„Gdzie ja to posiałam?”, to pytanie coraz częściej pojawiało się w mojej głowie. Różne przedmioty po prostu znikały. Byłam pewna, że kładłam notatki z wykładu na stole, ale kiedy chciałam je odnaleźć, już ich tam nie było. Okazało się, że leżą w miejscu, w którym kompletne nie spodziewałam się ich znaleźć. Zaczęłam podejrzewać, że to początki sklerozy albo po prostu przemęczenie.

Byłam bardzo zajęta

To prawda, miałam sporo na głowie, bo studiowałam na uczelni i pracowałam na umowę-zlecenie. Dodatkowo, dorabiałam w weekendy jako baristka w zaprzyjaźnionej kawiarni. Zdumiewał mnie jednak fakt, że nie pamiętam, gdzie odkładam przedmioty, których używam na co dzień.

Na przykład pudełko na szkła kontaktowe, które ściągam przed snem. Zawsze leżało na półce w łazience, a teraz nagle znalazło się w koszyku z grzebieniem i szczotką do włosów. Nie mogłam sama go tam odłożyć, chyba że miałam jakiś atak amnezji. A może lunatykowałam? Przemyślałam te opcje i poczułam, jak przechodzi mnie zimny dreszcz. Albo tracę rozum, albo... Istniało jeszcze inne, równie przerażające wyjaśnienie. Ktoś tu bywał pod moją nieobecność. 

Chciałam mieszkać sama

Miejsce do zamieszkania znalazłam dopiero pod sam koniec wakacji przed kolejnym rokiem studiów. Do tej pory dzieliłam mieszkanie z różnymi współlokatorkami. Czasem było nawet ok, a czasem nie, aż w końcu pewna dziewczyna o imieniu Asia całkowicie zniechęciła mnie do życia w taki sposób. Była straszna. Zwykła fleja i bałaganiara, a na dodatek kłamczucha. Unikała obowiązków domowych, jak tylko potrafiła. Zostawiała po sobie bałagan, oczekując, że ktoś inny to posprząta. Potrzebowała cierpliwej matki, a nie współlokatorów. W każdym razie, gdybym była na miejscu jej rodziców, nie wytrzymałabym i chyba zwyczajnie spuściłabym jej lanie albo dała taki wykład, że w końcu by się nauczyła dorosłości. 

Po przeliczeniu oszczędności stwierdziłam jednak z ulgą, że mogę sobie pozwolić na wynajem własnego mieszkania. Nie liczyła się dla mnie lokalizacja ani standard, byle tylko nie kosztowało zbyt dużo. Przeglądałam różne ogłoszenia, dzwoniłam do właścicieli nieruchomości i wreszcie udało mi się odnaleźć coś, co mi odpowiadało. Ta kawalerka była tania, co najważniejsze, ale poza tym była naprawdę całkiem ładna. Mieszkanie było zadbane, położone w dobrej okolicy. Prawdopodobnie niska cena wynajmu była spowodowana tym, że lokal znajdował się na ostatnim, dziesiątym piętrze bloku, gdzie, jak miałam okazję się przekonać, windy często ulegały awarii.

Byłam gotowa zaakceptować tę niedogodność. Przecież nie ma nic za darmo. Wolę chodzić po schodach, niż mieszkać na ulicy. Przeglądając oferty mieszkaniowe, zdarzało mi się natrafić na takie, których oglądanie w dzień budziło strach, nie mówiąc już o wieczorze.

Cieszyłam się jak dziecko

Podpisując umowę z właścicielem, byłam naprawdę ogromnie podekscytowana. Był to konkretny czterdziestolatek, który nie miał wobec mnie żadnych szczególnych czy rygorystycznych wymagań. Nie przedstawił mi również żadnej listy rzeczy, które byłyby zabronione, takie jak przyjmowanie gości czy posiadanie zwierzęcia, jak na przykład kota. Wydawało mi się, że był świadomy, że wynajmujący również jest człowiekiem, i to dobrze wychowanym, który nie niszczy wszystkiego, co napotka na swojej drodze. Krótko mówiąc, miałam wiele szczęścia. 

Po przeprowadzce poczułam się jak w raju. Dosłownie, ponieważ na tym piętrze chmury dryfowały prawie na wyciągnięcie ręki pod moim oknem. Przez pierwszy miesiąc mieszkało mi się bardzo spokojnie, a ja niespiesznie ozdabiałam i przystosowywałam pod siebie tę niewielką przestrzeń. Ale potem moje rzeczy zaczęły znikać, czy raczej przenosić się z jednego miejsca na drugie.

Czułam się zdezorientowana

Któregoś wieczoru utwierdziłam się jednak w przekonaniu, że nie mam problemów z pamięcią. Wróciwszy bardzo późno z zajęć, niechętnie spojrzałam na biurko. Leżały na nim wydruki dokumentów, które jeszcze musiałam uporządkować, wpisać do komputera i wysłać do klienta. Praca była żmudna, ale stała i umożliwiała mi samodzielność. Zawsze pilnowałam terminów, nigdy nie zawodziłam i dzięki temu zyskałam dobrą reputację i nie miałam problemu z brakiem zleceń. Teraz, niezależnie od zmęczenia, musiałam usiąść i dokończyć to, co rozpoczęłam rano.

