Reklama

– Jurku, syneczku, co ty wygadujesz? Toż to jakieś bzdury! – mama zmarszczyła brwi i pokiwała głową z niezadowoleniem. – Ot tak, z dnia na dzień, chcesz się rozwieść? Nie, synku, tak się nie godzi. Nie rozumiesz tego?

Reklama

– A czemu niby nie? – odpowiedziałem.

– No bo… po prostu nie wypada.

– A jeśli nie jesteśmy sobie z Matyldą pisani? I szczęścia w tym związku nie uświadczysz?

– Ale ślub nie jest po to! – matka sprawiała wrażenie zszokowanej.

– No to po co, mamo?

– Aby założyć rodzinę, spłodzić potomstwo.

– Tyle że my potomstwa nie mamy. I na rodzinę też się nie nadajemy. Od jakiegoś czasu tylko się męczymy – odparłem z rezygnacją w głosie.

– Kochany, ja się męczę z twoim ojcem prawie czterdzieści pięć lat! – wykrzyknęła mama. – A gdybym chciała wziąć rozwód z byle powodu, to już od dawna nie bylibyśmy razem!

– A może faktycznie taki scenariusz byłby lepszy?

– O czym ty bredzisz, Jurek?! – obrzuciła mnie przerażonym wzrokiem. – Zamiast gadać głupoty, zastanów się nad losem Matyldy. I co, teraz ją opuścisz, zostawisz na lodzie? Przecież oddała ci najwspanialsze lata swojego życia. Kto ją teraz zechce, prawie z czterdziestkę na karku?

– Aha, więc tu jest pies pogrzebany – skinąłem głową. – Obstawiam, że była u mamy i się żaliła, jaki to jestem drań, skoro chcę wziąć z nią rozwód?! Mam rację?!

Mama nie odezwała się ani słowem, ale byłem pewien swojej racji. Znałem Matyldę jak własną kieszeń.

– Mam to gdzieś. Możesz sobie gada,ć co ci się podoba, mamo, ale ja się nie ugnę. A ona niech przestanie się mazgaić i wreszcie pomyśli o tym, że zmieniła moje życie w koszmar!

Chciałem mieć rodzinę

Mimo wszystko, strasznie mnie wkurzyło, że moja kobieta nawet moją matkę w to wszystko miesza. Nie twierdzę, że moje życie było do kitu, ale nie było też powodem do dumy. A przecież o to właśnie chodzi, zgadza się? Tymczasem przez Matyldę zupełnie straciłem całą przyjemność z życia...

Przed poznaniem jej, miałem za sobą parę naprawdę trudnych relacji z silnymi kobietami o niełatwych osobowościach. Po zakończeniu drugiego z tych związków, obiecałem sobie, że jeśli jeszcze kiedyś zdarzy mi się z kimś być, to będzie to ktoś o spokojnym i łagodnym usposobieniu. I tak właśnie się stało.

Myślałem, że to miłość, ale chyba po prostu zafascynowało mnie to, jak bardzo różniła się od moich wcześniejszych partnerek… Dodatkowo byłem już w takim momencie życia, że chciałem w końcu stworzyć rodzinę. Mieć żonę i syna, posadzić drzewo, postawić dom. I w sumie udało mi się osiągnąć to wszystko, oprócz posiadania potomka.

To nie była miłość

Szczerze mówiąc, chociaż ja sam usiłowałem przekonać się, że jestem zakochany, to odnoszę wrażenie, że Matylda nigdy nie darzyła mnie głębokim uczuciem. Te wyjątkowe słowa „kocham cię" padły z jej ust zaledwie dwukrotnie, a w dodatku jeszcze przed naszym ślubem. Na początku przynajmniej trochę się starała, od czasu do czasu widywaliśmy się z moimi kumplami, robiliśmy to, co sprawiało mi przyjemność. Ale później… Wszystko uległo zmianie. Nie znaczy to oczywiście, że Matylda zabraniała mi tego, co zawsze lubiłem robić.

