„Teściowa zamiast w kościele wertować paciorki, to prawi mi kazania, jak być dobrą żoną. W końcu nie wytrzymałam”
„Zacisnęłam zęby i nic nie powiedziałam, ale w środku się we mnie gotowało. Od razu zadzwoniłam do Pawła i o wszystkim mu powiedziałam. On jednak nie widział nic złego w zachowaniu matki”.

- Redakcja
Pochodzę z małego miasteczka i do matury mieszkałam w wielopokoleniowym domu. Nie widziałam nic dziwnego w tym, że pod jednym dachem żyli rodzice, dziadkowie, a później także siostrą ze szwagrem i siostrzenicą. Oczywiście były kolejki do łazienki, sterty brudnych naczyń i masa prania, ale to było dla mnie normalne. Ot, tak wygląda życie, myślałam. Z drugiej strony, każdy wiedział, co ma robić.
Dom pełen ludzi, gwaru był miejscem pełnym miłości. Pojawiały się drobne napięcia, sprzeczki i kłótnie, ale wiedziałam też, że zawsze znajdzie się ktoś, to mnie wysłucha, pocieszy, przytuli. Nigdy nie czułam się sama. Owszem było ciasno i ledwo się mieściliśmy, ale jako dziecko nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej.
Matura poszła mi świetnie, więc nie miałam problemu, żeby dostać się na wymarzone studia. Mając dziewiętnaście lat, przeprowadziłam się do innego miasta i tam też poznałam mojego przyszłego męża. Byliśmy zakochani i nie chcieliśmy zwlekać z decyzją o założeniu własnej rodziny. Pobraliśmy się jeszcze na studiach i zamieszkaliśmy w wynajmowanej kawalerce. Po zakończeniu nauki postanowiliśmy zamieszkać z rodzicami Pawła. To było dla mnie całkiem oczywiste i naturalne rozwiązanie. Jednak szybko się okazało, że taki układ jest koszmarem.
Chcieli nam pomóc na swój sposób
Rodzice Pawła od razu robili na mnie dobre wrażenie i szybko poczułam do nich sympatię. Gdy przyjeżdżałam do nich w odwiedziny, czułam się jak u siebie w domu. Dlatego nie miałam najmniejszych wątpliwości, że po studiach zamieszkamy z teściami. Paweł był jedynakiem, więc takie rozwiązanie miało same plusy. Nie musielibyśmy płacić komuś obcemu za wynajem lokum, a nasze dzieci wychowywałaby się w domu z ogrodem pod czujnym okiem dziadków.
Jednak życie nas zaskoczyło. Jeszcze nie wprowadziliśmy się na dobre, a już pojawiły się pierwsze problemy. Omawiałam z Pawłem dobór kolorów w naszych pokojach. To chyba normalne,że chciałam odświeżać pomieszczenia i urządzić się po swojemu.
– Taki kolor? Ale dlaczego nie tapeta? To praktyczne rozwiązanie. Jeszcze wspomnisz moje słowa… – powiedziała teściowa z wyższością.
Udawałam, że nie słyszę jej uwag. W końcu to było nasze życie i mogliśmy sami decydować, jak będzie wyglądała nasza sypialnia. Teściowa jednak nie zamierzała odpuścić. Gdy pewnego wróciłam po pracy, przeżyłam szok. Nasza sypiania wyglądała jak sypialnia teściów!
– Kochanie, dobrze że już jesteś. Chcieliśmy wam pomóc i odciążyć, przecież jesteście tacy zmęczeni po pracy. Nie mielibyście czasu na remonty, a samo się nie zrobi. Zobacz, jak pięknie odświeżyliśmy pokoje – powiedziała zadowolona teściowa.
Może i intencje miała dobre, ale…
– Dziękuję mamo, naprawdę nie trzeba było – powiedziałam.
Nie zamierzałam jednak tak tego zostawić. Gdy Paweł wrócił z pracy, powiedziałam mu, co o tym sądzę. Byłam wściekła, bo teściowie podjęli decyzję bez konsultacji z nami. Miałam nadzieję, że mąż nie tylko mnie zrozumie, ale też stanie po mojej stronie. Tak się jednak nie stało.
– Kochanie, rodzice chcieli dobrze, przecież to wiesz. Chcieli nam pomóc na swój sposób – powiedział spokojnie.
Nie mogłam tego słuchać.
– Paweł, to nie może tak być! Nie podoba mi się ten wystrój. Musisz porozmawiać z rodzicami i powiedzieć im, że mają więcej tak nie robić — krzyczałam wściekła.
