Reklama

Tadeusz był przekonany, że pokona chorobę. Dzień wcześniej, zanim trafił na stół operacyjny, próbował mnie rozweselić: „Spokojnie, Iwonko, będę przy tobie. Bo jak mógłbym odpoczywać po drugiej stronie, wiedząc, że jesteś sama?”.

Reklama

Nigdy nie miałam powodów, żeby w niego wątpić. Zawsze mogłam na nim polegać, był moją opoką. Dlatego gdy usłyszałam diagnozę – nowotwór – poczułam, jakby świat się zawalił. Wyrzucałam sobie, że w obliczu jego choroby skupiam się na własnych lękach, ale nie potrafiłam inaczej. Przecież całe moje życie było z nim związane.

Małżeństwo z Tadeuszem zawarłam tuż po zdaniu matury. Niedługo potem na świat przyszła nasza córeczka, więc zajęłam się domem i jej wychowaniem. Gdy Monika już trochę podrosła, mój mąż namówił mnie na szkolenie z księgowości, mimo że początkowo bardzo się tego bałam.

„Dasz radę bez problemu, możesz mi wierzyć” – przekonywał, a ja nie miałam wątpliwości. Było w nim coś wyjątkowego, co sprawiało, że inni chętnie się go słuchali, choć wcale się o to nie starał. Podobnie jak oni, pozwoliłam mu przejąć kontrolę nad naszym życiem, ciesząc się spokojem u jego boku. To Tadeusz brał na siebie ciężar wszystkich wyborów, zapewniał nam poczucie bezpieczeństwa i planował za nas oboje.

Los nie był dla nas łaskawy

Wszystko zmieniło się w jednej chwili, gdy poznaliśmy wyniki badań. Nie docierało do mnie, co się dzieje. Wciąż zadawałam sobie pytanie – czemu los tak okrutnie obszedł się właśnie z Tadeuszem? Przecież to wzorowy mąż i cudowny tata. Medycy zdecydowali się na zabieg, choć od razu ostrzegli nas, że szanse powodzenia są niewielkie.

– Dam się zoperować, zanim ten guz się rozrośnie – Tadeusz był zdeterminowany i mimo moich próśb o ponowne zastanowienie się, nie zmienił zdania w sprawie operacji. – Podejdź tutaj, skarbie, usiądź obok – poklepał miejsce na łóżku szpitalnym. – Zobaczysz, że wszystko się ułoży, nie martw się tak, kiedyś będziemy to wspominać z uśmiechem – próbował mnie uspokajać, choć to przecież ja powinnam być tą osobą, która pomoże mu nie skupiać się na nadchodzącej operacji.

Jego słowa wcale mnie nie uspokoiły, doskonale wiedziałam, że ta pozytywna postawa mojego męża jest mocno przesadzona.

Zastanawiam się, czy poradzisz sobie beze mnie – powiedział nagle, zapominając o swoich wcześniejszych zapewnieniach o rychłym powrocie do zdrowia. – Wiem, że za bardzo cię zepsułem, ale to sprawiało mi tyle radości. Czy nie było nam wspaniale przez ten cały czas? Bo widzisz, zawsze czułem, że los nas sobie przypisał. Nic nie dawało mi tyle szczęścia, co troska o ciebie i Monikę – jesteście całym moim światem. Teraz widzę, że popełniłem błąd, pozwalając ci tak bardzo na mnie polegać. Byłem samolubny, myśląc, że nigdy was nie opuszczę i zawsze będę mógł was osłaniać.

– Na pewno z tego wyjdziesz! – chwyciłam jego rękę ze wszystkich sił.

Tak właśnie zamierzam – posłał mi słaby uśmiech. – Chociaż czasami, gdy tak leżę, zastanawiam się... Co jest po drugiej stronie? Czy da się stamtąd opiekować się tymi, których kochamy...

– Przestań, nie pozwolę ci umrzeć – szlochałam, a moje łzy kapały na jego dłoń, której nie chciałam za nic puścić.

