Reklama

Ta długo wyczekiwana chwila powinna była nadejść już sześć miesięcy temu. Moja młodsza córka, Basia, na stałe przeniosła się do Poznania. Znalazła tam zatrudnienie i wspólnie z ukochanym zdecydowali się na wynajem mieszkania. „Chyba tylko jakaś straszna klątwa mogłaby sprawić, że znowu zamieszka pod moim dachem” – przeszło mi przez myśl. O zgrozo, nie powinnam była tego robić…

Reklama

Marzyłam o chwili samotności

Już kolejnego wieczoru usłyszałam w słuchawce głos Magdy, mojej starszej córki.

– Mamusiu? Za moment będziemy u ciebie. Nie mamy gdzie mieszkać… – ton głosu Magdy w telefonie był dość spanikowany.

– Kochanie, spokojnie, co się wydarzyło?

– Ogień. Wybuchł pożar… Nie, nie w naszym mieszkaniu, piętro nad nami, ale nasze mieszkanie jest totalnie podtopione. Wyszliśmy tylko do znajomych… Na ten moment nawet nie możemy tam wejść. Niedługo się zjawimy, Kuba powinien już iść spać. Mam nadzieję, że znajdziesz jakieś dodatkowe szczoteczki do zębów.

Z mieszkania mało co udało się ocalić. Odzież, książki – dosłownie wszystko przesiąknięte chemikaliami i śmierdzące po pożarze. Dobrze, że sąsiedzi posiadali polisy, więc było za co wyremontować mieszkanie. Remont trwał pół roku z okładem. W międzyczasie Magda wraz z Jackiem oraz Kubusiem pomieszkiwali u mnie. Córka z mężem zajmowali jej niegdysiejszy pokoik, a wnuś rezydował u Basi. Wspaniale było gościć Kubusia w domu, ale ja po cichu marzyłam o własnych czterech kątach...

Zawsze żyłam w jakiejś ciasnocie

Nigdy nie miałam okazji mieszkać w pojedynkę. Na początku dzieliłam dach nad głową z moimi rodzicami i młodszym bratem. Naszym domem był blok należący kiedyś do PGR-u. Nie było nas stać na luksus posiadania własnego kąta. W niewielkim pokoiku, który zajmowałam razem z Jurkiem, jedynym meblem było łóżko piętrowe. Brat spał na górze, a ja na dole. Kłótnie o bałagan w naszej klitce były na porządku dziennym. Ja darłam się na Jurka, on na mnie, a nasi rodzice na naszą dwójkę. Tata dostawał białej gorączki na widok kubka pozostawionego rano w pośpiechu przy zlewozmywaku.

– Ty chyba masz parę sprawnych rąk, czemu ja mam sprzątać twoje naczynia?! – awanturował się.

Próbowałam mu wytłumaczyć, że nie ma takiej potrzeby, że sama bym umyła kubek gdy wrócę ze szkoły.

– No pewnie, najlepiej to jeszcze dostawić w kuchni dodatkową komodę na twoje syfy – marudził pod nosem.

Zawsze sądziłam, że samodzielne mieszkanie to czysta przyjemność. W końcu nikt nie będzie mi rozkazywał, kiedy powinnam pozmywać naczynia. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Gdy rozpoczęłam naukę w technikum w nowym mieście, które nie dysponowało internatem, przyszło mi zamieszkać na stancji u pani Małgorzaty razem z dziewczyną z mojej klasy. Ola była kiepską współlokatorką, ale nasza właścicielka okazała się jeszcze bardziej uciążliwa. Z radością wyczekiwałam weekendów i świąt, by móc wrócić do rodzinnego domu – kto by się spodziewał, że tak będzie?

Z deszczu pod rynnę

Nie mogłam się doczekać zakończenia roku szkolnego, marząc o tym, że po zdaniu matury przeprowadzę się do miasta, gdzie znajdę zatrudnienie i wreszcie zamieszkam na własny rachunek, układając życie po swojemu. Jednak wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. W ostatniej klasie liceum los postawił na mojej drodze Krzysztofa – przystojnego brata mojej szkolnej przyjaciółki. Krzysztof pracował w zawodzie tokarza, co pozwalało mu osiągać całkiem niezłe zarobki. Poza tym prezentował się zjawiskowo – wysoki, postawny mężczyzna o bujnych jasnych włosach. Straciłam dla niego głowę, a uczucie okazało się odwzajemnione.

Po balu maturalnym mój chłopak postanowił, że spędzimy noc w hotelu. Jeszcze nie tak dawno byłam przekonana, że jestem grzeczną dziewczyną i na pewno zachowam dziewictwo do nocy poślubnej, ale szybko zmieniłam zdanie. Nie mogłam się doczekać tego pierwszego razu. Było cudownie, ale miało to swoje konsekwencje. Kiedy zdawałam maturę, byłam już w ciąży. Wiem, że to dość dziwna myśl, jaka może przyjść do głowy podczas ślubu, ale zaraz po słowach przysięgi małżeńskiej pomyślałam sobie, że teraz to dopiero będę mogła zamieszkać sama ewentualnie jak zostanę wdową...

Początkowo naszym domem stało się mieszkanie jego rodziców. Czułam się trochę jak sublokatorka, bo moja świekra wręcz deptała mi po piętach, wypatrując najmniejszych potknięć z mojej strony, by móc wytknąć mi błędy. Znosiłam to jednak dzielnie, mając świadomość, że to stan przejściowy. Gdy nowo narodzona Magda opuściła szpital, zamieszkała już w nowym lokum. To było nieduże, dwupokojowe mieszkanie w nowo wybudowanym bloku. W okolicy mieliśmy spory park i przedszkole pod nosem. To gniazdko bardzo mi się podobało. Jednak gdy po pięciu latach urodziła się nasza druga córeczka, Basia, zaczęło brakować przestrzeni. Podjęliśmy decyzję o zaciągnięciu kredytu na zakup domu. Właściwie to bardziej domku niż domu, ale najistotniejsze, że dziewczynki zyskały własne pokoje, a my mieliśmy sypialnię. Dodatkowo cieszyliśmy się podwórkiem i kawałkiem ziemi na grządki.

