„Zakochałem się w pięknej Cygance. 30 lat czekałem żeby skonsumować tę miłość”
„Nie chciałem postępować tak, jak wszyscy, chciałem postępować właściwie. Tchórzostwo nie zawsze mi na to pozwalało, ale dzięki Reginie byłem lepszym człowiekiem”.

- Julian, 45 lat
Mój pierwszy pocałunek pamiętam do dziś. Miałem czternaście lat, a piętnastoletnia Regina była córką hipnotyzera i wróżki. Wesołe miasteczko o tajemniczej nazwie Borealis przyjechało do N. w połowie gorącego lipca. Rozbiło się na obrzeżach, niedaleko starej cegielni. W niemal magiczny sposób w ciągu jednej nocy na pustej łące pojawiły się karuzele, strzelnice, dom strachów, gabinet luster i namioty hipnotyzera i wróżki. A potem przez dwa tygodnie z miasta i okolic ciągnęły rzesze ludzi z dziećmi, by za kilka złotych kupić chwilę zabawy i ekscytacji.
Zakochałem się do szaleństwa
Moi rodzice byli jednymi z najzamożniejszych w N., więc stać mnie było na codzienne korzystanie z wszystkich atrakcji. Jednak gdy ujrzałem pokaz hipnotyzera i magika w jednym, potem tylko na to przedstawienie wykupywałem bilety. Powodem była asystentka magika, Regina. W dzień patrzyłem na nią maślanymi oczami, jak w lśniącym cekinami kostiumie wykonuje polecenia hipnotyzera, a w nocy o niej śniłem. Trzeciego dnia, siedząc w pierwszym rzędzie, ujrzałem jej spojrzenie i uśmiech. Więc po pokazie ośmieliłem się do niej podejść i zagadać.
Potem były ukradkowe spotkania nad rzeką, pierwsze pocałunki i pieszczoty. Byłem zadurzony. Zakochany pierwszą szczenięcą miłością, która wydawała się wieczna jak wszechświat. W oczach Reginy widziałem odbicie własnych uczuć. Postanowiłem wyjechać z dziewczyną, bo nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Dzień przed wyjazdem wesołego miasteczka z N., Regina zaprowadziła mnie do wozu, w którym mieszkała z rodzicami – hipnotyzerem i wróżką Aurorą – właścicielami wesołego miasteczka. Mogłem nie pytać swoich rodziców o zgodę, ale ich musiałem.
Ojciec dziewczyny patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, a jej matka rozłożyła karty. Potem obejrzała wnętrze moich dłoni. Porównała z dłońmi dziewczyny. A potem jeszcze raz rozłożyła karty.
– Cóż – mruknęła w końcu. – Wasze dusze są splątane, sobie pisane, ale jeszcze nie jesteś gotowy, mój chłopcze.
– Jestem – zaprotestowałem.
Jakby mnie nie słyszała. Miałem wrażenie, że patrząc na kolorowe kartoniki rozłożone na stole, ona ogląda jakiś wyjątkowo interesujący film, który rozgrywa się tylko przed jej oczami.
– Najpierw musisz zdać egzamin. Wasze życie – popatrzyła najpierw na córkę, potem na mnie – zależy tylko od waszych decyzji. Ale jeszcze nie nadszedł czas.
Nie porzucisz dziedzictwa dla cyganki!
Nie chciałem jej słuchać. Wróciłem do domu i po kolacji jak zwykle poszedłem do siebie. Spakowałem torbę, zabrałem ulubioną książkę, zdjęcia rodzinne, trochę ubrań, oszczędności. Przed świtem zszedłem cicho na parter. Tam czekał na mnie ojciec.
Skąd wiedział? W pierwszym odruchu pomyślałem, że doniósł mu ojciec Reginy, bojąc się, że zostaną oskarżeni o porwanie nieletniego. W końcu moja rodzina była najważniejsza w N., tata był sędzią, a jego kuzyn szefem miejscowej komendy policji. Z takimi ludźmi się nie zadziera. Ale nie doceniłem ojca i jego sieci szpiegów. On wiedział od samego początku. Stałem przed nim zbuntowany, naburmuszony, ściskając w zimnej od nerwów dłoni pasek od plecaka.
– Miałeś swój pierwszy pocałunek – powiedział. – Swoją szczenięcą miłość. To potrzebne, naturalne doświadczenie. Ale to koniec, synu. Nie pozwolę ci odrzucić dziedzictwa rodu dla pięknych oczu.
– Ona nie jest Cyganką – wydusiłem z oburzeniem.
Tata wzruszył ramionami.