Paweł przytaknął i niechętnie zgodził się porozmawiać z rodzicami. Na chwile był spokój. Jednak po niecałym miesiącu teściowie zaczęli komentować wystrój naszego mieszkania na piętrze. Myślałam naiwnie, że sytuacja ulegnie poprawie, jak skończymy się remontować. Jednak jakie było moje zdziwienie, gdy po powrocie z pracy zastałam teściową w naszej kuchni z mopem.
– Iwonko, już poukładałam wam rzeczy w szafkach. Jeszcze tylko dokończę mycie podłogi i już mnie nie ma – powiedziała z dumą.
Zacisnęłam zęby i nic nie powiedziałam, ale w środku się we mnie gotowało. Od razu zadzwoniłam do Pawła i o wszystkim mu powiedziałam. On jednak nie widział nic złego w zachowaniu matki.
– Przecież wiesz, że chciała dobrze – powiedział w miarę spokojnie.
– A nasze ustalenia? Mieli się nie wtrącać! – nie ukrywam swojego wzburzenia.
Zanim mąż zdążył wrócić z pracy, poprzestawiałam wszystko w szafkach, tylko po to, by postawić na swoim. To jednak nie był koniec moich perypetii z teściową. Z miną niewiniątka i pod pozorem pomocy, komentowała moje decyzje. Wszystko, co zrobiłam, było nie tak. Zupa za rzadka, ziemniaki przesolone, kwiatki mają za sucho, a na szafie jest kurz. Zawsze znalazła jakiś powód, żeby „w dobrej wierze” dać mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna.
Byłam wściekła, ale milczałam
Kilka miesięcy później Paweł miał wypadek w pracy. Nic poważnego. Jednak dla pewności lekarze podjęli decyzję, że powinien pozostać kilka dni w szpitalu na obserwacji. Spakowałam Pawłowi torbę do szpitala i pojechałam do niego najszybciej, jak tylko mogłam. Chwilę po mnie wpadła rozemocjonowana teściowa z… rzeczami dla Pawła.
– Iwonko, co ty możesz wiedzieć o pobycie w szpitalu, za młoda jesteś. Na pewno nie miałaś do tego głowy, a ja przecież wiem, co jest najlepsze dla Pawełka. Jestem jego mamą – powiedziała z pewnością w głosie.
Mąż był zadowolony, że jest oczkiem w głowie mamusi. Dla mnie był to jednak policzek. Teściowa nie dość, że traktowała mnie jak dziecko, to jeszcze grzebała w naszych szafkach.
Pamiętam, jak przyszła do mnie z propozycją pomocy przy myciu okien. Byłam jej wdzięczna, bo pod koniec ciąży nie miałam sił na przedświąteczne porządki. Jednak nawet w takim momencie nie potrafiła odmówić sobie przyjemności.
– O Iwonko, widzę, że za często tu nie sprzątasz! Pod tymi szafkami nie było od lat sprzątane!
Próbowałam się wytłumaczyć, ale jej mina mówiła więcej niż tysiąc słow. Gdy na święta przyjechali moi rodzice i wspólnie siedzieliśmy przy świątecznie zastawionym stole, teściowa nie miała dla mnie litości.
– Ten twój kompot to taki bez smaku. No nie wyszedł co w tym roku… – skomentowała teściowa.
Byłam wściekła, ale milczałam. Nie chciałam zepsuć świątecznej atmosfery. Tylko mama spojrzała na mnie wymownie, jakby chciała dodać mi otuchy. Spokój nie trwał jednak długo.
– Karp też ci nie wyszedł, kochanie. Czuć mułem – powiedziała, robiąc grymas, jakby chciała wszystkim pokazać swoje obrzydzenie. – Ja zawsze robię lepszy – dodała z nieukrywaną dumą w głosie.
– A co? Za mało cukru dodałam? – żachnęłam się.
Wiedziałam, że teściowa lubi słodkie, więc oddałam jej pięknym za nadobne. Jednak mąż opatrzył na mnie gniewnie.
– Iwona, ty to masz poczucie humoru – odpowiedziała niezrażona teściowa.
Wszystkiego mi się odechciało i do wieczora nie odezwałam się ani słowem.
Stanęłam jak wryta
Gdy urodził się Jurek, było jeszcze gorzej, a teściowa zasypywała mnie „złotymi radami”. W jej opinii wszystko robiłam źle. Otwierałam okna, żeby przewietrzyć pokój – na pewno zawieje wnusia. Nie otwierałam okien – wnusio kisi się z zaduchu. W czapeczce będzie mu za gorąco, bez czapeczki – za zimno. Wiedziałam, że jakakolwiek dyskusja nie ma najmniejszego sensu. Najczęściej kiwałam głową dla świętego spokoju lub puszczałam jej uwagi mimo uszu. Jednak nie czułam się u teściów jak u siebie. Gdy tylko było to możliwe, wychodziłam z domu, byle tylko nie mieć do czynienia z teściową. Oczywiście i to musiała skomentować.
