„Zdradę faceta odkryłam tuż przed święconką. Jedna przypadkowa wiadomość w telefonie zniszczyła mi nie tylko Wielkanoc”
„Zaparło mi dech. Palce zadrżały. Poczułam, jak serce przyspiesza. Telefon prawie wypadł mi z ręki. W tej samej chwili z łazienki wyszedł Adam, z koszulą rozpiętą do połowy, susząc włosy ręcznikiem. – Adam – zaczęłam cicho. – Kto to jest Natalia?”.

- Redakcja
Od rana czuć było święta. Mama dzwoniła już trzy razy, upewniając się, że mamy koszyczek, jajka, sól, chrzan i baranka.
– Biała serwetka, nie ta z haftem, Justynka. I nie zapomnij o gałązkach bukszpanu! – napominała mnie jak dziecko. Kiwałam głową do telefonu, chociaż mama nie mogła tego zobaczyć.
Adam krzątał się po kuchni. Ugotował jajka, przetarł stół, posłał łóżko – jak zawsze, sprawnie i bez słowa. Przez chwilę poczułam coś ciepłego. Może to właśnie o to chodzi w byciu razem – o te ciche, współdzielone rytuały.
A może próbowałam się oszukiwać? Bo przecież od jakiegoś czasu Adam był... inny. Zamknięty, nieobecny, jakby tylko ciało jego było ze mną, a myśli – zupełnie gdzie indziej. Przestał żartować. Przestał się przytulać bez powodu. Nie patrzył już na mnie tak, jak kiedyś. Kiedy go pytałam, czy wszystko w porządku, mówił:
– Zmęczony jestem, tyle projektów, wiesz jak to w pracy.
Wierzyłam. A raczej – chciałam wierzyć. Byliśmy razem od sześciu lat. Bez ślubu, ale przecież nie to się liczyło. Mieliśmy swoje rytuały: piątkowe kolacje, niedzielne kawy z gazetą, wspólne zakupy na bazarze. Byłam pewna, że jesteśmy „my”. Trochę się mijaliśmy, to fakt. Ale kto się nie mija?
A teraz był Wielki Tydzień, mój ulubiony czas w roku. Czas ciszy, spokoju, domowego ciepła. Czas, w którym wszystko miało być dobrze.
Ta wiadomość ścięła mnie z nóg
– Daj, zrobię zdjęcie koszyczka, mama pytała, czy już gotowy – powiedziałam i sięgnęłam po telefon Adama, który leżał na blacie kuchennym.
Nie zdążyłam nacisnąć aparatu. Ekran zaświecił się sam, a na górze wyskoczyło powiadomienie z Messengera: „Tęsknię za wczoraj... Twoje usta na mojej skórze to był raj”. Napisała jakaś Natalia.
Zaparło mi dech. Palce zadrżały. Poczułam, jak serce mi przyspiesza. Telefon prawie wypadł mi z ręki. W tej samej chwili z łazienki wyszedł Adam, z koszulą rozpiętą do połowy, susząc włosy ręcznikiem.
– Adam – zaczęłam cicho. – Kto to jest Natalia?
Zatrzymał się w pół kroku. Zmarszczył brwi. Widziałam, jak jego twarz gwałtownie blednie.
– Koleżanka z pracy. Dlaczego pytasz?
– Bo właśnie napisała, że twoje usta to był dla niej raj.
Przez chwilę była tylko cisza. Nawet jajka przestały bulgotać w garnku. Adam w końcu odłożył ręcznik. Patrzył na mnie, ale nic nie mówił. Tylko to milczenie, jak ściana, przez którą nie mogłam się przebić.
– Justyna, to... to nie tak – wydusił w końcu, ale nie miałam siły słuchać. Całe moje ciało było lodowate. Wszystko się we mnie zacisnęło.
W jednej sekundzie pękło coś, czego nawet nie potrafiłam nazwać. A jeszcze chwilę temu planowałam, jak udekoruję koszyczek. Dla nas.
Wszyscy się dowiedzieli
Stałam przy zlewie. Ręce miałam oparte o blat, jakby tylko kuchenny granit mógł mnie utrzymać w pionie. Adam siedział za stołem. Przez kilka minut żadne z nas się nie odezwało. Tylko tykanie zegara i bulgot gotujących się jajek przypominały, że świat dalej się kręci.
