Reklama

Zawsze uważałem, że jestem człowiekiem zadowolonym z życia. Emerytowany nauczyciel historii, mąż od prawie czterdziestu lat. Nasze życie było spokojne, przewidywalne. Codziennie rano siadałem z Zosią do śniadania – ona robiła kawę, ja kroiłem świeży chleb, a potem wybieraliśmy się na spacer do parku lub przynajmniej na zakupy do pobliskiego sklepu. Wieczorami siedzieliśmy razem na kanapie, oglądając teleturnieje albo stare seriale. Taki nasz mały świat, wydeptany w tysiącach powtarzających się rytuałów.

Reklama

Coś przeczuwałem

Od jakiegoś czasu czułem jednak pewien chłód. Niby wszystko było po staremu, ale rozmowy stawały się coraz krótsze, pocałunki rzadsze, a wspólne milczenie nie było już tym ciepłym milczeniem, lecz czymś cięższym, dusznym. Zauważyłem to, ale nie miałem odwagi powiedzieć Zofii wprost. Bałem się, że przyznam wtedy, że coś się zmieniło na zawsze.

Gdzieś głęboko kołatała mi się myśl, że być może to naturalne po tylu latach razem. Ale z tyłu głowy odzywała się też inna, bardziej niepokojąca nuta: a może to coś więcej? Może przestaliśmy być sobie potrzebni? Może moja Zosia miała w swoim życiu kogoś nowego, kto wypełniał lukę, której nawet nie zauważyłem?

Tamten dzień nie różnił się niczym od innych. Wróciłem z zakupów, postawiłem siatki na stole i zauważyłem, że na blacie leży telefon Zofii. Wibrował cicho, jakby wołał, choć doskonale wiedziałem, że nie powinienem nawet na niego patrzeć.

Jakaś dziwna, nieprzyjemna ciekawość, podszyta strachem, kazała mi podejść bliżej. Spojrzałem na ekran. Nowa wiadomość: „Tęsknię za tobą, kochanie. Nie mogę się doczekać, aż znów się spotkamy”.

Odkryłem tajemnicę

Zanim zdążyłem pomyśleć, przesunąłem palcem, by zobaczyć więcej. Następne wiadomości były jeszcze gorsze. „Twój dotyk wciąż czuję na skórze”, „Liczyłem każdą minutę, gdy byłaś blisko”. Odrzucałem od siebie to, co widziałem, ale słowa wyświetlające się jedno po drugim nie pozostawiały wątpliwości. Ktoś pisał do mojej żony rzeczy, które mężczyzna powinien szeptać tylko jednej kobiecie.

Nogi się pode mną ugięły. Usiadłem ciężko na krześle. Próbowałem zebrać myśli. Przed oczami przelatywały mi obrazy: nasz pierwszy taniec, narodziny naszej córki, wakacje w Chałupach, wspólne wieczory przy kominku. Wszystko to nagle wydawało się śmieszne, naiwne, bezwartościowe. Czy ja przez tyle lat żyłem w kłamstwie?

Następnego ranka nie potrafiłem już udawać, że wszystko jest w porządku. Siedziałem przy stole, dłubiąc widelcem w jajecznicy, podczas gdy Zofia, uśmiechnięta, parzyła kawę. Mój żołądek był ściśnięty tak mocno, że nie mogłem nic przełknąć. W końcu odłożyłem widelec i spojrzałem na nią.

– Kim on jest? – zapytałem, a głos załamał mi się na ostatnim słowie.

Musiałem poznać prawdę

Odwróciła się zaskoczona. Przez moment patrzyła na mnie, jakby nie rozumiała, o co pytam.

– Co ty mówisz, Andrzej?

– Widziałem wiadomości – powiedziałem drżącym głosem. – W twoim telefonie. Kto to jest?

Przez chwilę trwała w bezruchu, po czym… wybuchła śmiechem. Najpierw cichym, niedowierzającym, potem coraz głośniejszym, aż musiała się podeprzeć o blat. Patrzyłem na nią osłupiały, czując jak zalewa mnie wstyd, złość i upokorzenie. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Czułem się jak głupiec, który właśnie stracił grunt pod nogami.

– Andrzejku… – wydusiła wreszcie, ocierając łzy śmiechu. – To nie ja. To Kasia pisała. Używała mojego telefonu.

Siedziałem nieruchomo, czerwony ze wstydu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Zofia usiadła naprzeciwko mnie, wciąż z niedowierzaniem potrząsając głową. Wzięła telefon i zaczęła coś w nim sprawdzać. Podała mi go z otwartym czatem.

– Zobacz. Zanim się rozkręcisz ze swoimi oskarżeniami.

Spojrzałem. Na ekranie widniała rozmowa prowadzona z numerem, którego nie znałem. Wśród wiadomości, obok czułych słówek, pojawiały się zdjęcia szkolnych zeszytów, pytania o klasówki i plany na wagary. Wśród nich przewijało się imię Kasia, zapisane skrótami i emotikonami.

Było mi głupio

– Nasza Kasia? – zapytałem, czując, jak zalewa mnie fala zażenowania.

– A która inna? – odparła z uśmiechem. – Od kiedy rodzice zaczęli kontrolować jej telefon, podkradała mój, żeby pisać do Bartka.

W tym momencie zadzwoniła nasza wnuczka. Zofia wszystko jej opowiedziała i włączyła głośnik.

– Babciu, przepraszam! – wyrzuciła z siebie wnuczka. – Ja tylko czasem, jak mama zabierała mi komórkę… Nie chciałam narobić kłopotów!

– Już dobrze, Kasiu. Ale dziadek omal nie dostał zawału – powiedziała żona ze śmiechem.

Siedziałem cicho, czując się jak ostatni dureń. Ulga, że Zofia mnie nie zdradza, mieszała się z gorzkim wstydem, że tak łatwo dałem się ponieść paranoi. Nie potrafiłem jeszcze spojrzeć jej w oczy.

Poczułem wstyd, nie tylko za moją nieufność, ale też za to, że pozwoliłem, by między nami urosła ściana obojętności. Przecież gdybyśmy rozmawiali więcej, gdybyśmy lepiej się słuchali, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Zofia mogłaby mnie zdradzić.

Chciałem to naprawić

Przypomniałem sobie o małym pensjonacie w Kazimierzu Dolnym, w którym zatrzymaliśmy się kiedyś na naszej pierwszej wspólnej wycieczce. Wtedy było skromne, trochę chaotyczne, ale nigdy nie zapomnę, jak szczęśliwa była Zofia, trzymając mnie za rękę podczas spaceru nad Wisłą.

Zamówiłem nocleg na dwa dni, a bilety i rezerwację schowałem do koperty. W sobotę rano, przy śniadaniu, podsunąłem ją Zofii.

– Co to takiego? – zapytała, uśmiechając się niepewnie.

– Weekend tylko dla nas. Tam, gdzie kiedyś – powiedziałem cicho. – Może przypomnimy sobie, jak to było, zanim wszystko się zrobiło takie ciche.

Przez chwilę patrzyła na bilety, a potem na mnie. Z oczu zniknęło jej rozbawienie, a pojawiło się coś innego. Wzruszenie. Bez słowa położyła rękę na mojej dłoni. Czułem, jak ściska mnie w gardle. Chciałem coś powiedzieć, ale nie musiałem.

Wyjechaliśmy tego samego dnia. W samochodzie długo jechaliśmy w ciszy, ale była to inna cisza niż ta, która nas ostatnio oddzielała. Tym razem była spokojna, pełna czegoś ciepłego.

Andrzej, 60 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama