„Mój facet kłamał, że spotyka się z kumplami. W rzeczywistości spędzał czas z biuściastą lalą w krótkiej spódnicy”
„Od baru, zdecydowanym krokiem, na parkiet kierował się Robert. Blondyna, której długie tipsy sięgały aż pięć centymetrów, wbiła swoje paznokcie niczym szpony w jego włosy, zaraz po tym okraszając to soczystym pocałunkiem, którym obdarowała mojego faceta”.
- listy do redakcji
Przez żołądek do serca
Robert zdobył moje serce przez… żołądek. „Czyż to nie on jest z tego eventu, gdzie poznałam Roberta?” – pomyślałam, a wtedy powróciło do mnie wspomnienie tamtego popołudnia. Kiedy większość gości opuszczała imprezę, którą organizowałam, zdecydowałam, że nadszedł czas na chwilę odpoczynku i coś do jedzenia. Cały dzień biegłam jak szalona... Wreszcie poczułam głód. Zbliżyłam się do bufetu i z zainteresowaniem przyjrzałam się pozostałym potrawom.
– Pozostaje nam Nigiri albo Diavolo – zaskoczył mnie ciepły męski głos.
– Nam? – byłam zdziwiona, nie tylko propozycją kolacji, ale także nazwami restauracji wymienionymi przez nieznajomego. Po prostu wskazał miejsca, które często odwiedzałam – sushi bar i doskonałą pizzerię, tuż obok mojego domu.
– Wydawało mi się, że masz ochotę na coś do jedzenia – spojrzał mi prosto w oczy. – Możemy po prostu zrobić to razem, jeśli nie masz nic przeciwko. Chyba nie chcesz tu stać i zastanawiać się, która potrawa jest najmniej trująca – uśmiechnął się, skinął głową w zapraszającym geście.
– Masz na myśli kolację, spacer, a potem kawę u mnie lub u ciebie? – odpowiedziałam. – Miłość od pierwszego wejrzenia, a później żyli długo i szczęśliwie? Czy raczej preferujesz wypróbowanie szczęścia na dłuższą metę? Byłam trochę złośliwa, wystarczyło jednak stanowczo odmówić albo... zaryzykować. – Diavolo! – zdecydowałam. – Mexicana na grubym cieście i duże, zimne piwo! Zadowolony? Teraz ja patrzyłam na niego z oczekiwaniem. W odpowiedzi usłyszałam:
– Nie bój się. Mam na imię Robert. Nie jestem pierwszym lepszym facetem.
I rzeczywiście nie był, przynajmniej dla mnie. Szybko zauważył, że polubiłam szyderczo-ironiczny ton, z jakim się do niego zwracałam. Ja z kolei doceniłam jego specyficzne poczucie humoru i to, jak uwielbiał się ze mną droczyć, drażnić i czasem kłócić. Przez kolejne trzy lata toczyliśmy walki o pierwszeństwo w kolejce do łazienki rano, spierając się, gdzie spędzić wakacje i co podać naszym gościom na zaplanowaną kolację. Byliśmy szczęśliwi, planowaliśmy ślub i dwójkę dzieci. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Na razie nie chcieliśmy niczego zmieniać.
Taki był nasz zwyczaj
W piątkowe wieczory spędzaliśmy czas osobno. Jeszcze tylko dwa miesiące i rozpocząłby się czwarty rok naszych wspólnych potyczek, bitew, porażek i zwycięstw. Jednak wszystko ma swój koniec, nieunikniony, wcześniej czy później. Wszystko ginie, umiera. Niestety, w naszym przypadku nie było inaczej. Jak to mawiała moja babcia: „Przeznaczeniu nie uciekniesz”. W piątek telefon zadzwonił po 17, gdy akurat zamykałam laptopa.
– Tak, słucham – odpowiedziałam oschłym tonem; tęskniłam za chwilą wolności od biurowej rutyny.
– Dzień dobry! Czy pani mnie poznaje?
– Ada? Oczywiście, że poznaję!
– Nie odezwałaś się od zeszłego weekendu! – wypomniała mi przyjaciółka.
– Oj, przepraszam, miałam straszny tydzień... – westchnęłam.
– No dobrze, wybaczam. Ale pamiętasz o dzisiejszym wieczorze?
O matko, faktycznie, dzisiaj mieliśmy zaszaleć. Oznaczało to przecież tylko morze drinków i ocean wspomnień. Nic więcej. Nic zbyt szalonego.
– Aduś, jestem wykończona, zgnębiona, wręcz martwa. Nie mam na nic ochoty, ale na pewno się pojawię! Tylko gdzie?
– Coś wymyślimy. Wstajesz! Prysznic, makijaż, seksowne ciuchy i najpóźniej o siódmej jesteś w Klubokawiarni. Czekam!