Gdy tylko rzuciłam okiem na dokumenty, od razu zrozumiałam, że ktoś w nich grzebał! Wszystko było przemieszane. Nieznajomy nie zadał sobie nawet trudu, aby ukryć swoje działania.  Przestraszyłam się. Przytulne ściany mojego domu nagle zamieniły się w pułapkę bez wyjścia... Ktoś tu przychodził, gdy mnie nie było, i to dość regularnie!

Nie wiedziałam, co robić

Co będzie w nocy? Jak mogę zasnąć spokojnie, wiedząc, że tajemniczy intruz może pojawić się w każdej chwili? Wydawało się, że interesuje go moje życie, przeglądał rzeczy, którymi się posługiwałam. A co jeśli to jakiś zboczeniec, który fantazjuje na mój temat? Powinnam wezwać policję! Sięgnęłam po telefon, ale zawahałam się. Co powiem policjantowi? Podejrzenia to zdecydowanie za mało, aby policja zdecydowała się interweniować. Lepiej zadzwonię do Marceli, może ona będzie w stanie mi pomóc...

– W moim odczuciu, wszystko jest jasne: to kara za to, że zostawiłaś mnie z tą flądrą Aśką – oznajmiła koleżanka.

– Przestań, mówię zupełnie serio! Nie czuję się tu bezpiecznie! – wymsknęło mi się do słuchawki.

– Porozmawiaj z właścicielem lokalu – zasugerowała Marcela. – Może pożyczył komuś klucze? Bratankowi czy jakiemuś kuzynowi? Tak czy inaczej, powinien zapewnić ci komfort. Teraz to twoje miejsce zamieszkania.

Wystraszyłam się

Następnego dnia była sobota. W kawiarni miałam dyżur dopiero południu, więc pozwoliłam sobie na dłuższy sen i bez pośpiechu zaczęłam się zbierać do wyjścia. Przyjemny, gorący prysznic ukoił moje zwichrzone myśli, po czym owinęłam się w ręcznik kąpielowy i wyszłam z łazienki, która zamieniała się powoli w saunę parową. Zrobiłam parę kroków i nagle stanęłam jak wryta.

Na środku pokoju... stał mężczyzna! Był odwrócony plecami i patrzył w stronę biurka. W rękach trzymał bluzkę, którą wcześniej rzuciłam na fotel. Szybko oceniłam, ile metrów dzieli mnie od drzwi i cicho, na boso, przemknęłam do przedpokoju. Mając za sobą pomyślną ucieczkę, poczułam niespodziewany przypływ odwagi. Zdecydowałam się go skonfrontować.

– Kim pan jest i co tu pan robi?! – zawołałam.

Mężczyzna nagle poruszył się i obrócił. Poczułam chwilową ulgę. To był właściciel tego mieszkania.

– Przyszedłem odczytać liczniki na wodę – stwierdził. – Nie miałem zamiaru pani przestraszyć.

Facet dziwnie się zachowywał

A jednak się bałam. Jego tłumaczenia nie przyniosły mi spokoju. W końcu wiedziałam, że pojawiał się tutaj już niejednokrotnie... Jego nienaturalne opanowanie także nie napawało optymizmem. Zwijał w dłoniach mój top i wpatrywał się we mnie. Miałam wrażenie, że mój strach dostarcza mu przyjemności.

– Proszę stąd wyjść! – powiedziałam głośniej.

– To jest moje lokum – mężczyzna nie wykazywał żadnych oznak zmiany postawy.

– Ale to moja bluzka – odparłam bez sensu.

– Była na podłodze, podniosłem ją automatycznie, nie przepadam za nieporządkiem – mężczyzna odłożył ubranie z widocznym niezadowoleniem.

Kazałam mu wyjść

Dreszcze przemknęły mi po grzbiecie. To nie była zwyczajna sytuacja. Choć na pierwszy rzut oka, nic niepokojącego się nie działo, atmosfera była ciężka i nasycona napięciem, którego źródła wolałam nie znać.

– Nie powinien pan tu wchodzić bez mojej zgody. Narusza pan moje prawo do prywatności.

Nie robię niczego złego – odparł z niedbałym wzruszeniem ramion właściciel. – To jest przecież moje mieszkanie i mam prawo upewnić się, że wszystko jest w porządku.

– Mam inne zdanie na ten temat – wydusiłam, a strach powoli ze mnie wypływał, ustępując miejsce gniewowi. – Wchodzi mi pan bez pukania, zmuszając mnie do rozmowy, będąc ubraną w coś, w czym nie chciałabym się pokazywać na zewnątrz! – wskazałam kąpielowy ręcznik, który ledwo mnie przykrywał. – Proszę niezwłocznie stąd odejść, bo wezwę policję!