– Zniszczyłeś wszystko w jeden dzień – powiedziałam w końcu, cicho, bez siły.
– To... to nie było nic poważnego – rzucił szybko. Zbyt szybko. Jakby sam próbował w to uwierzyć.
Odwróciłam się gwałtownie.
– Więc dlaczego tęskni za twoimi ustami? Dlaczego pisze o waszej nocy?! My tu szykujemy się do święconki, a ty... – głos mi się załamał. – Ty robisz sobie romansiki w delegacjach?
– Przestań. To nie tak... Justyna, ja...
– To jak? Wyjaśnij mi, jak to jest! Bo ja już nie rozumiem. Sześć lat razem, Adam. Sześć lat!
– To był moment. Moment słabości... Ona też była po rozstaniu, piliśmy coś po konferencji...
– Czy ty mnie właśnie karmisz scenariuszem z taniego filmu? – przerwałam mu, drżąc z wściekłości.
Telefon zadzwonił. Anka. Nie odebrałam. Drzwi wejściowe otworzyły się bez pukania – mama zawsze tak robiła.
– Justynka, przynieśliśmy baranka! – zawołała z przedpokoju radośnie. – Adam, gdzie jesteś?
Spojrzeliśmy na siebie. On – przerażony. Ja – jak bomba na granicy wybuchu.
– Może Adam sam powie, co właśnie zrobił – rzuciłam głośno. – Może powie, z kim spał w delegacji.
Mama stanęła w progu. Anka tuż za nią. Cisza. Świąteczny koszyczek leżał między nami jak rekwizyt z innego świata.
Nic nie było już dobrze
– Co tu się dzieje? – Mama spojrzała raz na mnie, raz na Adama. Miała w ręku baranka z cukru, który właśnie wyjęła z torebki. Baranek drżał razem z jej palcami.
– Adam? Może opowiesz, co się dzieje? Może powiesz, z kim spałeś?! – powtórzyłam, głośniej, wyraźniej. Nie dbałam już o to, że słyszą wszystko. Że mama. Że Anka. Że może nawet sąsiedzi.
Adam zbladł. Zrobił krok do przodu, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
– To nie był planowany romans... – wyjąkał.
– Och, dziękuję za wyjaśnienie! – parsknęłam przez łzy. – Bo jak się nie planuje, to przecież się nie liczy, prawda?
Anka zerknęła na mnie porozumiewawczo, podeszła i dotknęła mojego ramienia.
– Chcesz, żebyśmy wyszli? – zapytała szeptem.
– Nie – pokręciłam głową. – Niech wszyscy wejdą. Niech zostaną. I patrzą, jak rozpada się wszystko, co razem zbudowaliśmy.
Mama stała jak wmurowana. Wzrok miała utkwiony w podłodze. Jakby chciała, żeby to wszystko się nie działo. Żeby to był tylko sen. Zawsze tak bardzo dbała o to, żeby było „ładnie”. Żeby było „po bożemu”. A teraz, tuż przed święceniem, córka wykrzykuje, że jej partner ją zdradził.
Adam próbował coś jeszcze powiedzieć, ale machnęłam ręką.
– Milcz. Każde słowo tylko pogarsza sprawę.
Anka wzięła koszyczek i ruszyła w stronę drzwi.
– Mamo, chodź. Weźmiemy dzieciaki i pójdziemy. Justyna... zadzwonisz, jak będziesz gotowa – powiedziała łagodnie.
Mama ruszyła za nią bez słowa. Nawet nie spojrzała na Adama. Tylko baranek został na stole, patrząc z tej białej masy cukru w pustkę między nami.
Oszukiwałam samą siebie
Zamknęłam się w sypialni. Tylko ja i cisza. I zasłony, które pachniały jeszcze świeżym praniem. Kiedyś Adam mówił, że uwielbia ten zapach, bo przypomina mu dzieciństwo. Teraz nie wiem, czy kiedykolwiek mówił prawdę.