– Szalona! – z uśmiechem na ustach odłożyłam słuchawkę.
Wiele piątkowych wieczorów od lat wyglądało podobnie. Umawiałyśmy się z Adą na miasto, nadrabiałyśmy plotkarskie zaległości, ładowałyśmy baterie. Robert, nie mając sposobu na wieczną babską przyjaźń, spotykał się w tym czasie z kumplami. Chodził z nimi na piwo, na brydża, albo na coś innego. Nigdy nie zadawałam pytań, on nie wyjaśniał. Dawało to trochę oddechu. Tego dnia też miał umówiony jakiś mecz. Mówił, że po prostu pojechał prosto z pracy. Nie widziałam w tym nic złego. Gdy wbiegłam do Klubokawiarni, Ada już tam była. Wyglądała świetnie. Ja, według Ady, po prostu bosko.
Nie mając ustalonych planów, postanowiłyśmy polegać na przypadku. W kąciku internetowym znalazłyśmy wolny komputer. Ada wyszukała stronę z informacjami o najlepszych imprezach w mieście. Wybór padł na klub z tańcami. Wówczas sądziłam, że to tylko zwykły przypadek. Po prostu lokal z największą liczbą pozytywnych opinii. Jednak tyle razy słyszałam od babci: „Kochanie, nie ma przypadków, jest po prostu przeznaczenie”.
Wszystko ma swój koniec
Klub przy Kwiatowej 18 wyglądał na pozornie zwyczajny. Nic nie zapowiadało się, że w środku czeka na nas niesamowita atmosfera i fantastyczna zabawa, o których tak chwalili się internauci. Natomiast po drugiej stronie ulicy, neon pulsujący na niebiesko przyciągał kolejne taksówki i grupy rozbawionych przechodniów.
Wymieniłyśmy spojrzenia z Adą. Chyba też na moment zwątpiłyśmy w nasz wybór. Ale postanowiłyśmy polegać na przeznaczeniu. Wewnątrz było tłoczno, duszno i głośno. Wydawało się, że pół miasta postawiło na pozytywne opinie w internecie. Albo może działał coraz popularniejszy marketing szeptany. Nie było mowy o wolnym stoliku. Próbując przedostać się przez tłum, Ada jednak dostrzegła, że para przy barze właśnie zwalnia dwa miejsca.
– Chodź! Mamy miejsca! – pociągnęła mnie za rękę, kierując się w kierunku dużej sali. – Szybko, bo zaraz będziemy siedzieć, ale chyba na środku parkietu!
Obróciłam się w jej stronę, potknęłam się o coś, wyprostowałam się i... zastygłam. Od baru, zdecydowanym krokiem, na parkiet kierował się Robert. Blondyna, której długie tipsy sięgały aż pięć centymetrów, wbiła swoje paznokcie niczym szpony w jego włosy, zaraz po tym okraszając to soczystym pocałunkiem, którym obdarowała mojego faceta.
Jego mocna dłoń, trzymająca ją w pasie, na chwilę wydawała się osłabiona, gdyż kobieta zaczęła tracić równowagę i niemal upadła na ziemię. Jednak w ostatnim momencie udało jej się złapać równowagę i stanęła wyprostowana jak struna obok Roberta. To wtedy nasze spojrzenia spotkały się. Nie dzieliło mnie od niego dalej niż trzydzieści centymetrów.
Magia zniknęła. Wystarczyło jedno spojrzenie. Poczułam zapach perfum, które kupiłam mu na ostatnie urodziny. Odurzona tym zapachem, zastygłam w bezruchu. Ada również była w szoku. Stałyśmy tam niczym złodziejki złapane w pułapkę, przywiązane do niewidzialnego pręgierza. Wokół nas ludzie śmiali się i całowali, a cały wszechświat tańczył w rytm obłąkańczej muzyki.
Nie mogłam ruszyć ani palcem, ani ręką. Nawet nie mogłam otworzyć ust. A oczy – nie potrafiłam ich zamknąć. Wciąż tylko na niego patrzyłam. I on na mnie. To był nasz ostatni moment. Nie wiem, jak znalazłam się w mieszkaniu Ady. Nie rozumiem też, dlaczego jej tam nie było.
Przecież zostawiła swoje klucze. Z breloczkiem, który jej kiedyś dałam. Zamknięta na cztery spusty, poczułam, że umieram. W chwili, gdy umierałam, usłyszałam dzwonek. Jeden, potem drugi i trzeci... Jednak nie chciałam jego przepraszającego dźwięku. Nie chciałam już niczego. I dzwonek przestał dzwonić.
Michalina, 29 lat