Reklama

Zawsze wierzyłam, że prawda – nawet ta najboleśniejsza – jest lepsza od kłamstwa. Może dlatego tak bardzo ceniłam Adama. Od początku nie ukrywał, że jego życie nie było łatwe. Mówił o ojcu – surowym, zamkniętym w sobie, niezdolnym do okazywania ciepła – o matce, która zmarła, gdy miał zaledwie jedenaście lat, i o dzieciństwie, które bardziej przypominało walkę o przetrwanie niż beztroskie dorastanie.

Reklama

Współczułam mu

Nie była to ckliwa historia. Adam mówił o tym spokojnie, rzeczowo, ale ja widziałam w jego oczach cień – pozostałość po tym wszystkim, co przeszedł. I właśnie ta szczerość, ta otwarta rana, sprawiły, że mu zaufałam. Że zobaczyłam w nim człowieka, który mimo wszystkiego, potrafił stworzyć coś pięknego – nasze życie.

Zbudowaliśmy dom, mamy dwójkę dzieci. On miał być dla nas opoką, kimś, kto wie, co to znaczy nie mieć nikogo – więc doceni każdego gest czułości, każdą chwilę bliskości. Przez lata byłam pewna, że wiem o nim wszystko, co najważniejsze.

Jego historia była bolesna, ale też nadawała sens temu, kim się stał. Byłam z niego dumna – że przeszedł przez piekło i nie stał się zgorzkniałym, zimnym człowiekiem. Kochał mnie, dbał o dzieci. I ja go za to wielbiłam.

To był sobotni poranek, jeden z tych, które miały być spokojne, rodzinne, zwyczajne. Dzieci jeszcze spały, a ja właśnie robiłam kawę, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam bez większego zastanowienia. Na progu stał mężczyzna o oczach identycznych jak mój mąż.

– Jest Adam?

Wmurowało mnie

Nie odpowiedziałam. Cofnęłam się tylko i wpuściłam go do środka. Adam właśnie podszedł, w dresie, z lekko rozczochranymi włosami. Na widok Marka stanął jak wryty.

– Czego chcesz? – zapytał twardo, bez cienia ciepła.

– Tata nie żyje – powiedział Marek. – Zmarł wczoraj w nocy, miał zawał. Pogrzeb w poniedziałek o dziesiątej. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć.

Adam nie powiedział ani słowa. Zmrużył tylko oczy, jakby chciał zniknąć, jakby ten komunikat nie dotyczył jego świata. W końcu przybysz kiwnął głową.

– Przekazałem. Więcej nie muszę – i wyszedł, zanim zdążyłam zaproponować mu herbatę.

Adam wrócił do kuchni i bez słowa sięgnął po kubek z kawą.

– Adam… pojedziemy na pogrzeb, prawda?

– Nie – powiedział. Nawet na mnie nie spojrzał. – Nie mam tam po co wracać. On był nikim. Martwy czy żywy.

– Ale to twój ojciec – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego. – To… jakieś pożegnanie. Może potrzebne, żeby zamknąć przeszłość?

Był nieugięty

Wzruszył ramionami. Znałam to wzruszenie. Ucinało temat.

– Skoro ty nie chcesz, ja pojadę – powiedziałam po chwili.

Dopiero wtedy spojrzał na mnie.

– Po co?

– Bo ktoś z naszej rodziny powinien tam być. On był twoim ojcem, dziadkiem naszych dzieci.

– Nie jedziemy i koniec. Nie chcę o tym rozmawiać.

Pokiwałam głową, ale wewnątrz wszystko się we mnie gotowało. Znałam go na tyle, by wiedzieć, że nic już więcej nie powie i że nie zrozumie, dlaczego muszę tam pojechać.

W dniu pogrzebu powiedziałam, że idę do koleżanki. Spakowałam czarny płaszcz do torby i pojechałam. Ludzi było mało. Wśród nich wypatrzyłam brata mojego męża. Stał z boku, samotnie. Wyglądał na starszego niż w sobotę, jakby przez te dwa dni postarzał się o dekadę. Podeszłam do niego.

– Adam nie mógł przyjechać… – zaczęłam tłumaczyć się instynktownie, choć przecież nie powinnam.

– Nie dziwię się, ale szkoda. Ojciec nie był potworem. Skomplikowany człowiek, to na pewno. Ale nie zasłużył na takie milczenie.

Wszystko wymyślił

Tuż za nim starsza kobieta w szarym płaszczu stała przy świeżym grobie, trzymając wieniec. Ramiona jej drżały, jakby zmagała się z jakimś wewnętrznym huraganem. I wtedy zrozumiałam.

– Czy to wasza matka? – zapytałam szeptem Marka.

– Tak.

– Adam powiedział, że zmarła, gdy był dzieckiem, że ojciec go sam wychowywał.

– Co? – Marek cofnął się o krok. – Nie… To jakieś nieporozumienie.

Kobieta usłyszała moje słowa. Zatoczyła się lekko i musiała oprzeć się o pobliski pomnik. Przez dłuższą chwilę nie mówiła nic. Potem tylko wyszeptała:

– Boże święty… On naprawdę to zrobił. Wymazał mnie.

