Reklama

Nazywam się Kasia. Mam 28 lat i od zawsze kochałam biegać. To mój sposób na ucieczkę od codziennych problemów i chwilę tylko dla siebie. Teraz stoję przed największym wyzwaniem mojego życia – pierwszym maratonem. Kiedy zaczęłam treningi, wydawało mi się, że to tylko kwestia kondycji. Z czasem odkryłam, że bieganie to także gra mentalna, walka z samą sobą.

Reklama

Pewnego dnia, podczas biegu, zaczęłam rozmyślać. Czego właściwie pragnę od życia? Dlaczego biegnę? Może to potrzeba poczucia własnej wartości, dowiedzenia sobie, że potrafię? Może chęć udowodnienia czegoś innym? Albo po prostu pragnienie zmiany? Z jednej strony jestem podekscytowana, z drugiej czuję narastający lęk. Co, jeśli nie dam rady? Co, jeśli nogi odmówią posłuszeństwa? Takie myśli ciągle krążą mi po głowie. Ale postanowiłam – spróbuję.

Największe wyzwanie w życiu

Dzień maratonu zaczął się jak każdy inny, choć ja czułam się zupełnie inaczej. Wstałam wcześnie rano, by zjeść lekkie śniadanie i wypić filiżankę czarnej kawy. Patrzyłam w lustro, próbując sobie przypomnieć, dlaczego zdecydowałam się na to wyzwanie. W sercu miałam mieszankę strachu i ekscytacji, a w głowie tysiące myśli krążyło jak szalone.

Gdy stanęłam na linii startu, wokół mnie roiło się od biegaczy. Niektórzy rozgrzewali się, inni rozmawiali z kolegami z drużyny. Czułam atmosferę napięcia i oczekiwania. Spojrzałam w dal, starając się wyobrazić sobie trasę przede mną, każdy kilometr, każdy zakręt. W mojej głowie pojawiła się mantra: „Możesz to zrobić”.

Pierwsze kilometry minęły niemal niezauważalnie. Biegłam w swoim rytmie, skupiając się na oddechu i tempie. Czułam się jak część wielkiej fali biegaczy, wszyscy z tym samym celem – dotrzeć do mety. Pogoda była łaskawa, nie było zbyt gorąco ani zbyt zimno, co sprzyjało mojej kondycji.

Jednak po 30. kilometrze zaczęły się schody. Zmęczenie zaczęło przejmować kontrolę nad moim ciałem. Nogi stawały się coraz cięższe, a każdy krok był coraz trudniejszy. W mojej głowie rozpoczęła się walka. „Może powinnam przestać? Może nie dam rady?” – myśli te krążyły jak niechciane cienie. W tym momencie poczułam lekkie klepnięcie na ramieniu. To był Marek, którego wcześniej widziałam na starcie. Jego obecność była jak promyk światła w tunelu.

– Nie poddawaj się, dasz radę! – powiedział, uśmiechając się do mnie z zachętą.

– Nie wiem, czy mogę dalej biec... Nogi odmawiają posłuszeństwa. – odpowiedziałam, czując, że moje ciało i umysł są na skraju wyczerpania.

– Razem dotrzemy do mety, zaufaj mi. – dodał z determinacją w głosie.

Marek opowiadał mi historie z poprzednich maratonów, anegdoty pełne humoru, które nie tylko odwróciły moją uwagę od bólu, ale także dodały mi sił. Dzięki jego wsparciu zaczęłam wierzyć, że mogę to zrobić. Każdy jego żart był jak iskierka nadziei, która rozpalała moje serce. Z każdym kolejnym kilometrem czułam wdzięczność i podziw dla Marka. To on pomógł mi dotrzeć do mety, dał siłę w momencie, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Gdy przekroczyłam linię mety, z łzami w oczach spojrzałam na niego. Wiedziałam, że bez niego nie dałabym rady.