Na moje nieszczęście Paweł nie widział nic złego w zachowaniu swojej mamy. Mimo że mówiłam mu, jak bardzo ranią mnie jej komentarze, mąż był niewzruszony. I wciąż powtarza starą śpiewkę.
– Mama chce nam pomóc, bo się o nas martwi. Powinnaś być jej wdzięczna, a nie tylko masz pretensje. W ogóle nie doceniasz tego, co dla nas robi.
Nie wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną. Gdy Jureczek zaczął jeść już stałe pokarmy, wiedziałam, że chcę go zdrowo karmić. Bez soczków, czekolady i cukru. Moja teściowa miała jednak inne zdanie na ten temat. Okazało się, że gdy Jureczek dostawał kubeczek z wodą, babcia dosypywała mu cukru. Potajemnie dawała mu czekoladki i słodkie przekąski. Wtedy nie wytrzymałam, bo już nie walczyłam tylko w swojej sprawie. Powiedziałam Pawłowi, że jak nie ustawi matki do pionu, wyprowadzam się z Jurkiem. Nawet miałam na oku małe mieszkanie do wynajęcia.
Teściowa jednak nie wzięła słów męża na poważnie. Przecież od lat się tak zachowywała i nikt, poza mną, nie miał z tym problemu. Co więcej, Paweł usłyszał od matki kilka uwag na mój temat. Zamiast stanąć w mojej obronie, słuchał wywodu w milczeniu. Kilka dni później zostawiłam Jureczka pod opieką teściowej. Musiałam iść do lekarza i nie chciałam ciągać go ze sobą do przychodni. W połowie drogi zorientowałam się, że nie wzięłam ze sobą wyników badań, więc wróciłam się do domu. Stanęłam w korytarzu jak wryta. Mój roczny synek pałaszował całą tabliczkę czekolady.
– Masz wnusiu, jedz. Bo mama ci nie pozwala. Nie dobra mama. Ale to nic, babcia ci zawsze da, bo babcia cię kocha – przemawiała głosem pełny miłości.
Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę i słyszę. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Bez słowa podeszłam do synka i zabrałam mu czekoladę. Jak najszybciej ubrałam Jureczka i zamiast do lekarza, pojechałam z nim do Pawła. Gdy tylko stanęłam przy jego biurku, natychmiast zauważył, że sprawa jest poważna. Z dzieckiem na rękach, w końcu powiedziałam, co od dawna leżało mi na sercu.
– Nie będę mieszkać z twoją matką! Jej zachowanie nie tylko niszczy nasze małżeństwo, ale też mnie. Ma w nosie moje zdanie. Dzisiaj przyłapałam ją jak daje Jureczkowi czekoladę i jeszcze wmawia mu, że mama go nie kocha! – wykrzyczałam. – Nie wrócę do domu. W tej chwili musisz podjąć decyzję. Wybierasz rodzinę czy mamusię.
Było widać, że Paweł jest wściekły. Na mnie, na matkę, na całą sytuację. Nie miałam jednak zamiaru się tym przejmować. Zbyt długo pokornie słuchałam kąśliwych uwag. Wróciłam do rodzinnego domu, a następnego dnia Paweł przywiózł nam nasze rzeczy. Mówił, że rozmawiał z mamą, że ona żałuje, że się poprawi. Nie chciałam tego słuchać. Na szczęście mąż w końcu poszedł po rozum do głowy i nie wrócił do rodziców. Kilka nie później mieszkaliśmy już wynajętym mieszkaniu. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą, a moje relacje z mężem uległy poprawie. Mogliśmy się skupić tylko na sobie i na naszym synku.
Kilka miesięcy później odwiedziliśmy teściów. Ku mojemu zdziwieniu spotkanie było fantastyczne, a teściowie zachowywali się tak, jak w czasach naszego narzeczeństwa. Szkoda, że nie podjęliśmy wcześniej decyzji o wyprowadzce, bo być może nasze relacje rodzinne wciąż byłyby pełne ciepła i zrozumienia. Teraz mam oparcie w teściach. Chętnie pomagają mi w opiece nad Jureczkiem, zabierają go na spacery i opiekują się nim, gdy muszę coś załatwić. Tym razem jednak stosują się do moich zasad.
Wiem, że za jakiś czas, gdy teściowie będą wymagali naszej opieki, być może będziemy zmuszeni się do nich wprowadzić. Teraz jednak cieszę się tym, co mam. Czas pokaże, jak potoczy się nasze życie.
Iwona, 32 lata