– No jasne, że nie – delikatnie musnął moją twarz. – Przestań płakać, bo sam się rozkleję. Musisz mnie teraz dobrze posłuchać, mam zapasowy plan, jakby coś nie wyszło z tym pierwszym. Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, szukaj wskazówek. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby się z tobą połączyć, choć w tej chwili nie wiem dokładnie jak. W każdym razie spróbuję do ciebie wrócić, ale nie licz na zbyt wiele, bo może to być bardzo trudne. Podobno nikt stamtąd nie powraca, ale według mnie wszystko zależy od tego, jak bardzo się chce – a ja mam naprawdę silną motywację.

To była najtrudniejsza rozmowa

Przerwał na moment, usiłując powstrzymać wzruszenie. Dopiero gdy minęła dłuższa chwila, zdołał kontynuować.

Moja żona i córka nie dadzą sobie rady beze mnie. To ja sprawiłem, że są takie niesamodzielne – powiedział, patrząc nieobecnym wzrokiem w stronę szpitalnego holu.

– Błagam, nie przejmuj się mną w tej sytuacji, to nie ma znaczenia – powiedziałam przez łzy. Wciąż słyszałam jego obietnicę, że wróci i da mi jakoś znać.

– Nie masz racji, skarbie, właśnie to jest kluczowe – odezwał się delikatnym głosem. – Zresztą przecież przyrzekłem być przy tobie, no nie? To gadanie o śmierci to tylko zabezpieczenie na wszelki wypadek. Jestem odpowiedzialną osobą i nie odpuszczam z byle powodu. Nawet śmierć nie może być wymówką. Szczerze mówiąc, bardziej mi odpowiada być z wami, niż włóczyć się gdzieś po zaświatach. A gdybym sam nie dał rady, no cóż, znajdę kogoś, kto się tobą zaopiekuje – w jego głosie pojawił się żartobliwy akcent, ale doskonale wiedziałam, że jego słowa płyną prosto z serca. Kiedy mój mąż coś postanowił, nic nie było w stanie go powstrzymać.

Tamtego dnia po raz ostatni zobaczyłam się z nim naprawdę. Zabieg nie przyniósł poprawy – mój Tadeusz już się nie obudził. Przez kolejne trzy dni lekarze robili wszystko, co w ich mocy, używając najnowocześniejszego sprzętu medycznego. Niestety, przegrał tę walkę. Nawet nie wiedział, kiedy jego życie dobiegło końca. Ja i Monika musiałyśmy nauczyć się żyć bez niego.

Czekałam na znak od niego

Trzymałam się kurczowo nadziei, że mój Tadeusz spełni to, co obiecał – tylko ta myśl ratowała mnie przed załamaniem. Szukałam wszędzie potwierdzenia, że tak się stanie. Ta dziwna fiksacja była moją tajemnicą, nie wspominałam o niej nawet Monice. W końcu moja córka, będąc nastolatką, już i tak mocno cierpiała, gdy jej ojciec odszedł. Nie chciałam dokładać jej zmartwień o stan mojej głowy. Jego przyrzeczenie dawało mi siłę do życia – było jak maleńki płomyk nadziei w długim, ciemnym tunelu.

Wciąż słyszałam jego słowa: „Czekaj na mnie, kochanie, ja na pewno wrócę”.

W kilka dni po tym, jak odbył się pogrzeb, odwiedził nasze mieszkanie pewien kot. Właściwie nie powinno to nikogo dziwić – mieszkanie na parterze często przyciągało czworonogi, zwłaszcza kota sąsiadów, który wpadał do nas na przekąskę, gdy tylko zauważył otwarte okno. Ten przybysz był jednak zupełnie inny – zdystansowany i obcy. Miał poszarpane jedno ucho, a na jego szyi widniało niewielkie zranienie, które przebijało się przez potargane futerko.

„Na pewno pobił się z jakimś innym kotem” – przemknęło mi przez głowę podczas gdy nalewałam wody do miseczki i stawiałam ją przy oknie. Zwierzak rzucił tylko lekceważące spojrzenie i bez wahania przekroczył próg naszego domu.

– Skąd się wziąłeś? – zapytałam przybysza.

Kot wtedy skoczył i zajął miejsce, które zawsze należało do Tadka. Siedział sztywno w fotelu, wpatrując się we mnie swoimi zielonymi ślepiami bez mrugnięcia. Nareszcie! To musiał być ten znak, na który czekałam.