Leżałam na łóżku, z twarzą w poduszce. Moje ciało drżało, ale już nie z gniewu. Z pustki. Z tego, że nagle nic nie miało sensu.
Nagle zaczęło do mnie docierać. Wszystko. Jego późne powroty. Te wyjazdy niby służbowe, ale bez biletów. Kiedyś wpadłam na pomysł, żeby go odebrać z dworca, zrobiłam mu niespodziankę. Powiedział, że już wrócił, że był wcześniej. Tylko... na zdjęciu od kolegi z pracy, które widziałam dwa dni później, Adam był na zdjęciu z pociągu. Zrobionym o tej porze, o której miało go jeszcze nie być.
Zignorowałam to. Zignorowałam, jak wieczorami z kimś pisał i zasłaniał ekran. Jak szedł pod prysznic i pachniał damskimi perfumami – tłumaczył, że w hotelu były jakieś wspólne mydła.
„Przymknij na to oko, Justyna. Nie psuj sobie świąt” – powtarzałam sobie. Bo przecież to musiało być tylko moja wyobraźnia. Zmęczenie. Stres.
Gdy telefon zadzwonił, przez chwilę myślałam, że to Adam. Ale nie – Anka.
– Justyś...?
– Nie mogę w to uwierzyć… – szepnęłam do słuchawki.
– A ja nie mogę uwierzyć, że byłam tak ślepa – dodałam i w końcu się rozpłakałam.
– On nie zasługuje na ciebie – powiedziała, ale te słowa tylko bardziej mnie rozbiły. Bo przecież nie tylko on mnie zdradził. Ja sama siebie oszukiwałam. Przez te wszystkie miesiące.
To będzie samotna Wielkanoc
Obudziłam się o szóstej rano. Odruchowo sięgnęłam dłonią na drugą stronę łóżka, ale poduszka była zimna. Adam spał na kanapie. Całą noc. I dobrze. Nie miałam siły na rozmowy. Nie po wczorajszym.
Wstałam mechanicznie, jakby ciało pamiętało, że trzeba. Trzeba ubrać się w białą bluzkę, trzeba zjeść coś na śniadanie, trzeba zrobić kawę. Ale dusza? Dusza została wczoraj przy stole, gdy pękałam na oczach mojej matki.
Z kuchni dochodziły dźwięki. Stukał kubek o blat. Chyba robił sobie kawę. Nie wychodziłam. Nie miałam ochoty nawet na jego cień w moim polu widzenia.
Koszyczek wielkanocny stał wciąż na stole. Nienaruszony. Zastygły. Jak wyrzut sumienia. Gałązka bukszpanu przywiędła przez noc, a baranek stracił oko – pewnie wczoraj w zamieszaniu się oderwało. To było w sumie zabawne. Idealnie nieidealne zakończenie tego, co miało być naszym wspólnym świętem.
Adam wyszedł z mieszkania bez słowa. Usłyszałam tylko szczęk kluczy, jakby nie był pewien, czy zamykać.
Zaparzyłam herbatę. Usiadłam przy stole. Wokół cisza. Gdzieś w tle dzwony z kościoła biły radośnie. Przyszedł SMS od mamy: „Jesteście już po święconce? Będziesz na obiedzie?”. Odpisałam tylko: „Nie dziś, mamo. Przepraszam”.
Nie miałam siły grać. Nie dziś. Moje święta były inne. Nie było rodziny, śmiechu, ani jajka dzielonego między bliskich. Byłam ja. Jedno krzesło. Jeden kubek. Jedna kobieta, która przez lata wierzyła, że miłość wystarczy. Nie wiedziałam, co będzie jutro. Ale dziś miałam tylko tę samotną Wielkanoc.
Justyna, 36 lat
Czytaj także:
- „Myślał, że jeśli upiecze mi babkę i serniczek na Wielkanoc, to uratuje nasze małżeństwo. Ależ on jest czasem naiwny”
- „Babcia kpi z mojego chłopaka, bo nie je mięsa. Przy wielkanocnym stole przeżyliśmy męki pańskie”
- „Robiłam porządki przed Wielkanocą, ale teściowa musiała się wtrącić. Wiedziałam, że miło nie będzie”