– Dziękuję ci, Marku – powiedziałam z uśmiechem pełnym wdzięczności. – Nie wiem, jak to się stało, ale zrobiłam to!

– To była twoja zasługa, Kasia. Ja tylko towarzyszyłem ci w tej podróży – odpowiedział skromnie, a w jego oczach błyszczała duma.

Zrozumiałam wtedy, że maraton to nie tylko fizyczne wyzwanie, ale również emocjonalna podróż, którą udało mi się przebyć dzięki nieoczekiwanemu wsparciu. To było coś więcej niż tylko bieg – to było doświadczenie, które na zawsze zmieniło moje życie.

Nie mogłam się doczekać wspólnych treningów

Po maratonie, kiedy emocje nieco opadły, postanowiłam skontaktować się z Markiem. Chciałam mu jeszcze raz podziękować i może... zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się między nami na trasie. Przez kilka dni myślałam o tym, jak bardzo jego obecność pomogła mi w najtrudniejszych chwilach biegu. Zadzwoniłam do niego i umówiliśmy się na wspólny trening. Spotkaliśmy się na jednym z naszych ulubionych tras biegowych w parku. Kiedy zobaczyłam Marka, uśmiechnął się szeroko, a ja poczułam, że to początek czegoś ważnego.

– Cześć, Kasia! Jak się czujesz po maratonie? – zapytał, gdy zaczęliśmy biec.

– Wciąż nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam! – odpowiedziałam z entuzjazmem. – A to wszystko dzięki tobie. Nie wiem, jak mogłabym ci się odwdzięczyć.

– Byłaś niesamowita. Ja tylko trochę ci pomogłem – odparł skromnie.

Nasze treningi szybko stały się cotygodniowym rytuałem. Z każdym kolejnym spotkaniem odkrywałam, jak bardzo różnimy się, ale jednocześnie jak doskonale się uzupełniamy. Marek był moim mentorem, wsparciem i przyjacielem. Po biegach często chodziliśmy na obiady, podczas których rozmowy nigdy się nie kończyły.

– Cieszę się, że cię poznałam. Zawsze sprawiasz, że czuję się lepiej – powiedziałam pewnego razu podczas obiadu.

– To ja jestem szczęściarzem, że mogę spędzać czas z tak wspaniałą osobą – odpowiedział, patrząc na mnie z serdecznością.

Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu – nie tylko podczas treningów, ale także na spacerach i wspólnych wieczorach. Z każdą chwilą spędzoną razem czułam, że to coś więcej niż przyjaźń. Ale wciąż byłam pełna niepewności i obaw. Zastanawiałam się, czy powinnam wyznać mu swoje uczucia.

Coraz bardziej fascynowało mnie życie Marka. Zastanawiałam się, dlaczego tak rzadko mówi o sobie i o tym, co robi poza bieganiem. Był dla mnie zagadką, którą chciałam rozwiązać. To, co zaczęło się jako przypadkowe spotkanie na trasie maratonu, przerodziło się w relację pełną emocji i ciepła. Wiedziałam, że coś wyjątkowego się między nami rodzi. Ale czy miałam odwagę zrobić kolejny krok?

Byłam go coraz bardziej ciekawa

Im dłużej spotykałam się z Markiem, tym bardziej fascynowała mnie jego osobowość. Był pełen pasji i zaangażowania, zawsze gotowy do pomocy. Z czasem jednak zaczęłam zauważać, że choć często rozmawialiśmy, on rzadko opowiadał o swoim życiu prywatnym. Zastanawiałam się, dlaczego tak jest, ale nie chciałam naciskać.

Pewnego wieczoru, podczas kolacji w naszej ulubionej restauracji, postanowiłam przełamać tę barierę. Marek opowiadał właśnie o swoich podróżach biegowych, gdy w końcu zdecydowałam się zapytać.