Ona po prostu nie chciała dzielić ze mną tych chwil. Jedynym, na co się zgadzała, to sporadyczne wspólne wyjścia na imieniny kogoś z rodziny, jakieś urodziny albo święta. Nie spodziewała się też, że będę interesował się jej sprawami. Uwielbiała zajmować się ogrodem – potrafiła godzinami pielić, podlewać rośliny i przesadzać je w inne miejsca. Kiedy próbowałem jej pomóc w tych czynnościach, ale zareagowała niemal agresywnie. Zupełnie tak, jakby nie życzyła sobie, żebym miał wstęp do jej świata. Jakby ten świat był tylko i wyłącznie jej.

Każde z nas wiodło osobne życie

Co prawda od czasu do czasu dochodziło między nami do zbliżeń, jednak w jej przypadku nie miało to nic wspólnego z uczuciem. Przypominało raczej zaspokajanie biologicznej potrzeby, która odzywała się w niej raz na jakiś czas. Miałem tego serdecznie dość. Spodziewałem się, że małżeństwo przyniesie mi coś więcej. Paradoksalnie, byłbym bardziej szczęśliwy, mając okazję do kłótni i złości, ale jednocześnie odczuwając, że jestem dla kogoś ważny.

Sądziłem, że moja żona także nie czerpie satysfakcji z naszego związku. Pomyślałem sobie, że być może poczuje ulgę, gdy oświadczę jej, że powinniśmy się rozstać. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, zamiast spodziewanej radości, w jej oczach pojawiły się łzy, jakich nie dostrzegłem nawet wówczas, gdy niechcący podeptałem grządkę z jej ukochanymi roślinami.

Żonie pasował taki związek

Wypytywała mnie, jaką krzywdę mi wyrządziła, co takiego zrobiła, że mam zamiar ją zostawić. Gdy jej wyjaśniłem, że problem nie tkwi w tym co zrobiła, a raczej w tym czego nie zrobiła, wpadła w szał. Przysięgła zrobić, co tylko możliwe, żeby ocalić nasz związek. Usiłowałem ją przekonać, aby zachowała zdrowy rozsądek. Perswadowałem jej, że stawianie oporu nie ma większego sensu, ponieważ jestem zdecydowany doprowadzić tę sprawę do końca i wziąć rozwód.

Nie mogłem wyjść z podziwu, ale Matylda chyba faktycznie cieszyła się z naszego fatalnego związku małżeńskiego. Zupełnie jakby potrzebowała tylko jakiegoś pokręconego wytłumaczenia dla otoczenia. Żeby nikt nie pomyślał, że jest starą panną, której lata uciekają, i z tego powodu nie mógł się do niej przyczepić.

„Jeszcze zmieni zdanie" – powtarzałem sobie w myślach. Ale gdzie tam, ona broniła swojego zdania niczym lwica. I zdecydowała się przekabacić moich bliskich na swoją stronę. Zdawała sobie sprawę, jak mocno zależy mi na dobrych relacjach z rodziną, i może właśnie dlatego towarzyszyła mi na tych wszystkich spotkaniach.

Próbowali ratować moje małżeństwo

A teraz narzekała wszystkim dookoła, że odchodzę od niej przez to, że jest bezpłodna. Powiedziała o tym mojej matce, ciotkom i kuzynkom. Nie mogłem temu w żaden sposób zaprzeczyć, ponieważ rzeczywiście nie doczekaliśmy się potomka, a to stanowiło najlepszy dowód.

W efekcie wszystkie kobiety z rodziny chciały za wszelką cenę uratować nasz związek. Zaczęły podejmować próby doprowadzenia do naszego pojednania, co wyglądało dość absurdalnie, bo przecież nawet się nie sprzeczaliśmy. Gdy panie zorientowały się, jak wygląda sytuacja, były jeszcze bardziej zaskoczone naszą decyzją o rozstaniu.

