Reklama

Cisza w mieszkaniu niemal dźwięczała mi w uszach. Kiedy Karol wychodził do szkoły, a ja zamykałam za nim drzwi, zostawało tylko echo moich własnych kroków i stukot łyżki o porcelanową miseczkę. Tak, rozwód był ulgą. Przez pierwsze tygodnie nawet cieszyłam się z tej pustki. Nie musiałam już znosić milczenia pełnego pretensji, nie musiałam już udawać, że wszystko jest w porządku. Ale potem... potem ta pustka zaczęła być ciężarem.

Reklama

Zapełniałam ją pracą, planowaniem obiadów, wieczornym przeglądaniem Facebooka. I właśnie tam – pewnego ponurego, marcowego wieczoru – pojawił się on, Tomek. Moja pierwsza miłość. Ten chłopak z liceum, który pierwszy sprawił, że serce biło mi szybciej.

„Hej, Monika. Dawno się nie widzieliśmy...” – napisał.

Zrobiło mi się ciepło, głupio ciepło. Siedziałam w dresie, z maseczką na twarzy, a czułam się, jakby ktoś właśnie zaprosił mnie na randkę życia.

Następnego dnia spotkałam się z Martą jak zawsze na sobotnią kawę.

– I co, myślisz, że wraca, bo zatęsknił? – zapytała, upijając łyk czarnej jak smoła kawy. – Mówisz, że się zmienił? Może, ale ludzie nie wracają bez powodu.

– A jeśli to znak? Może... druga szansa?

– Albo druga runda tego samego koszmaru – mruknęła. – Monika, nie idealizuj przeszłości.

Ale ja już byłam w innym świecie. Z Tomkiem.

Pisaliśmy do siebie codziennie

Na początku były to tylko krótkie wiadomości – jak się masz, co u ciebie, pamiętasz jeszcze tamten koncert w auli? – ale z dnia na dzień rozmowy stawały się dłuższe, bardziej osobiste. Tomek wspominał, jak kiedyś siedzieliśmy w szkolnym parku na ławce, jedząc lody i planując wspólne życie w jakimś starym domku pod lasem. Śmiałam się, że miał wtedy szaloną fryzurę, a on żartował, że wyglądał jak wokalista boysbandu, tylko bez talentu.

Zaczęłam czekać na te rozmowy. Gdy rano budziłam się i widziałam powiadomienie od niego, uśmiechałam się jak głupia. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio ktoś pisał do mnie „myślałem o tobie przed snem”. Flirtowaliśmy. Było w tym coś figlarnego, ale też bezpiecznego. Jakbyśmy znowu byli nastolatkami, ale z bagażem dorosłości, który pozwala nie spieszyć się z emocjami. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Pewnego dnia napisał: „Może spotkamy się na kawę? Tak po prostu, żeby się zobaczyć. Bez żadnych zobowiązań”.

Zgodziłam się bez wahania. Przez godzinę przed wyjściem stałam przed lustrem, zmieniając bluzki, poprawiając włosy, ścierając i ponownie nakładając szminkę. Czułam się jak wtedy, gdy miałam siedemnaście lat i czekałam, aż zadzwoni domofon i usłyszę jego głos.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni w centrum, tej z dużymi oknami i miękkimi fotelami. Gdy wszedł, serce mi zadrżało. Miał więcej zmarszczek niż kiedyś, siwe pasma w ciemnych włosach, ale jego uśmiech był ten sam. Gdy się przytuliliśmy, poczułam znajomy zapach wody kolońskiej i coś jeszcze – ciepło, które natychmiast rozpuściło całą moją ostrożność.

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Śmialiśmy się, wspominaliśmy klasową wycieczkę do Krakowa, kiedy zgubiliśmy się i nocowaliśmy u ciotki jego kolegi. Gdy podniósł rękę, by poprawić kosmyk moich włosów, na chwilę wstrzymałam oddech. Gest był prosty, ale pełen znaczenia.

Wieczór zakończył się długim uściskiem przed kawiarnią. Trwał może kilka sekund za długo, ale żadne z nas nie chciało się pierwsze odsunąć. Kiedy wracałam do domu, czułam się lekka, rozmarzona. Przez całą drogę w głowie powtarzałam jego słowa: „Fajnie cię znowu zobaczyć, Monika. Jakby czas się cofnął”.

A ja naprawdę przez chwilę uwierzyłam, że może czas rzeczywiście się cofa.