– Kim jest jej rodzina? Wędrowni kuglarze bez korzeni – podszedł do mnie, położył mi ciężką dłoń na ramieniu, spojrzał prosto w oczy i wytoczył najcięższe działa. – Jesteś moim spadkobiercą, Julian. Zachowuj się jak na potomka przystało – kiwną głową w stronę zdjęcia wiszącego na ścianie.
W tym momencie bańka szczęścia i nadziei prysła. Miłość przegrała w starciu z obowiązkiem.
– Żeby cokolwiek osiągnąć, trzeba być twardym. Serce ma to do siebie, że jest czułe na ludzkie biadolenie, nieszczęśliwy wzrok, na jękliwe błagania i tłumaczenia. Dlatego, jeśli chcesz do czegoś dojść, nie wolno ci słuchać serca, lecz rozumu, a przede wszystkim, mój drogi, o–bo–wiąz–ku.
Wychowano mnie w szacunku dla rodziców i przodków, więc kiedy ojciec przypomniał mi o obowiązku, poczułem wstyd, że zawiodłem. Wesołe miasteczko zniknęło w kurzu drogi, a ja przez kolejne lata udowadniałem, że jestem godny naszego nazwiska. A szczenięca miłość, jak nazwał ją ojciec, pozostała jedynie odległym wspomnieniem.
Dla układów czy sitw nie ma znaczenia, jaki panuje ustrój
Zgodnie z tradycją rodu skończyłem prawo i wróciłem do N. jako pracownik tutejszego sądu. Ożeniłem się z wybranką podsuniętą przez rodziców. W ciągu następnych dwóch dekad stałem się jednym z filarów tutejszej społeczności razem z bratem i kuzynami. Nasze pokolenie czterdziesto– i pięćdziesięciolatków przejęło pałeczkę władzy w zmienionej rzeczywistości.
Wydawało mi się, że zapomniałem o tamtym gorącym lecie sprzed niemal trzydziestu lat. Ale z roku na rok wspomnienia wracały w dziwnych rozbłyskach. Czasem pojawiały się we śnie – tańcząca na polanie Regina z rozwianymi kasztanowymi włosami czy gorące pocałunki, po których budziłem się mokry i dyszący pragnieniem. Czasami w odbiciu lustra widziałem kartę tarota Kochankowie i oczy o ciemnych tęczówkach pełne uczuć, które wywoływały we mnie dreszcz i falę tęsknoty. W końcu w chwilach, kiedy miałem już dość dusznej atmosfery N. i konieczności nieustannych kompromisów, siadałem w fotelu, zamykałem oczy i świadomie cofałem się myślami do tamtego lata.
Tego samego dnia, kiedy wsiadałem do samochodu, by wrócić do domu, zobaczyłem przyczepioną do słupa lampy reklamę wesołego miasteczka. Ostatnie przedstawienie przed jesienno-zimową przerwą! Żonglerzy, karuzele, Dom Strachów, strzelnice. Radość dla ciebie i twoich dzieci! Borealis. Tak się nazywało wesołe miasteczko.
Nie pojechałem do domu, lecz na pola za rogatkami miasta, gdzie wędrowni kuglarze się rozbili. Miałem wrażenie, że z każdym kilometrem cofam się w czasie. Gdy stanąłem przed namiotem, w którym przyjmowała Madame Aurora, czułem się, jakbym znów miał czternaście lat. Aurorą okazała się Regina. Gdy wszedłem, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Zmieniła się, i jednocześnie nie zmieniła. Usiadłem bez słowa przy stoliku, a ona bez słowa rozłożyła karty. W centrum ujrzałem kartę Kochankowie.
– Mama powiedziała, że mam przyjechać po ciebie po trzydziestu latach. Że dopiero wtedy będziesz gotowy podjąć właściwą decyzję. I kiedy odejdziesz, nie będziesz żałował ani nie będzie cię ścigało poczucie winy.
Zakręciło mi się w głowie. Byłem zdumiony, oszołomiony. Nagle zrozumiałem, że ona ma rację. Byłem gotów rzucić wszystko i wyjechać z wesołym miasteczkiem, z Reginą, w świat.
– Skąd wiedziałaś, że będę cię pamiętał – spytałem chrapliwym głosem. – To było krótkie lato trzydzieści lat temu. Skąd pewność, że tym razem z tobą pójdę?
Regina westchnęła i spojrzała na mnie swoimi kasztanowymi oczami. To było zapewnienie. To serce ją tutaj przyprowadziło. Nie chciałem dłużej czekać. 30 lat to i tak zbyt wiele straconego czasu. Wróciłem do domu, oznajmiłem wszystkim, że w końcu chcę zrobić coś dla siebie. Chcę zawalczyć o coś, co siłą odebrano mi w młodości. Miłość. Po czym spakowałem się i nad ranem wyszedłem z domu, by razem z Reginą zacząć nowe życie. I nigdy tego nie żałowałem.