Nawet przez chwilę nie byłam sama

Kuchnia w naszym mieszkaniu posiadała ogromne okno, z którego mogłam obserwować nasze córeczki i ich przyjaciółki oddające się zabawom na podwórku. Mój mąż skonstruował dla naszych pociech huśtawkę oraz domek umiejscowiony na drzewie – z tego względu nasze podwórko nieustannie tętniło życiem, pełne dzieci z sąsiedztwa. Czułam się gospodynią we własnych czterech kątach i byłam przepełniona radością.

Idylla szybko dobiegła końca. W dwa lata od zmiany miejsca zamieszkania Krzysiek postanowił odejść. Dopiero kiedy oznajmił mi, że niedługo ponownie zostanie tatą, dowiedziałam się o jego romansie.

– Urodzi mi się chłopiec – rzucił tak, jakby to stanowiło jakieś wytłumaczenie.

Dziewczynki widywał rzadko. Jednak pewnego razu, gdy zabrał je na tygodniowe wakacje, dane mi było zasmakować samodzielnego mieszkania. Wciąż mam w pamięci tamten pierwszy wieczór – jedząc kolację na kanapie, sącząc wino i oglądając telewizję, odczuwałam pewien osobliwy dyskomfort. Dopiero o poranku uświadomiłam sobie w pełni, że jestem zdana wyłącznie na siebie. Podniosłam powieki i zerknęłam na tarczę zegara. Wskazywała godzinę 10.15!

Dawno nie przespałam tylu godzin. Ani myślałam, żeby wstać z wyrka. Przygotowałam sobie małą czarną, złapałam pierwszą z brzegu książkę i z powrotem wskoczyłam pod kołdrę. Wylegiwałam się tak długo, aż w końcu wzięłam się w garść i zabrałam za porządki. Ale to nie było zwykłe odkurzanie i mycie podłóg. Podkręciłam głośność w radiu na maksa i ubrana tylko w luźny t-shirt, hasałam z mopem po całym mieszkaniu niczym te tryskające radością panie domu z telewizyjnych spotów o płynach do czyszczenia!

Jest jednak coś pozytywnego w tym całym rozwodzie. Kiedy Krzysztof będzie spędzał czas z naszymi córeczkami, w końcu będę mogła odpocząć – pomyślałam z nadzieją. Jednak nic z tego nie wyszło. Podczas pierwszych wakacji mój były mąż oznajmił mi, że opieka nad trójką dzieci to zbyt duże wyzwanie dla jego obecnej partnerki i niestety nie da rady zabrać naszych dziewczynek na wspólny wyjazd. Zareagowałam w sposób, który nigdy wcześniej nawet nie postał mi w głowie – po prostu pokazałam mu środkowy palec.

Nigdy nie byłam sama

Pięć lat temu Magda opuściła rodzinne gniazdo. Stanęła na ślubnym kobiercu i zamieszkała w nowej okolicy, jakieś piętnaście minut jazdy ode mnie. „No to została już tylko Baśka, aż pójdzie na studia… nareszcie” – ucieszyłam się w duchu. Ale Basia miała swoje plany. Gdy zdała maturę, postanowiła najpierw dorobić trochę grosza. Niezależność finansowa tak przypadła jej do gustu, że zdecydowała się na studia zaoczne. Przez parę lat Magda też ciągle do mnie wpadała. Kiedy urodził się mały Kubuś, stwierdziła, że z niemowlakiem wygodniej będzie w domu z podwórkiem. Mieszkała u mnie od poniedziałku do piątku, a wieczorami zaglądał Jacek. Ostatecznie wyprowadzili się dwa lata temu – gdy Kubuś zaczął chodzić do przedszkola. Żeby z powrotem się wprowadzić po tym strasznym pożarze…

Gdy tylko auto moich dzieci zniknęło z pola widzenia, rzuciłam się na kanapę. Przez całe dwa dni nie zajmowałam się domem - zero sprzątania, gotowania czy mycia naczyń. Kiedy w końcu nacieszyłam się tą nowo zdobytą swobodą, postanowiłam zająć się przemeblowaniem mieszkania. Wyniosłam do piwnicy rzeczy, które zostały w pokojach moich córek. W sypialni Basi, skąd rozciąga się widok na ogród, zorganizowałam sobie domowe biuro. To właśnie tam zamierzam uporządkować zdjęcia i różne pamiątki. Wpadłam na pomysł, żeby przygotować piękny album dla każdej z dziewczynek. Natomiast pokój Magdy przerobiony został na sypialnię gościnną.

Od przeszło pół roku wreszcie żyję samotnie. I przyznam szczerze, że bardzo mi to odpowiada. Uwaga, mała aktualizacja. To, co napisałam przed chwilą, już nie jest aktualne. Od paru dni mam nowego współlokatora. Posiada cztery łapki, czarną sierść i wielgachne, brązowe oczka. Dałam mu na imię Lucek. Wprowadził się do mojego domu z własnej woli. Zjawił się znikąd i zaczął przesiadywać pod moim płotem całymi dniami. Sądziłam, że wróci tam, skąd przyszedł, ale nic z tego. W końcu wpuściłam go na podwórko. Jakby nigdy nic, wparował na ganek i rozwalił się na fotelu. No i tak oto teraz mieszkamy razem.

Reklama

Renata, 47 lat

Reklama
Reklama
Reklama