Patrzyłam na nich oboje i czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wszystko, co wiedziałam o Adamie, stawało się nagle wątpliwe. Zniknęło zaufanie, które wcześniej było oczywistością.

Bo jeśli potrafił mnie tak okłamywać przez tyle lat… to ile jeszcze rzeczy w naszym życiu było nieprawdą?

Żyłam w kłamstwie

Czekałam z tą rozmową do nocy.

– Adam, widziałam twoją matkę.

– Co?

– Była na pogrzebie.

Milczał. W końcu odłożył telefon i spojrzał na mnie, ale to nie był wzrok męża, którego znałam. Był w nim jakiś mur.

– Dlaczego mi powiedziałeś, że ona nie żyje?

– Bo tak było łatwiej.

– Komu? Tobie? Mnie? Dzieciom, które nie wiedzą nawet, że mają babcię?

– Marta… – zaczął, ale przerwałam mu.

– Nie mów tym tonem i nie próbuj mnie teraz uspokajać. Powiedz mi po prostu prawdę. Dlaczego ją wymazałeś?

Patrzył na mnie długo. A potem powiedział:

– Bo to nie była matka. Odeszła. Wróciła dopiero po latach, jakby nigdy nic. A ja przez ten czas miałem tylko ojca, którego nienawidziłem i brata, który udawał, że nic się nie stało. Nie chciałem więcej mieć z tym światem nic wspólnego.

Chciałam znać prawdę

Następnego dnia, kiedy dzieci były w szkole, a Adam wyszedł do pracy, ubrałam się, zabrałam torebkę i pojechałam. Miałam adres i numer telefonu, który wręczył mi jego brat na cmentarzu. Zadzwoniłam.

– Dzień dobry, tu Marta… żona Adama. Czy moglibyśmy się spotkać?

Głos po drugiej stronie milczał przez dłuższą chwilę, a potem cicho odpowiedział:

– Chce pani poznać całą prawdę?

– Tak – odpowiedziałam. – Nawet jeśli będzie boleć.

Moja teściowa mieszkała na przedmieściach, w niewielkim szeregowcu z zadbanym ogródkiem i rzędem miniaturowych figurek przy schodach.

– Wejdź, proszę. Mam herbatę i ciasto. Choć nie wiem, czy będziesz miała ochotę.

Usiadłyśmy w salonie. Brat Adama, Marek, przyniósł tackę z herbatą i zaraz potem zniknął. Teściowa długo milczała. W końcu spojrzała mi w oczy.

– Adam był moim sercem. Najstarszy. Silny, wrażliwy. Jako mały chłopiec dźwigał więcej, niż powinien. A ja tak bardzo chciałam to wszystko uratować. Byłam młoda, zakochana w złym człowieku. Tomasz, jego ojciec, potrafił być czarujący. Ale kiedy zamykały się drzwi, stawał się innym człowiekiem.

– Adam mówił, że ojciec był tyranem – przerwałam cicho.

Obwiniał ją

Teściowa kiwnęła głową, uśmiechając się smutno.

– To prawda. Ale ja nie uciekłam, zniosłam więcej, niż ktokolwiek powinien. Dopiero kiedy podniósł rękę na Marka, wtedy spakowałam dzieci i odeszłam.

– Ale Adam twierdzi, że pani go zostawiła.

– Bo on nie wyjechał ze mną – wyszeptała. – Miał wtedy jedenaście lat. Wrócił do ojca. Powiedział, że nigdzie nie jedzie, że zostaje, że nie pozwoli na rozpad rodziny. I nie chciał kontaktu. Pisałam, dzwoniłam, jeździłam… On nie chciał mnie znać.

Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wtedy teściowa wstała i sięgnęła po stare pudełko. Otworzyła je i wyjęła plik zdjęć. Chłopiec na fotografii miał oczy Adama, ale uśmiechnięte, jasne, ufne. Potem kolejne zdjęcia – Adam z bratem, Adam z matką, Adam w szkolnym teatrzyku.

– On nie był sam – powiedziała. – Ale wybrał samotność.

– A Marek?

– Marek przez lata próbował do niego dotrzeć. Pisał, dzwonił. Na studiach pojechał raz do jego akademika. Adam nie wpuścił go do środka.

Byłam na rozstaju

Wszystko, co wiedziałam o moim mężu, zostało brutalnie przefiltrowane przez jego własne kłamstwa. Zbudował naszą miłość na opowieści o bólu, z którego wyszedł. A tymczasem on sam ten ból wybrał. Stworzył go sobie, odrzucając ludzi, którzy go kochali.

Kiedy wrócił z pracy, nie dawałam mu się wymigać. Usiadłam naprzeciw.

– Wiem wszystko. Byłam u twojej matki i brata, widziałam zdjęcia. Dlaczego nas okłamałeś?

Wpatrywał się we mnie, bezbronny jak dziecko.

– Bo tamta wersja życia była prostsza. Była czysta. A prawda… jest brudna. I ja też.

– Nie chodzi o to, jakie było twoje dzieciństwo, ale o to, że zabrałeś mi możliwość wyboru. Oparłam całe nasze życie na twoim kłamstwie. I już nie wiem, kim jesteś.

Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł, a ja zostałam przy kuchennym stole, z całą tą prawdą, która miała boleć mniej niż kłamstwo. A bolała bardziej.

Marta, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama