Reklama

To był dla mnie duży problem

Kiedy słyszę pięknych ludzi, którzy mówią, że wygląd nie ma znaczenia, ogarnia mnie pusty śmiech. Sama doskonale wiem, jak bardzo kompleksy potrafią zrujnować życie. Urodziłam się z odstającymi uszami. Moi rodzice zawsze powtarzali, że są urocze i nie powinnam się nimi przejmować. W moim domu nikt nigdy nie przywiązywał zbytniej wagi do wyglądu. Rodzicom bardziej zależało na tym, bym wyrosła na mądrą i dobrą kobietę niż na miss. Chcieli, żebym była wykształcona i nie skupiała się na urodzie, więc podsuwali mi książki i zachęcali do nauki. Rozumiałam to.

Reklama

Dzieci w szkole potrafią jednak dopiec do żywego. Ilości przezwisk od: „gacka, „nietoperka”, „radarowca”, po „motyla” czy „skrzydłokwiat”, nie potrafiłam już zliczyć. Wciąż słyszałam jakieś docinki. Nienawidziłam szkoły. Mimo że dobrze się uczyłam, każdego dnia przed wyjściem z domu bolał mnie brzuch. Gdybym tylko była bardziej zbuntowana, chodziłabym pewnie na wagary, ale za bardzo bałam się, że rodzice się dowiedzą i będą zawiedzeni. Nosiłam obcisłą opaskę, żeby jakoś ukryć uszy, ale niewiele to pomagało. Było je widać nawet przez materiał. Zapuściłam długie włosy i wciąż nosiłam je rozpuszczone, ale często na zdjęciach widziałam, że uszy i tak mi wystają spomiędzy pukli. To była walka z wiatrakami.

Ten kompleks ciągnął się za mną całe lata. Kiedy poszłam na studia, wydawało mi się, że teraz będę przebywać już tylko z inteligentnymi ludźmi, dla których bardziej liczy się to, co mam w głowie, a nie na głowie. Faktycznie nie słyszałam już złośliwych uwag, ale też żaden z kolegów się mną nie interesował. Bardzo chciałam się zakochać, lecz kiedy rozmawiałam z jakimś interesującym chłopakiem, wiedziałam, że traktuje mnie tylko jak koleżankę. Było mi przykro, przepłakiwałam wieczory z powodu licznych nieodwzajemnionych zauroczeń.

Operacja to moja szansa

– Czemu ich po prostu nie zoperujesz? – zapytała mnie koleżanka z akademika, gdy po raz kolejny jęczałam nad swoim losem.

– Zwariowałaś! Nie jestem hollywoodzką gwiazdą. To zbyt duże ryzyko i koszty – zaśmiałam się i demonstracyjnie wywinęłam puste kieszenie.

– Jakie ryzyko?! To prosty zabieg. Tego samego dnia wrócisz do domu. Znam jedną dziewczynę, która miała taką operację i mówiła, że to pikuś. A forsę jakoś skombinujesz.

Doznałam szoku. Nie wiem, czemu nigdy wcześniej nie pomyślałam o tym, że mogłabym zoperować uszy. Wydawało mi się, że to opcja dostępna dla osób z wyższej ligi niż ja. Poprosiłam koleżankę o numer do dziewczyny, która miała taką operację, i zadzwoniłam, żeby się z nią spotkać. Nie miała nic przeciwko. Przyszła do kawiarni akademickiej. Wyglądała bosko. Miała włosy spięte w wysoką kitkę, o jakiej ja mogłam tylko marzyć. Jej uszy były idealne. Nie chciało mi się wierzyć, że wcześniej wyglądały tak jak moje.

Ola przywitała się ze mną serdecznie i bez żadnych oporów opowiedziała swoją historię. Pokazała mi nawet maleńkie blizny za uszami, które zostały po operacji. Były ledwie widoczne. Zapewniła mnie, że operacja prawie wcale nie bolała i pozbawiła ją wieloletniej traumy w jeden dzień. Wyciągnęła z torebki telefon i pokazała mi zdjęcie sprzed zabiegu. Faktycznie jej uszy były wcześniej bardzo podobne do moich. Wyglądała na zdjęciu jak zupełnie inna dziewczyna. Była dużo mniej atrakcyjna niż teraz.

– Jesteś pewna, że zoperowali ci tylko uszy? – zaśmiałam się.

A Ola z uśmiechem odpowiedziała, że przed operacją była mniej pewna siebie i nie zależało jej na wyglądzie, bo uważała, że przez uszy i tak jest okropna. Teraz ubierała się ładnie i często chodziła do fryzjera. Przed operacją, podobnie jak ja, unikała go.

– Efekt jest niesamowity, ale, niestety, mnie nie stać na takie wydatki.

– Mnie też nie było stać. Musiałam tyrać cały rok jako kelnerka, żeby zarobić na zabieg. I powiem ci jedno. Było warto.

Musiałam zdobyć pieniądze

Wiedziałam, że ma rację. Postanowiłam pojechać latem za granicę i zarobić na operację. Nic nie mogło już mnie powstrzymać. Złożyłam swoje CV w biurze pośrednictwa pracy i czekałam na telefon. Zadzwonił jeszcze w tym samym tygodniu. Dostałam pracę w Holandii przy cebulkach tulipanów. Nie kręciłam nosem, bo wiedziałam, że zarobek wystarczy na mój wymarzony zabieg.

Praca była ciężka i męcząca, ale nie marudziłam. Napędzał mnie cel, na jaki oszczędzałam. Poza mną w naszej szklarni było jeszcze dwóch Polaków: Michał i Patryk, którzy także przyjechali z Zamojszczyzny. Michał pracował tam od pięciu lat, więc znał już dobrze język. Miło było mieć przy sobie kogoś, kto mówi i po polsku, i po holendersku, bo inaczej ciężko byłoby się dogadać z szefem. Poza tym dzięki chłopakom czas jakoś szybciej leciał.

Pracowaliśmy od rana do wieczora. Wyrabiałam półtora etatu, żeby jak najwięcej zarobić. Michał śmiał się, że jestem jak robot, bo nigdy wcześniej nie spotkał w szklarni nikogo równie zmotywowanego. Do tamtego momentu nie przyznałam się nikomu obcemu, że planuję operację plastyczną. Wciąż pokutowało we mnie przekonanie, że to kaprysy rozpuszczonej pannicy, chociaż przecież doskonale wiedziałam, że to nieprawda. Zdecydowałam, że czas zdobyć się na odwagę i powiedzieć o tym na głos.

– Mam swój cel – wskazałam z uśmiechem na swoje uszy.

Michał spojrzał ze zrozumieniem. Wyznał, że sam miał kiedyś kompleksy z powodu nadwagi, więc mnie rozumie. Udało mu się schudnąć trzydzieści pięć kilo i bardzo się starał, żeby efekt jo-jo nie zniweczył jego wysiłku. Byłam pod wrażeniem tego, że moja szczerość spowodowała, że i on się otworzył. Wcześniej nie mówił zbyt wiele o sobie. Teraz to się zmieniło. Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą coraz częściej. Opowiadaliśmy sobie o traumach z dzieciństwa i o tym, jak trudno żyć z defektem. Współczułam mu, a jednocześnie doskonale go rozumiałam. Nasze doświadczenia, pomimo różnych źródeł kompleksów, były podobne. Dobrze było wiedzieć, że nie tylko ja przeszłam przez takie sytuacje.

Między nami zaczęło się coś rodzić

– Idziemy dziś na piwo po pracy? – zaproponował Patryk. – Jest piątek, trzeba trochę się zrelaksować.

Wyszliśmy wszyscy razem po raz pierwszy. Wieczór był ciepły i gwieździsty. Usiedliśmy w ogródku piwnym jednego z pubów. Byliśmy w doskonałych nastrojach, nabijaliśmy się z szefa, opowiadaliśmy anegdotki i wymienialiśmy plotkami o pracownikach. Najwięcej ciekawych historii znał Michał, bo pracował tu najdłużej z nas. Przyjechał po studiach na dorobek, który nieco mu się przedłużył.

– Zamierzasz tu zostać na stałe? – zapytałam, nie mogąc uwierzyć, że można wytrzymać w tym miejscu aż tak długo.

– Nie, chciałem kupić mieszkanie w Polsce. Kredyt mnie przerażał, więc postawiłem na niestandardową metodę oszczędzania. Planowałem zostać dwa, trzy lata, ale później się rozkręciłem i uznałem, że uzbieram na dom. Chcę mieć rodzinę, dzieci i psa. Jestem tradycjonalistą.

– Michał, ale masz metodę na podrywanie dziewczyn! Muszę ją pożyczyć! – zaśmiał się Patryk.

Miał trochę racji. To faktycznie robiło wrażenie. Nie chodziło jednak o kwestie materialne, ale o podejście do życia. Wśród współczesnych mężczyzn ze świecą szukać takiego, który ceni tradycyjne wartości. Większość boi się związków i deklaracji. Takich słów nie słyszałam chyba nigdy od żadnego z moich kolegów.

Patryk dokończył piwo i oświadczył, że się ulatnia. Michał i ja zostaliśmy jeszcze chwilę, żeby dokończyć swoje drinki. Rozmowa zeszła na nasze doświadczenia w związkach. Okazało się, że oboje nie mamy czym się pochwalić. Pewnie byłabym zdziwiona tym faktem, gdyby nie jego wcześniejsze wyznanie o otyłości. Wyglądało jednak na to, że między nami zaczyna działać chemia. „Może połączy nas choć niewinny wakacyjny romans?” – pomyślałam nieśmiało.

Tego wieczoru wydawało mi się, że wszystko ku temu zmierza, ale Michał odprowadził mnie do domu i… uścisnął mi dłoń na pożegnanie. Zastanawiałam się, czy to przez nieśmiałość nawet nie próbował mnie pocałować, czy też po prostu wyobraźnia mnie poniosła i tak naprawdę nie byłam w jego typie. W końcu on zrzucił już zbędne kilogramy i był bardzo przystojnym mężczyzną, a moje uszy ciągle były na swoim miejscu. „Byłam głupia, myśląc, że nie zwraca na nie uwagi” – pomyślałam rozczarowana. Kolejne tygodnie upływały nam na coraz intymniejszych rozmowach i zwierzeniach, jednak romansu nie było. Byłam trochę zawiedziona, ale jakoś się z tym pogodziłam.

Czekałam na to z utęsknieniem

Kiedy wreszcie udało mi się zarobić konieczną kwotę, zadzwoniłam do kliniki medycyny estetycznej, żeby umówić się na konsultację. Ustalono mi termin na koniec września. Bardzo mi odpowiadał, bo wypadał jeszcze przed początkiem roku akademickiego, a jednocześnie mogłam pracować do końca wakacji. Powiedziałam Michałowi o dacie operacji, a on spojrzał na mnie i oznajmił, że jeśli o niego chodzi, mogłabym nic nie zmieniać, bo jestem piękna taka, jaka jestem. Zatkało mnie. Nie przypuszczałam, że usłyszę od niego takie słowa. Wcześniej nie prawił mi komplementów.

– Miło mi. Nie wiedziałam, że tak sądzisz.

– Jak mogłaś nie wiedzieć – odpowiedział speszony. – Przecież każdego dnia okazuję ci, jak bardzo mi zależy. Wiesz, że jestem nieśmiały. Nie mam doświadczenia w tych sprawach, więc może zachowuję się nie tak, jak trzeba, ale wierz mi. Bardzo mi się podobasz.

Rozczulił mnie do reszty. Sama byłam nieco onieśmielona, ale postanowiłam, że muszę zrobić pierwszy krok, bo ze strony Michała raczej się go nie doczekam. Podeszłam więc i go pocałowałam. To było jak pierwszy krok w chmurach. Magiczne. Wspaniałe! Odtąd okazywaliśmy sobie czułość bezustannie. Zawsze chciałam tak bardzo się zakochać i w końcu się udało! Cieszyłam się, że wydarzyło się to jeszcze przed operacją, bo miałam pewność, że Michał kocha mnie nawet mimo odstających uszu.

Jednak nie zmieniłam decyzji. Gdy zbliżał się termin operacji, Michał postanowił jechać ze mną. Szef nie chciał się zgodzić. Oświadczył, że nie da mu urlopu, bo nie może mu uciec dwóch pracowników jednocześnie. Michał powiedział, że to bez znaczenia, bo i tak zamierzał już zrezygnować z pracy.

– Chciałem wybudować dom, ale nie miałem dla kogo. Teraz już mam, więc nic mnie tu nie trzyma! – powiedział.

Byłam w szoku. Wiedziałam, że mu na mnie zależy, ale nie przypuszczałam, że ma aż tak poważne zamiary. Pojechał ze mną do Polski, poszedł na wizytę do kliniki. Mimo zapewnień, że to standardowy zabieg, bardzo się bałam. Na szczęście mój ukochany był przy mnie i wspierał mnie.

– Nie musisz tego robić dla mnie – mówił.

– Michał, kocham cię, ale robię to przede wszystkim dla siebie. Nie chcę żyć z kompleksem.

Zabieg się udał. Michał czuwał przy mnie, gdy wybudziłam się z narkozy. Miałam zabandażowaną głowę. Delikatnie jej dotknęłam, ale nie wyczułam dużych zgrubień. Kiedy w końcu zdjęto opatrunek i mogłam zobaczyć efekt, popłakałam się ze szczęścia. Warto było przepracować każdą godzinę w szklarni dla takiego rezultatu. Tym bardziej że zyskałam nie tylko nowy wygląd, ale i miłość. Michał oświadczył mi się niedługo później. Wzięliśmy ślub po roku. Ja w wysoko zaczesanym koku, a on w dopasowanym garniturze. Byliśmy szczęśliwi i dumni. Nadal jesteśmy!

Niedawno, kiedy Michał wspomniał o dziecku, zażartowałam, że mam nadzieję, że odziedziczy jego uszy i moją figurę, bo jeśli będzie odwrotnie, nie wróżę mu pomyślnej przyszłości.

Reklama

– Najwyżej wyślemy je do Holandii na cebulki – odparł ze śmiechem.

Reklama
Reklama
Reklama