– Marek, dlaczego nigdy nie wspominasz o swojej rodzinie? – zapytałam nieco niepewnie, ale z ciekawością w głosie.

Marek zamilkł na moment. Jego wyraz twarzy się zmienił, jakby nagle skupił się na czymś wewnętrznym. Poczułam, że dotknęłam delikatnej kwestii, ale musiałam wiedzieć.

– Bo mam żonę. I dzieci. – odpowiedział, spuszczając wzrok.

Czułam, jak serce mi zamiera. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. W mojej głowie kotłowały się różne myśli, a emocje wzięły górę. Przez długi czas byłam przekonana, że między nami rodzi się coś wyjątkowego. A teraz wszystko wydawało się iluzją.

– Przepraszam, nie chciałem cię w to wciągać. Myślałem, że rozumiesz, że to tylko bieg... – Marek próbował wyjaśnić, ale nie potrafiłam go słuchać.

– Dla mnie to było coś więcej niż tylko bieg, Marek – odpowiedziałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

Potrzebowałam chwili, by dojść do siebie. Czułam się oszołomiona i zdezorientowana. Wiedziałam, że muszę to przemyśleć sama. Bez pożegnania wstałam i opuściłam restaurację, zostawiając Marka samego z jego tłumaczeniami. Spacerowałam ulicami, próbując zrozumieć, jak mogłam być tak naiwna. Jak mogłam przeoczyć coś tak oczywistego? Czułam, że muszę się od niego odciąć i zająć się sobą, by zrozumieć, czego naprawdę pragnę w życiu.

To była chwila, w której musiałam zdecydować, co dalej z moimi uczuciami. Czy mogę wybaczyć Markowi? Czy mogę dalej żyć z tą świadomością? Byłam rozdarta, ale wiedziałam jedno – musiałam się chronić i zacząć od nowa.

Emocje, z którymi nie byłam w stanie walczyć

Przez kolejne dni byłam jak w transie, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Emocje, które mną targały, były jak burza – gniew, smutek, zawód, a przede wszystkim poczucie zdrady. Marek, którego uważałam za przyjaciela i mentora, okazał się kimś zupełnie innym, niż sobie wyobrażałam. Byłam zraniona i zagubiona, nie wiedząc, jak teraz poukładać swoje życie.

Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen. Jednak rzeczywistość była nieubłagana. Wiedziałam, że muszę coś zmienić, żeby odzyskać równowagę. Bieganie, które dotychczas było moim azylem, stało się trudniejsze. Na każdym kroku czułam obecność Marka, jego słowa i wsparcie, które teraz miały gorzki posmak.

„Jak mogłam pozwolić sobie na to, by się zakochać? Powinnam była być bardziej ostrożna.” – myślałam, analizując każdą naszą rozmowę, każde wspólne chwile. Zaczęłam unikać miejsc, które kojarzyły mi się z Markiem, i przestałam odpowiadać na jego wiadomości. Musiałam znaleźć przestrzeń, by zrozumieć, czego naprawdę chcę.

Postanowiłam skupić się na sobie i na tym, co zawsze sprawiało mi radość. Zaczęłam więcej czytać, wróciłam do malowania, co było moją pasją w dzieciństwie. Te małe kroki zaczęły przynosić ulgę i pozwalały oderwać myśli od Marka. Wiedziałam, że droga do odzyskania równowagi nie będzie łatwa, ale byłam zdeterminowana, by ją podjąć.

Z czasem zaczęłam doceniać te chwile samotności, które dawały mi przestrzeń na refleksję i zrozumienie siebie. Zaczęłam rozumieć, że mimo bólu, jaki przyniosła ta relacja, była dla mnie cenną lekcją. Nauczyła mnie ostrożności, ale i siły w podążaniu za własnymi uczuciami. Wiedziałam, że muszę stawić czoła Markowi i zamknąć ten rozdział, ale najpierw musiałam uzdrowić swoje serce.

Katarzyna, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama