Reklama

– Czy listonosz przyniósł jakieś nowe plotki? – zapytałam, gdy wróciła.

Reklama

– Nie, tylko przez pomyłkę dał mi cudzą emeryturę. Dobrze, że wzięłam ze sobą okulary, a nie podpisywałam niczego, w mig zorientowałam – pochwaliła się babcia.

– Jak była wyższa, to trzeba było brać! – Mrugnęłam do niej okiem.

– Ano była – uśmiechnęła się. – Ale taka już ze mnie uczciwa osoba. Nie chciałam okradać tej jakiejś pani Zielińskiej.

To dziwne – pomyślałam

Sądziłam, że pani Z. już od jakiegoś czasu nie żyje

Gdy mieszkałam kilka bloków dalej, z rodzicami, była moja sąsiadką. Jej córka chodziła nawet ze mną przez jakiś czas do szkoły podstawowej. Potem moi rodzice postanowili zbudować za miastem niewielki domek, a ja jako studentka uznałam, że wygodniej mi będzie pozostać w mieście i przeniosłam się do babci.

Przestałam więc tak często widywać panią Zielińską. Dlatego nie miałam całkowitej pewności co do tego, że nie żyje.

Renata kilka lat temu wyjechała za granicę, i rzadko odwiedzała Polskę i rodziców. Ze trzy miesiące temu spotkałam ją w osiedlowym sklepie i wydawało mi się, że jest w żałobie. Nie rozmawiałam z nią wprawdzie, ale potem usłyszałam, że zmarła jej mama. Skąd więc nagle ta emerytura dla pani Z?

„To dość popularne nazwisko, a niejednemu psu Burek…” – pomyślałam w końcu, zapominając o całej sprawie.

Dwa miesiące później, po drodze do sklepu, minęłam pana Z. Ledwie przebiegł kilka kroków, kiedy z klatki wyszedł listonosz i widząc go, zagadał:

– Witam! Mam emeryturę dla szanownej małżonki. Weźmie pan od razu?

Gdy sąsiad podpisał już stosowny papier, zagadnęłam go z uśmiechem:

– Proszę przekazać moje pozdrowienia żonie. Pewnie chora, bo ostatnio jej nie widuję. Nie wychodzi na spacery?

Spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Chora! – Kiwnął w końcu głową. – W ogóle nie może chodzić. Leży w łóżku. Całymi dniami tak leży! – dodał.

– Ojej, współczuję…

Następnym razem postanowiłam zapytać, czy może mogę jakoś im pomóc. Zrobić większe zakupy, posprzątać w domu… Głupio mi się bowiem zrobiło, że do tej pory wcale się nimi nie zainteresowałam. W końcu żyjemy na tym samym osiedlu, a niedawno byliśmy bliskimi sąsiadami.

Jakie to szczęście, że spotkałam Renatę

Kiedy moja koleżanka z pracy zapytała, czy nie znam kogoś, kto by potrzebował materaca przeciwodleżynowego, bo jej został prawie nieużywany po zmarłym teściu, od razu o nich pomyślałam.

– Słuchaj, materac jest naprawdę świetny! Pneumatyczny, zmiennociśnieniowy, bąbelkowy i wykonany z PCV – zachwalała z wprawą zawodowego sprzedawcy koleżanka. – Ma wbudowaną pompę, która sama reguluje ciśnienie w materacu w zależności od wagi pacjenta. Oddam go za jakieś sto, góra sto pięćdziesiąt złotych. To prawdziwa okazja, bo jest jak nowy i zupełnie niezniszczony…

– Słuchaj, ja go nie potrzebuję, ale być może znam kogoś, komu może się przydać – stwierdziłam z werwą.

Wracając z pracy do domu, powoli jednak traciłam zapał. Czy ja oszalałam? Przecież nie wparuję im do domu z pytaniem, czy nie potrzebują takiego materaca! Pomyślą, że zgłupiałam. Dlatego, kiedy dosłownie chwilę później zobaczyłam ich córkę przechodzącą przez moje podwórze, uznałam to za prawdziwe zrządzenie losu.