Tak jak moja mama. Kompletnie nie potrafiła pojąć moich motywów. Parę dni później sprawiła mi „miłą" niespodziankę. Gdy wróciłem z roboty do mieszkania, zastałem ją pocieszającą zapłakaną Matyldę.

Spójrz tylko, coś narobił – rzuciła z pretensją, gdy mnie zobaczyła.

– A ty skąd się tu wzięłaś, mamo? – zapytałem zaskoczony.

– Sądzę, że musicie odbyć poważną rozmowę. Natychmiast – stwierdziła.

– I to w obecności mamy? – nie dowierzałem temu, co słyszę.

– Dokładnie tak! – powiedziała stanowczo.

– Nie mam takiego zamiaru.

– No widzi mama, jaki on jest uparty?! – Matylda odezwała się przez łzy. – Nie da się z nim w ogóle gadać. Ciągle tylko powtarza o tym rozwodzie. A co ja mu takiego zrobiłam?! I gdzie ty się wybierasz?!

Uciekłem od nich

Przestałem zwracać uwagę na jej słowa i po prostu opuściłem mieszkanie. Udałem się prosto na dworzec kolejowy, a następnie wskoczyłem do pierwszego pociągu, który miał mnie zawieźć możliwie jak najdalej od miejsca, w którym mieszkam. Zrządzeniem losu okazało się, że wybrany przeze mnie pociąg zmierzał nad morze. Letni sezon dawno dobiegł końca, więc bez trudu udało mi się znaleźć wolny pokój do wynajęcia.

Po przebudzeniu kolejnego poranka, postanowiłem skontaktować się z moim pracodawcą. Wbrew protestom mojej przełożonej, zdecydowałem się skorzystać z zaległego urlopu, a także tego bieżącego i przyszłorocznego. W sumie miałem wolne przez prawie dwa miesiące. Następnie wyjąłem baterię z telefonu, żeby nikt nie mógł się do mnie dodzwonić. Przez najbliższe tygodnie mój umysł wypełniały głównie radosne myśli. Chodziłem nad brzegiem morza, starając się wyrzucić z pamięci swoje małżeństwo i wszystko, co było z nim związane. Nie było to łatwe, bo zdawałem sobie sprawę, że moja nieobecność musiała wzbudzić niemałe poruszenie.

Byłem nieugięty

Dla świętego spokoju poszedłem na okoliczny posterunek, żeby uprzedzić stróżów prawa, że wcale nie przepadłem bez wieści. Gdyby bliscy zdecydowali się mnie szukać, nie chciałem, aby funkcjonariusze zdradzili im, gdzie przebywam. Mundurowi ograniczyli się do paru pytań, by potwierdzić kim jestem. Potem na ich twarzach pojawił się kpiący uśmieszek, kiedy złośliwie życzyli mi „powodzenia w nowym rozdziale życia".

Gdy mój urlop dobiegł końca, wróciłem do rodzinnego miasta, jednak zamiast wrócić do naszego wspólnego lokum, zdecydowałem się na wynajem niedrogiej kawalerki. Korzystając z nieobecności Matyldy, przetransportowałem z domu do nowego mieszkania najpotrzebniejsze mi rzeczy. Następnie skontaktowałem się z prawnikiem, aby uzyskać wsparcie w procesie rozwodowym. Po tym jak wróciłem, Matylda nadal nie mogła pogodzić się z faktem, że zamierzam ją "zostawić" i nie planowała niczego mi ułatwić. Mimo to, nie poddawałem się. W końcu, po upływie roku, udało mi się doprowadzić sprawę do końca.

Jeśli chodzi o moje decyzje, to mam tylko jeden powód do żalu – odszedłem nie tylko od żony, ale też zerwałem kontakty z bliskimi, którzy na domiar złego zaczęli uważać mnie za drania. Całkowicie się ode mnie odcięli, nawet kartek świątecznych od nich nie dostaję. Za to z moją byłą małżonką są w bardzo dobrych relacjach. I do tej pory nie potrafią zrozumieć, co skłoniło mnie do zakończenia tego związku.

Reklama

Jerzy, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama