„Po trudnym rozstaniu zatrudniłam się jako niania 4-latka. Bardziej niż dziecko wolałam poniańczyć jego tatusia”
„Wieczory były niewinne. Śmialiśmy się, choć nie za głośno. Nie mieliśmy śmiałości. Ale w tej codziennej rutynie coś się zaczęło zmieniać. To było w jego spojrzeniu, kiedy widział, że Franek tuli się do mnie. To było w muśnięciu jego dłoni, kiedy przypadkiem natknęła się na moją. I w moim sercu”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mi półtora roku temu powiedział, że największym spokojem w moim życiu okaże się ciepło dziecięcej kąpieli i herbata z nieznajomym mężczyzną, chyba bym się roześmiała. Albo rozpłakała. Zależy, w który dzień by trafił. Po rozstaniu z Marcinem, które właściwie bardziej przypominało ciche wyniesienie pudeł z szafy niż jakąkolwiek dramatyczną scenę, zostałam z pustką. Taką, której nie wypełniało ani wino, ani rozmowy z przyjaciółkami, ani nawet samotne spacery z podcastem w słuchawkach. Chciałam tylko jednego: żeby nikt nic ode mnie nie chciał. Żadnych decyzji, emocji, wyznań. Ciszy. Dlatego kiedy znajoma powiedziała, że kolega z pracy szuka niani na pół etatu – samotny ojciec, chłopiec czteroletni, spokojny, potrzebują kogoś do opieki po przedszkolu – pomyślałam: może to właśnie to? Mało rozmów, dużo rutyny. Kąpiel, kolacja, bajka, sen. Brzmiało jak plan.
Franek przywitał mnie pierwszego dnia z lizakiem w dłoni i słowami:
– Ty jesteś ta pani? To dobrze. Bo mama jest w niebie, a tata nie lubi gotować.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc tylko kiwnęłam głową. Później dowiedziałam się, że jego mama odeszła dwa lata wcześniej. Adam – ojciec Franka – był... rzeczowy. Tak o nim myślałam. Nie obcesowy, nie chłodny. Po prostu nieprzystępny. Służbowy ton, krótkie wiadomości. „Dziś odbiorę go ja”. „Zostawisz mu kolację w lodówce?” „Dziękuję”. Ale Franek mnie polubił. A ja jego. I może właśnie dlatego zaczęłam zostawać też po jego kąpieli. Bo on chciał jeszcze przeczytać bajkę. Bo Adam miał pytanie o alergię. Bo... bo czasem zostawałam już sama z siebie, a wtedy Adam wychodził z kuchni i mówił: „Zaparzyłem też dla ciebie”.
Na początku te wieczory były niewinne. Czasem mówił coś o pracy. Czasem ja opowiadałam o jakimś filmie. Śmialiśmy się, choć nie za głośno. Nie mieliśmy śmiałości na całe gardło. Ale w tej codziennej rutynie coś się zaczęło zmieniać. To było w jego spojrzeniu, kiedy widział, że Franek tuli się do mnie na dobranoc. To było w muśnięciu jego dłoni, kiedy przypadkiem natknęła się na moją, odstawiając kubek do zlewu. I w moim sercu, które zaczęło dziwnie przyspieszać, gdy słyszałam, jak zasuwa zamek drzwi, gdy zostajemy we dwoje. I może właśnie wtedy zaczęło się coś, co wciąż trudno mi nazwać.
Czułam ciepło jego spojrzenia
Siedzieliśmy w kuchni. Franek już spał, a ja miałam kurtkę przewieszoną przez oparcie krzesła, gotowa do wyjścia, jakby to miało coś zmienić. Herbata parowała w dwóch identycznych szklankach, a światło nad stołem było trochę za ciepłe, jakby specjalnie chciało nas zatrzymać na dłużej.
– On bardzo szybko cię polubił – powiedział Adam, opierając łokieć o stół. – Nie wiem, co w tobie widzi, ale ciągle mówi: „Pani Iza powiedziała tak” albo „Pani Iza dała mi banana, ale nie takiego, tylko krojonego”.
Uśmiechnęłam się. To był nasz rytuał – codzienna rozmowa o Franku. Czasem przeciągająca się, czasem krótka. Tego wieczoru coś się zmieniło. Adam spojrzał na mnie inaczej. Przeciągle. I jakby mniej neutralnie.
– Miałem kiedyś plan – powiedział nagle – żeby Franek chodził na piłkę. Taki banał. Ale wiesz, coś, co by robił z kimś, kto nie jest mną.
Zaskoczył mnie. Adam nie mówił o sobie zbyt często.
– Czujesz, że jesteś dla niego niewystarczający?
– Czuję, że nie wiem, co robię – odpowiedział bez wahania. – I że każdy dzień to tylko próba, żeby nie zepsuć go bardziej niż wczoraj.
Zamilkłam. Nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia. Po prostu jego szczerość mnie zaskoczyła. Nie był tym typem, który się odsłania.
