnie toczyły się tak, jakby nic się nie stało. Chodziłem do pracy, spotykałem się ze znajomymi. Nikt nie pytał o Martę. Albo nie wiedzieli, że odeszła, albo pamiętali, jak bardzo nie lubię osobistych pytań. Tylko Paulinie powiedziałem.
– Może nie spotykajmy się na razie – zaproponowała zaniepokojona. – Musisz sobie życie poukładać od nowa. Sam.
W sumie czego się spodziewałem? Że zacznie mnie pocieszać? Zajmie się mną? W jakikolwiek sposób mi pomoże? Przecież spotykaliśmy się tylko na seks…
Nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Mieszkanie wydawało mi się strasznie puste. W kawiarniach czułem się jeszcze gorzej, bo musiałem patrzeć na zakochane pary. Kiedy ostatnio byłem z Martą na kawie? Dawno, bo tam się siedzi i ględzi bez sensu… Kiedy byłem z nią gdziekolwiek? Dlaczego o nią nie dbałem? Dlaczego?
Zadzwoniłem do mamy. Palce same wystukały jej numer. Bardzo się ucieszyła, zaprosiła mnie na niedzielny obiad.
– Mamo, a czy nie mógłbym przyjść dziś, zaraz, tak… na herbatę? – spytałem.
Była naprawdę zdumiona.
Naprawdę chciałem tylko wypić herbatę i może zjeść kilka herbatników, które mama zawsze ukrywała w kredensie. Gdy jednak zobaczyłem ją w drzwiach, ze smutnymi oczami, z ustami ściągniętymi w podkowę, w niebieskiej sukience, którą wkładała na specjalne okazje, rozbeczałem się jak dziecko. Nie mogłem się opanować. Mama najpierw zesztywniała, ale w końcu zrobiła to, o czym marzyłem od lat. Przytuliła mnie i czule pogłaskała mnie po głowie.
– Krzysiu…
– Marta odeszła… – zacząłem.
O nic nie pytała – nie musiała, ja mówiłem sam z siebie. Że żałuję tych wszystkich lat, kiedy z Martą nie rozmawiałem; że bardzo chciałbym, aby wróciła, bo to ona nadaje sens mojemu życiu. Że zawiodłem na całej linii i nie wiem, jak to się mogło stać. Mówiłem też o nieważnych sprawach: o kłopotach z autem, o niemiłym sąsiedzie, pani w kiosku, która zawsze wydaje mi za mało reszty, i o tym, że posadziłem bazylię na parapecie i rośnie, a rukola zmarniała.
Słuchała uważnie. Przy rukoli uśmiechnęła się. Zobaczyłem, że na jej parapecie rukola też wygląda nieciekawe. Obudziłem się na kanapie pod miękkim kocem w kolorowe misie. Chyba pamiętał jeszcze moje dzieciństwo. Najwyraźniej przespałem całą noc, bo za oknem świeciło ostre, poranne słońce. Która godzina? Zegar nad przykurzoną sansewierią pokazywał ósmą. O dziewiątej musiałem być w pracy. Szybko się podniosłem.
– Krzysiu, dobrze, że wstałeś. Chodź na śniadanie – mama była w kuchni.
– Nie mam czasu! – krzyknąłem przestraszony swoim odbiciem w lustrze.
Na szczęście w pracy miałem garnitur na zmianę i śnieżnobiałą koszulę.
– Dziś praca musi na ciebie poczekać – stwierdziła mama stanowczym tonem.
– Zasłużyłeś na… Zresztą zgadnij.
Z kuchni dochodził znajomy zapach. Placki? Ciasto? Nie. Coś lepszego. Omlet. Niemożliwe… Kiedyś ojciec przyrządzał go w każdy weekend. Omlet był puszysty i posypany cukrem pudrem. Odkąd tata odszedł, nigdy już nie jadłem takiego omletu. Choć namawiałem mamę, ona wolała robić inne smakołyki, tylko nie ten. A teraz przewracała „grzybek” na patelni.
– Mamo, czy ty robisz to, co ja myślę, że robisz, chociaż w to nie wierzę? – spytałem.
Roześmiała się głośno. Dawno nie słyszałem jej śmiechu. Bardzo mi się spodobał.
– Zgadłeś – zdjęła patelnię z ognia.
Omlet niemal rozpływał się w ustach. Przypomniał mi sielskie dzieciństwo. Wtedy wszystko było takie proste…
– Mamo, myślisz, że... Marta do mnie wróci? – spytałem nagle.
– Sama nie wróci – westchnęła. – Musisz z nią poważnie porozmawiać.
– Nie wiem nawet, jak ją znaleźć – wyznałem, bo Marta nie odbierała komórki, a po jej koleżankach wstydziłem się dzwonić, mimo że pewnie wiedziały, gdzie jest moja żona. – No i… nie wiem, jak z nią rozmawiać.
– Widzisz… Ja też z tobą nie rozmawiałam i nasz dom był ponurą twierdzą, z której chciałeś jak najszybciej uciec – powiedziała mama. – Chciałam ci powiedzieć, jak bardzo cierpiałam, gdy twój tata odszedł do innej kobiety. Chciałam go zatrzymać, ale nie zrobiłam nic. Potem nie pozwoliłam sobie na okazywanie uczuć i pewnie tobie też tego nieświadomie zabroniłam. O to mam do siebie największe pretensje.
– Mamo, chyba już jest za późno.
– Nie jest. Ani dla mnie, ani dla ciebie i Marty. Wiem to na sto procent. Marta wpadła tu do mnie tydzień temu…
Zrobiłem wielkie oczy.
– Tak, naprawdę… Długo rozmawiałyśmy. Nie tylko o tobie.
– Nie? – nic nie rozumiałem.
Ciężko westchnęła.
– Jesteś moim ukochanym synem – dotknęła mojej dłoni. – Muszę jednak przyznać, że nie jesteś najlepszym partnerem. Zaniedbywałeś ją latami. I ta Paulina… Ta koleżanka z pracy. Tak, wie o niej.
Schowałem twarz w dłoniach. Przecież nie chciałem zranić Marty… Dopiero teraz zrozumiałem, że Paulina to był wielki błąd.
– Mamo, potwornie się wstydzę. Gdybym mógł cofnąć czas! – jęknąłem.
– Więc cofnij czas – odparła. – Ona jest nad morzem. Tam, gdzie…
– Wiem.
Wyruszyłem jeszcze tego samego dnia. Droga nie była już szutrowa, tylko asfaltowa. Szedłem z plecakiem, próbując odgadnąć, który z tych ładnych, odnowionych domów był kiedyś „naszym” drewnianym domkiem z meblościanką i kolorowanymi zdjęciami. Przed każdym stało kilka samochodów, po wydeptanych podwórkach kręcili się letnicy z napompowanymi materacami, piłkami, deskami.
– Panie Krzysiu! – zawołała mnie nagle okrągła kobieta rozwieszająca pranie.
Poznałem w niej gospodynię, która sześć lat temu robiła nam kanapki z miodem na śniadanie. Uścisnęliśmy się jak rodzina.
– Pani Marta poszła nad morze – rzuciła z uśmiechem. – Dobrze, że pan przyjechał.
Ruszyłem na plażę. Sporo ludzi się opalało, co odważniejsi pluskali się w zimnym Bałtyku. Daleko przed sobą zobaczyłem znajomą sylwetkę w białej sukience.
– Kocham cię, Martuś – powiedziałem, gdy do niej w końcu dobiegłem.