– Dzień dobry, Renata! – zagadnęłam ją, po czym, poprosiwszy o chwilę rozmowy, wyłuszczyłam sprawę.

– Materac jest podobno w doskonałym stanie, może się więc przyda twojej mamie. Mam zresztą nadzieję, że pani Z. wkrótce lepiej się poczuje i zacznie wychodzić na spacery… – zakończyłam.

Zobaczyłam, że kobieta lekko zbladła. A potem wyszeptała:

– To chyba jakaś pomyłka, bo moja mama nie żyje już od kilku miesięcy.

Starszy pan nie widział w tym nic złego!

Poczułam, że zalewa mnie fala gorąca i robi mi się potwornie głupio. A potem, szukając natychmiastowego usprawiedliwienia, wymamrotałam tylko:

– Przykro mi. I przepraszam, naprawdę, ale sądziłam, że nadal żyje, skoro twój tata pobiera za nią emeryturę…

Kiedy już wypowiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że nie zabrzmiały one wcale dobrze, a wręcz pogorszyły sytuację. Renata bowiem jeszcze bardziej zbladła, po czym wymamrotała:

– Przepraszam, śpieszę się! – i poszła, zostawiając mnie samą na chodniku, zmieszaną do granic możliwości.

„I co ja mam teraz zrobić? – myślałam. – Przecież to przestępstwo, i jeśli zatrzymam tę wiedzę dla siebie, będę się czuła jak wspólniczka Z.”.

W końcu jednak doszłam do wniosku, że to nie moja sprawa i postanowiłam, że od tej pory nie pokażę się na oczy ani Renacie, ani nikomu z jej rodziny. I już zawsze na widok jej lub jej ojca będę przechodziła na drugą stronę ulicy.

Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy następnego wieczoru usłyszałam w domofonie znajomy głos.

– Monika? Witaj, Renata Z., przyszłam z tobą porozmawiać, jeśli można – usłyszałam. – To dla mnie ważne.

Chwilę później była sąsiadka siedziała w mojej kuchni i zdenerwowana tłumaczyła się za swojego ojca.

– Sama nie wiem, co mu odbiło! Przez sześć miesięcy pobierał za mamę emeryturę, ukrywając przed ZUS-em jej śmierć! Gdyby nie ty, to sama nie wiem, jak by się to skończyło. Za takie rzeczy grozi przecież kryminał! Dwa lata więzienia! Ale mój ojciec chyba sobie z tego kompletnie nie zdaje sprawy… Kiedy go zapytałam, dlaczego to zrobił, przecież to zwyczajne oszustwo, odrzekł po prostu, że przecież ZUS od tej małej rentki nie zbiednieje, a on doszedł do wniosku, że bez mamy pieniędzy będzie mu zbyt ciężko żyć. I dlatego sobie przywłaszczył te pieniądze! A kiedy mu powiedziałam, że to przecież kradzież, wiesz co odpowiedział? „Ale jaka tam kradzież! Nie wziąłem przecież od nich ani grosza zasiłku pogrzebowego, a należało mi się cztery tysiące!”. Wyobrażasz to sobie? – zapytała Renata.

To było naprawdę niesamowite i groziło więzieniem

Pokiwałam głową, bo faktycznie nie mieściło mi się to wszystko w głowie!

– Kazałam tacie oddać wszystkie pieniądze ZUS-owi. Jak będzie trzeba, to i z odsetkami – stwierdziła Renata. – Za wszystko zapłacę z własnej kieszeni. I w ogóle zastanawiam się, czy nie zabrać teraz ojca do siebie, do Norwegii. Bo skoro już teraz chodzą mu po głowie takie pomysły, to aż się boję, co jeszcze wykombinuje. Wolałabym go mieć na oku.

Rzeczywiście po kilku tygodniach zobaczyłam na osiedlu ogłoszenia o mieszkaniu na sprzedaż. Niedługo potem na balkonie Z. pojawiła się żółta płachta z napisem: „Sprzedam bezpośrednio” oraz numer telefonu.

Reklama

Może to i lepiej, że skoro Renata postanowiła nie wracać do kraju, to wzięła ojca do siebie. Naprawdę lepiej mieć go na oku.

Reklama
Reklama
Reklama