– A jego mama…? – zaczęłam, a on skinął głową, zanim dokończyłam pytanie.
– Była... wszystkim. Przynajmniej tak mi się wydawało. A potem już jej nie było. I musiałem wszystkim stać się ja. Wiesz, nie było czasu na żałobę. Tylko przedszkole, zakupy, nocniki, pieluchy, lekarze.
Siedzieliśmy w milczeniu. Czułam, że powstaje między nami coś delikatnego. Coś, co nie powinno się wydarzyć w tej kuchni, w tej sytuacji.
– A ty? – zapytał po chwili. – Co robisz, jak nie jesteś tutaj?
– Uczę się, trochę piszę. Ale ostatnio głównie jestem tutaj. I to mi pasuje. – Przerwałam, po czym dodałam – Chociaż... nie wiem, czy powinnam aż tak się w to angażować.
Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc.
– Co masz na myśli?
– Że to praca. A ja... zostaję na herbatę. Częściej, niż to potrzebne. I nie wiem, czy to dobrze.
– Myślałem, że chcesz – powiedział spokojnie.
– Właśnie o to chodzi – odpowiedziałam. – Chcę. A nie wiem, czy powinnam.
Pożegnaliśmy się szybko, bez najmniejszego dotyku. Wyszłam, ale przez całą drogę do domu czułam ciepło jego spojrzenia. I zastanawiałam się, co z tego wszystkiego będzie. A potem długo nie mogłam zasnąć. Miałam zamknięte oczy, ale myśli krążyły mi w głowie jak oszalałe. Czy to profesjonalne? Czy jestem na to gotowa? Dlaczego te wieczory zaczynają być dla mnie ważniejsze niż cały dzień?
Brakowało mi go i było mi wstyd
Następnego dnia przyszłam punktualnie. Jak zawsze odebrałam Franka z przedszkola, jak zawsze rozmawialiśmy o dinozaurach, jak zawsze przygotowałam kąpiel. Wszystko było dokładnie tak samo, tylko że ja byłam jakaś inna. Umyłam go, ubrałam w piżamę, przeczytałam jedną bajkę i, wbrew zwyczajowi, nie zostałam na drugą. Gdy Adam zapytał, czy zaparzyć herbatę, odpowiedziałam, że dziś nie mogę. Że muszę wracać. Że mam coś do zrobienia. Nie zapytał, co. Po prostu skinął głową.
Przez kolejne dwa dni znów wychodziłam od razu po kąpieli. I coraz trudniej było mi udawać, że to naturalne. Że wszystko jest tak, jak powinno. Bo nie było. Bo czegoś mi brakowało. A raczej – kogoś. Trzeciego wieczoru Adam wyszedł z kuchni, kiedy zakładałam Frankowi skarpetki na noc. Czekał, aż skończę, a kiedy odprowadzałam go do drzwi, powiedział cicho:
– Iza, mogę o coś zapytać?
Zatrzymałam się przy framudze, jakby od tego, gdzie stanę, miało zależeć, co odpowiem.
– Jasne.
– Coś się zmieniło?
Nie byłam gotowa na to pytanie. Ani na to, z jakim spokojem je zadał. Jakby już znał odpowiedź, ale chciał, żebym to ja to powiedziała.
– Nie, po prostu... tak chyba jest lepiej. Profesjonalnie.
– A wcześniej było nieprofesjonalnie?
Milczałam. Bo tak, bo dokładnie to chciałam powiedzieć. Że wszystko, co między nami zaczęło się dziać, nie mieści się w tej umowie, którą zawarliśmy. Że nie było zapisane w żadnym grafiku, że po kąpieli będziemy siedzieć razem przy kuchennym stole i mówić o rzeczach, których nie mówi się znajomym.
– Chodzi o coś konkretnego? – dopytał. – Powiedziałem coś nie tak?
Pokręciłam głową. Zaczęłam sięgać po kurtkę, by jakoś zakończyć tę rozmowę, ale on nie odpuszczał.
– Iza, proszę, powiedz mi prawdę.
Zacięłam się. Czułam, że wszystko się we mnie kotłuje. I że zaraz wybuchnę.
– Bo czuję się, jakbym robiła coś złego – powiedziałam w końcu, nie patrząc mu w oczy. – Jakbym przekraczała granice, których nie powinnam nawet dotykać.
Zamilkł. Nie odpowiedział nic. Po prostu patrzył na mnie tym swoim spojrzeniem, w którym było wszystko i nic jednocześnie. Żaden wyrzut, żadna złość. Po prostu cisza. Wyszłam bez pożegnania. A potem szłam przez miasto i czułam, jak ogarnia mnie wstyd. Nie dlatego, że powiedziałam za dużo. Tylko dlatego, że powiedziałam prawdę. A prawda była taka, że się boję. Boję się, że pozwalam sobie na coś, co nie ma przyszłości. Że wchodzę w czyjeś życie nie jako niania, tylko jako ktoś... kto czuje za dużo. Kto nie potrafi przestać myśleć o cudzych dłoniach trzymających kubek herbaty i o dziecku, które tuli się do mnie, jakbym była jego matką. A przecież nie jestem. I nigdy nie będę. Zdecydowałam się kilka dni później. Nie planowałam tego, ale kiedy Franek zasnął szybciej niż zwykle, a Adam jakby czekał w kuchni z tym swoim „zaparzyć ci?”, poczułam, że nie mogę dłużej udawać.