Znów czułam się jak nastolatka

Spotykaliśmy się coraz częściej. W weekendy chodziliśmy na spacery po parku, w tygodniu do kina albo po prostu na herbatę do mnie, kiedy Karol nocował u kolegi. Tomek przynosił ciastka, całował mnie w czoło na pożegnanie i mówił, że brakowało mu takich chwil. Czułam, że znowu żyję – że ktoś mnie widzi, słucha, chce być blisko.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy na kanapie, a on powiedział:

– Czasem myślę, że gdybyśmy wtedy się nie rozstali, wszystko wyglądałoby inaczej.

Zapytałam, dlaczego tak rzadko mówi o swoim obecnym życiu. Zmarszczył brwi i odparł:

– Bo nie chcę, żeby to przysłaniało to, co jest teraz. Tu, z tobą.

Zamiast mnie uspokoić, ta odpowiedź zasiała we mnie niepokój. Dlaczego miałby coś ukrywać? Ale wtedy jeszcze przeważała euforia. Fantazjowałam, jak wyglądałoby nasze wspólne życie teraz. Mimo sygnałów, które powinnam była zauważyć, nie chciałam przerywać tej bajki.

Prawda wyszła na jaw

W niedzielne popołudnie bezwiednie przewijałam Facebooka, czekając, aż Karol wróci z roweru. Zatrzymałam się na zdjęciu, które pojawiło się na mojej tablicy, bo ktoś je polubił. Na fotce był Tomek. Uśmiechnięty, objęty z kobietą o rudych włosach. Podpis brzmiał: „Nie mogę się doczekać, aż zostaniesz moją żoną”.

Nie docierało to do mnie. Serce waliło mi jak młot, a dłonie zaczęły się trząść. Przez chwilę tylko patrzyłam. Wpatrzona w zdjęcie, w ich splecione dłonie. Potem weszłam na jego profil. Wszystko tam było – zaręczyny sprzed dwóch miesięcy, wspólne zdjęcia z wakacji, komentarze pełne gratulacji.

Napisałam mu od razu: „Tomek, co to ma znaczyć? Jesteś zaręczony?”.

Odpisał dopiero po dwóch godzinach. „Monika, to nie tak... Nie chciałem cię zranić. Nasze spotkania... to był impuls. Potrzebowałem zrozumieć, czego chcę, zanim się ożenię”.

Zalała mnie fala złości i wstydu. Zapytałam: „Więc byłam testem? Próbą generalną przed ślubem?”. Nie odpowiedział.

Zadzwoniłam do Marty. Odebrała niemal od razu. Nie musiałam nic mówić – słyszała mój płacz.

– Kochana... – powiedziała cicho. – Wiem, jak to boli. Ale teraz przynajmniej wiesz, z kim masz do czynienia.

Nie mówiła „a nie mówiłam”. I za to byłam jej najbardziej wdzięczna. Byłam świadoma, że miała do tego pełne prawo, ostrzegała mnie.

Zostało tylko rozczarowanie

Nie płakałam długo. Tylko tamtej nocy. Potem przyszła pustka – nie ta cicha i spokojna, jak po rozwodzie. Ta była gorzka, ostra, pełna wstydu. Czułam się jak idiotka. Jak mogłam znowu uwierzyć? Jak mogłam nie zapytać go wprost? Przecież miałam czterdzieści dwa lata, nie szesnaście.

Oglądałam stare zdjęcia – z liceum, z wakacji, nawet te sprzed roku, z Karolem i jego ojcem jeszcze razem. Zatrzymałam się na jednym, zrobionym dawno gdzieś w Zakopanem. Tomek obejmował mnie od tyłu, miał wtedy na sobie dżinsową kurtkę, a ja uśmiechałam się do obiektywu z głową na jego ramieniu. Poczułam, jak historia zatacza koło. Znowu dałam mu władzę nad sobą, znowu pozwoliłam mu wejść do mojego świata jakby nigdy nic.

Wieczorem Karol wrócił wcześniej niż zwykle. Przyszedł do kuchni, spojrzał na mnie, gdy siedziałam z herbatą, i zapytał:

– Mamo, wszystko okej?

– Tak – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Po prostu jestem trochę zmęczona.

– To chodź, zrobię popcorn i obejrzymy coś głupiego. Coś, co nie kończy się romansem.

Roześmiałam się. I poczułam, że może jednak jeszcze się podniosę. Mam dla kogo żyć, a romanse to nie wszystko.

Monika, 43 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama