„Tak pocieszałem żonę kumpla, że zostałem jej kochankiem. Jego łóżko ledwo zdążyło wystygnąć”
„Na jednym z leśnych parkingów znaleźli samochód Adama, w nim jego dokumenty i rzeczy osobiste. A także wyżłobione w piachu ślad”.

- Zygmunt, 31 lat
Ostrzegałem go, żeby to rzucił
Palenie zabija – święte słowa. Przynajmniej w wypadku Adama. A tyle razy mu powtarzałem, żeby już przybastował z tym przemytem ruskich cygaretów! „Jeszcze tylko dom skończę ocieplać” albo: „Podłogi położę w pokoju dzieciaków i się wycofuję” – odpowiedzi w tym stylu słyszałem od pięciu lat, cholera. Czyli od czasu, kiedy ja z przemytem dałem sobie spokój i zająłem się naprawianiem aut po tzw. szkodzie całkowitej.
Ale ja nie o sobie chciałem. Bo co tam ja, trzydziestoletni kawaler, wiecznie albo w trasie do Niemiec po autko, albo grzebiący w warsztacie. Nie ma o czym gadać. Za to Adam… Temu to się w życiu udało, skurczybykowi. Jego szczęście ma na imię Alinka. Co ta dziewczyna w nim zobaczyła? Ona śliczna, niegłupia, rozsądna. On… Nie będę źle o kumplu mówił. Ale Adaś to ani wyględny, ani robotny, ani specjalnie ogarnięty życiowo.
Zawsze podcięty, obowiązkowo za kobitkami się rozglądający, a do tego jeszcze do zwady skory. Utrapienie. Dopiero Alina wzięła go w karby. Pod jej wpływem facet zmienił się nie do poznania. Wyremontował dom po jej rodzicach, dbał o dwójkę ich dzieci, przestał pić i za babami się uganiać. I tylko te przeklęte papierosy ciągle przemycał, choć i ja, i Alina od dawna próbowaliśmy mu to wyperswadować.
– A co innego można robić, jak się mieszka pod Suwałkami? – bronił się. – Przecież tu żadnej roboty nie ma. A do Irlandii nie chcę wyjeżdżać. Dzieciaki nie mogą wychowywać się bez ojca.
– Jak pójdziesz do więzienia, też nie będą cię widywały – zauważyła Alina.
– Mogę cię wziąć na wspólnika – zaproponowałem wspaniałomyślnie.
– Daj ty mi święty spokój! – zirytował się. – Handel samochodami już się kończy. Klienci się wycwanili i nie chcą brać złomu. A papierochy ludzie zawsze będą palić.
Chciałem, by z tym skończył
No i nie dał się przekonać. A przecież każdy głupi by zauważył, że ten interes to śmierdząca sprawa. Ceny papierosów szybko rosną, rząd zwiększa akcyzę, towar robi się coraz bardziej chodliwy, co zawsze przyciąga grube ryby. W kraju zaczęły już powstawać nielegalne fabryczki papierosów. Ktoś, kto wkłada pieniądze w taką linię produkcyjną, nie będzie patrzył spokojnie na Adasia, który psuje mu biznes.
– Zyga, martwię się – rok temu usłyszałem w komórce głos żony przyjaciela.
Spojrzałem na zegarek, piąta rano.
– Adam jeszcze nigdy się tak nie spóźniał – mówiła tymczasem dalej Alina.
– Spokojnie, może przytrzymali go na granicy – próbowałem ją uspokajać.
– Przez tydzień?
Rany! Myślałem, że poślizg Adama to dwa, najwyżej trzy dni. Ale siedem?
– Dzwoniłaś do Straży Granicznej? – oprzytomniałem. – Może go zgarnęli.
– Wszędzie dzwoniłam – odparła. – Do pograniczników, na policję, do szpitali. Nikt o Adamie nie słyszał. Boję się.
Czyżby stało się najgorsze?
Zaledwie dwa dni później przyszła wiadomość od straży granicznej. Na jednym z leśnych parkingów znaleźli samochód Adama (bmw 520, które sam mu wyrychtowałem), w nim jego dokumenty, rzeczy osobiste. A także wyżłobione w piachu ślady.
Nie trzeba było być Rutkowskim, żeby się domyślić, że Adam został zabity, a jego zwłoki wywiezione i ukryte. Ten czarny scenariusz był oczywisty dla wszystkich, tylko nie dla Aliny.
– Słuchaj, a może on żyje? Może go tylko uprowadzili? – spytała mnie.
Żal było na nią patrzeć. Schudła, zmarniała, w trzęsących się dłoniach z trudem utrzymywała filiżankę kawy. W jej głosie dźwięczała bezradność. Bardzo chciałem Alinie pomóc, wesprzeć ją, pocieszyć. Czułem się po trosze odpowiedzialny, za to co spotkało Adama. Może gdybym przekonał go do porzucenia tytoniowych interesów, żyłby nadal?
Wyjechałem więc na granicę i na miejscu starałem się czegoś dowiedzieć. Niestety, natrafiłem na mur obojętności. Tamtejsi policjanci tę sprawę już właściwie zamknęli, z całą pewnością nie prowadzili żadnych poszukiwań. W końcu, co ich obchodził jakiś handlarz?
Alina stawał mi się bliska
Mimo że niczego nie udało mi się ustalić, odniosłem wrażenie, że moja obecność dobrze podziałała na żonę przyjaciela. Przede mną nie musiała odgrywać twardziela. Nie musiała się trzymać, mogła pozwolić sobie na płacz. Zacząłem więc przychodzić do niej coraz częściej.
Pomagałem załatwiać urzędowe sprawy, użerałem się z ekipą kończącą tynkować ich dom, a nawet bawiłem się z dziećmi, żeby Alina złapała chwilę oddechu. Fajne z nich były maluchy. Czteroletnia Basia ewidentnie potrzebowała ojca. Początkowo było mi głupio, kiedy garnęła mi się na kolana i żądała, by czytać jej bajki. Trzyletni Staś z kolei początkowo traktował mnie nieufnie, ale kiedy kupiłem mu trójkołowy rowerek, także oszalał na moim punkcie.
I tak mijały tygodnie, miesiące, pół roku. Początkowo zupełnie nieświadomie wrastałem w ich życie, stawałem się jego częścią. Potem, kiedy zdałem sobie sprawę, że zaczynają o nas plotkować ludzie, że szargam Alinie reputację, starałem się trochę zdystansować. Ale było już za późno.
– Kiedy wpadniesz? – pół roku temu zapytała mnie przez telefon. – Dzieci ciągle o ciebie pytają.
– Ja też się za nimi stęskniłem – odpowiedziałem. – Ale pomyślałem, że ta moja codzienna obecność u was może być przez sąsiadów źle zrozumiana.
– Nie przejmuj się nimi – prychnęła Alina. – Zobaczysz, jak Adam wreszcie wróci do domu, też będzie się śmiać z tych plotek.
Aż ścisnęło mi się serce. Alina wciąż wierzyła w jego powrót! Biedna dziewczyna nie przyjmowała do wiadomości faktów. Po tej rozmowie jednak przestałem mieć skrupuły. Znów odwiedzałem dom Aliny. I muszę przyznać, że nie było to z mojej strony poświęcenie. Dobrze się u niej czułem, fajnie mi się dokazywało z dzieciakami. Aż pewnego dnia, mniej więcej miesiąc temu, Stasio zapytał:
– Wujku, mogę mówić do ciebie tato?
Struchlałem.
– Nie, bo ty masz już tatusia – odparłem, przytulając go i zerkając na Alinę; ona przecież wciąż wierzyła w powrót męża.
Odnalazł się, gdy zostaliśmy parą
– Zyga, zostań jeszcze, chciałabym z tobą porozmawiać – poprosiła wieczorem, gdy dzieci poszły spać.
– Tak?
– Obawiam się… – przerwała, głęboko wzdychając. – Obawiam się, że masz rację. Adam nie żyje. Już pora przestać się łudzić – dodała smutno.
Zrobiło mi się jej strasznie żal. Rany, ile ją musiały kosztować te słowa! Przecież tak długo wmawiała sobie, że Adam kiedyś wróci. Chciałem ją pocieszyć, powiedzieć coś krzepiącego, ale w głowie miałem mętlik. Ująłem więc ją pod brodę, chcąc ciepło spojrzeć jej w oczy i… Sam nie wiem, jak to się stało, że się pocałowaliśmy! Chyba oboje od dawna tłumiliśmy w sobie coś, co właśnie znalazło ujście. A kiedy już wezbrana fala ruszyła, nie dało się jej zatrzymać. Tamtej nocy kochaliśmy się z Aliną po raz pierwszy.
Tydzień później podjęliśmy decyzję, że się do nich sprowadzam. Dzieci, gdy im to powiedzieliśmy, odtańczyły taniec radości. Alina po raz pierwszy od blisko roku zaśmiewała się do łez. Pięknie wyglądała. Trzy tygodnie od tamtego zdarzenia byłem akurat w Niemczech. Jechałem autostradą z Drezna, na mojej lawecie spoczywał rozbity lexus. Normalny kurs, jak zwykle. I wtedy zadzwoniła Alina.
– Zyga – powiedziała rozedrganym, łamiącym się głosem. – On… wraca. Właśnie dzwonili do mnie z naszego konsulatu. Adam się odnalazł. Żyje. Po tym napadzie ktoś znalazł go na poboczu drogi. Rannego, bez dokumentów i telefonu. Pogotowie zabrało go do szpitala, w którym nikt nie rozumiał, gdy domagał się telefonu, żeby móc zadzwonić do mnie. Był ranny, przerażony…
W telefonie zapadła cisza. Słyszałem tylko przyśpieszony oddech Aliny. Rozłączyłem się i zjechałem na pierwszy napotkany parking. Wyłączyłem silnik i ukryłem twarz w dłoniach.