– Adam, chciałam ci coś powiedzieć.
Odstawił czajnik, nie zaparzył tej herbaty. Po prostu patrzył.
– Od końca miesiąca już nie będę pracować. Znajdę coś innego. – Starałam się mówić spokojnie. – Potrzebujecie kogoś… kto nie myli ról.
Widziałam po jego twarzy, że nie tego się spodziewał. Ale też, że nie jest zaskoczony.
– W porządku – powiedział po chwili. – Szkoda. Ale rozumiem.
Odwrócił się, jakby miał zamiar wyjąć coś z lodówki, ale nie zrobił tego. Po sekundzie wrócił i stanął przede mną. I wtedy powiedział:
– To może już nie pracuj. Tylko bądź z nami.
Zamilkłam. Bo nie miałam gotowej odpowiedzi. Żadnej. Czułam tylko, że w jednej chwili wszystko się zatrzymało – kuchnia, powietrze, czas. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale coś we mnie pękło, tylko nie na głos. W środku. Cichuteńko.
Jedyne, co miało sens
Wróciłam do nich po dwóch dniach. Tym razem bez torby na przekąski, bez książeczki do czytania, bez planu dnia. W zwykłej sukience, z drżącymi dłońmi i głową pełną niewypowiedzianych rzeczy. Franek wybiegł z pokoju, gdy tylko usłyszał mój głos.
– Iza! A myślałem, że cię już nie będzie!
Przyklęknęłam i przytuliłam go mocno. A on nagle powiedział:
– Kocham cię. Bo jesteś najfajniejsza.
Nie odpowiedziałam od razu. Zrobiło mi się ciepło tak głęboko, jakby coś dawno zamrożonego zaczęło odtajać. Adam stał w progu, w ciszy, nie przerywał. Patrzył tylko. Wieczorem siedzieliśmy razem przy stole. Nie było kąpieli, nie było bajki – to wszystko Adam już zrobił. Zostaliśmy tylko my, jakby bez pretekstu. Cicho.
– Nie planowałem tego – powiedział, obracając palcami łyżeczkę w pustym kubku. – Ani jednej chwili z tego wszystkiego. Ale to jedyne, co teraz ma sens.
Nie odpowiedziałam. Nie trzeba było. Czasem wystarczy usiąść przy kimś i nic nie psuć słowami. Tylko oddychać razem.
Coś się we mnie uspokoiło
Minęło kilka tygodni. Żyliśmy razem, choć nikt tego nie nazwał. Nikt nie powiedział, że jesteśmy parą. Ja nie byłam „mamą Franka”, nie miałam jeszcze własnej szuflady, ale miałam wieszaczek na płaszcz w ich przedpokoju. I kubek. I miejsce na kanapie, do którego Franek zawsze mnie wołał. Codzienność zaczęła mnie koić. Obiad, przedszkole, bajka. Adam przychodził do domu, całował mnie w czoło, a Franek siadał mi na kolanach, jakby nic innego nie miało znaczenia. Czułam się potrzebna. Ale obok tego pojawił się strach. Co jeśli Adam się rozmyśli? Jeśli uzna, że to była pomyłka? Przecież wszystko, co mamy, powstało z niedopowiedzeń. A Franek? Czy nie wprowadziłam chaosu, którego tak bardzo chciałam mu oszczędzić? Pewnego wieczoru, gdy Franek już spał, usiedliśmy na tej samej kanapie, jak zawsze.
– Co się dzieje? – zapytał od razu, widząc moją minę.
– Czasem się boję. Że to wszystko może zniknąć tak po prostu. Że może dla ciebie to coś chwilowego. A ja... ja już nie umiałabym tak się trzymać na dystans.
Nie przerwał mi. Przysunął się tylko bliżej.
– Nie mam wszystkich odpowiedzi. Ale wiem jedno – nie wyobrażam sobie dnia bez ciebie.
Te słowa były jak haust powietrza, który wstrzymywałam od tygodni. Nie rozwiały wszystkich wątpliwości. Ale coś się we mnie uspokoiło.
Iza, 27 lat
Czytaj także:
- „Harowałam jak zaklęta na premię i awans, a szef się na mnie wypiął. Jeszcze zobaczy, że nie ze mną takie numery”
- „Gdy synek narysował męża z nianią, zapaliła mi się czerwona lampka. To nie była tylko dziecięca wyobraźnia”
- „Po powrocie z Egiptu tęskniłam za Samirem. Mąż nagle przerwał mój egzotyczny sen i zaliczyłam twarde lądowanie”