– To naprawdę ty, Tadeusz? – Ruszyłam w stronę fotela, ale zwierzak syknął groźnie, pokazując swoje spiczaste zęby.

„To na pewno nie on, przecież by się tak nie zachował” – westchnęłam rozczarowana. Nagle przypomniało mi się coś ważnego! Tadeusz wspominał przecież, że gdyby nie zdołał pojawić się osobiście, wyśle kogoś w zastępstwie.

– Czyli przysłał cię tutaj... – olśniło mnie wreszcie.

Kot, najwyraźniej zadowolony z tego, że w końcu zrozumiałam, zaczął od niechcenia lizać swoją łapę.

Odwiedzał mnie czasami

Odkąd kot układał się na fotelu i nucił swoje mruczanki, Monika wreszcie zaczęła się wysypiać. Wieczorami, gdy już twardo spała, mój futrzany gość składał mi wizytę. Zajmował miejsce na szafce i przyglądał mi się badawczo.

Daję sobie radę, naprawdę – zapewniałam go, ale jego mordka miała nieodgadniony wyraz.

Na pewno wyczuł, że nie mówię całej prawdy. W sumie nic dziwnego – udawałam, że wszystko gra, choć w głowie kłębiły mi się myśli, jak wybrnąć z trudnej sytuacji. Moja mała firma księgowa ledwo zipała, kasa się kurczyła, a nowych zleceń jak na lekarstwo. Za życia męża nie musiałam się przejmować rachunkami, ale teraz bez Tadeusza postanowiłam ratować się chwilówką, żeby jakoś przetrwać ten trudny okres.

Pracownik firmy pożyczkowej sprawiał bardzo dobre wrażenie swoim schludnym wyglądem. Wykazał się uprzejmością, odwiedzając mnie osobiście w mieszkaniu. Wyjął pieniądze i położył na blacie dwie kopie dokumentów. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się kot, który musiał się wcześniej wślizgnąć przez uchylone okno. Wściekle sycząc, wskoczył na stół i odbijając się od niego, ruszył do ataku. Nie mogłam sobie poradzić z rozwścieczonym zwierzakiem – był zdecydowanie bardziej zwinny ode mnie. Oboje z przedstawicielem zaczęliśmy krzyczeć, podczas gdy kot wydawał wojownicze odgłosy. Po pewnym czasie gościowi udało się przechytrzyć czworonoga i wybiec z mieszkania, co najwyraźniej bardzo ucieszyło mojego kota.

Przez ciebie zostałam bez środków do życia – oznajmiłam mu.

Odpowiedział pogardliwym prychnięciem.

– Aha, więc branie pożyczek to zły pomysł? – dotarło do mnie. – No to z czego mam się utrzymać?

Pomyślałam, że to mój anioł stróż

Kot wdrapał się na blat i zaczął bawić się telefonem.

– Do kogo zadzwonić? – zastanawiałam się głośno, gdy nagle usłyszałam melodię „I will always love you”. To ustawiony przez mojego męża sygnał połączenia przychodzącego oznajmiał, że ktoś próbuje się ze mną skontaktować.

– Jak się trzymasz? Może to nie najlepsza chwila, ale pomyślałam, że praca mogłaby pomóc ci się oderwać i nie myśleć ciągle o stracie – odezwała się kuzynka męża, informując mnie, że zarekomendowała moje usługi swojemu znajomemu.

Dzięki temu zdobyłam cennego i wiarygodnego partnera biznesowego. Później przychodzili kolejni. Miałam tyle zleceń, że ledwo dawałam radę. Bieda przestała mi zaglądać w oczy i już nigdy nie musiałam się nią martwić.

Wszystko układa się tak, jak trzeba. Ten, którego mi zesłałeś, pokazuje mi, jak funkcjonować bez ciebie – mówiłam cicho przy nagrobku mojego męża. – Naprawdę nie jest źle. Jednak... – przysiadłam przy kamiennej tablicy – okropnie mi ciebie brakuje. I nic tego nie zmieni, nieważne, ile osób do mnie przyślesz. Żadna z nich nie będzie w stanie cię zastąpić.

Reklama

Iwona, 47 lat

Reklama
Reklama
Reklama