Facet znowu wzruszył ramionami, ale ruszył w kierunku wyjścia. Odruchowo odsunęłam się, gdy lekko mnie dotknął, przechodząc przez ciasny korytarz.

Nie chciałam być sama

Zamknęłam za nim drzwi, choć zdawałam sobie sprawę, że to nie ma sensu. Przecież miał klucze. Przyglądałam się zamkom. Były to modele starszego typu, nie było możliwości wsadzenia swojego klucza od strony mieszkania. Nie miałam pojęcia, jak mogę się ochronić przed niechcianymi, a być może nawet groźnymi, odwiedzinami.

– Marcela, przyjedź do mnie! – zawołałam do słuchawki, gdy tylko zauważyłam, że moja przyjaciółka odebrała połączenie. – I pamiętaj o piżamie i szczoteczce do zębów, spędzisz u mnie noc!

– Ale co się… – Marcela zaczęła dopytywać, ale ja głośno jej przerwałam. – Dobrze, uspokój się, zaraz będę – zdawała się przestraszona i faktycznie, po pół godzinie, pukała już do moich drzwi.

Ten typ to jakiś świr! – stwierdziła, gdy zakończyłam burzliwą opowieść. – No dobrze, może nie jest zboczeńcem, ale na pewno jest bardzo dziwny. Ja na twoim miejscu bym tu nie została. Nie da się przewidzieć, co takiemu do głowy wpadnie.

– Ale już zapłaciłam za mieszkanie z góry i to za kilka miesięcy… Skusiła mnie ta niska cena

– No to faktycznie pech – podsumowała trafnie Marcela. – Ale wiesz co? Trudno, lepiej stracić pieniądze niż życie. Przeniesiesz się do nas, trochę odpoczniesz. W zamian pomożesz mi trochę ogarnąć Aśkę. Ciebie to jeszcze potrafiła czasem posłuchać, a mnie kompletnie olewa...

Przytuliłam koleżankę mocno. 

– Musimy się wzajemnie wspierać, prawda? – wyrwała mi się. – A skoro mówimy o wsparciu. Zgłaszałaś to? 

Podniosłam wzrok w kierunku nieba.

– O nie, proszę bez wywracania oczami – upomniała mnie Marcela. – Może nie ma co dzwonić na 112, ale na pewno zadzwonimy do dzielnicowego. Numer powinien być wywieszony na tablicy informacyjnej na parterze. Niech się trochę napracuje.

Nic nie mogłam zrobić

Tak postanowiłyśmy. Funkcjonariusz z obszaru naszego zamieszkania wysłuchał opowieści, po czym zadał pytanie:

– Czy z mieszkania coś zniknęło?

– Przecież mówię, że nie chodzi tu o kradzież – odparłam z irytacją. – Lecz o niechciane wizyty. Ten mężczyzna chodzi po moim domu jak po swoim, mam prawo się obawiać, prawda?

– Zaraz się odezwę, proszę poczekać – niespodziewanie oznajmił policjant i rozłączył się.

Godzinę później okupował najwygodniejszy fotel, ponownie słuchając mojej opowieści.

– Pozwolę sobie coś pani poradzić – przekrzywił się w moim kierunku. – Tak po prostu, nie jako policjant. Mam córkę, która jest trochę młodsza od pani i nie życzyłbym jej takiej sytuacji. Powinna pani jak najszybciej zmienić miejsce zamieszkania. Nie ma, co zwlekać.

– To już jest postanowione – oznajmiła Marcela.

– Świetnie! – ucieszył się dzielnicowy. – To jedyny sposób, aby się uchronić, bowiem prawo jest w tej kwestii bezradne. W końcu nic tak naprawdę nie miało miejsca...

– Jak to nic? A to najście? – zaprotestowałam.– Niestety można to przedstawić inaczej: on jest właścicielem, a pani w pewnym sensie jego gościem. Nieoficjalnie udostępnia pani mieszkanie. Zawarliście umowę, ale czy została ona zgłoszona, a dochód z wynajmu opodatkowany w urzędzie skarbowym? Na pewno nie. Więc widzi pani... Teoretycznie pani nie jest najemcą z prawami. On ma prawo tu przebywać. Nie kradnie, nie niszczy pani własności. Jest ok. Cóż, prawie, ale to już zupełnie inna bajka...

– Więc jednak można go o coś zaskarżyć? – ucieszyła się Marcela.

– Nie warto. Nic z tego paniom nie przyjdzie, lepiej odpuścić i zwyczajnie stąd uciec – stwierdził dzielnicowy, podnosząc się z siedzenia.

Bez zastanowienia zebrałam najpotrzebniejsze rzeczy i przeprowadziłam się do Marceli. Żałowałam zmarnowanych pieniędzy i tego, że wybrałam najtańszą opcję, żeby zaoszczędzić, ale... tej nocy w końcu spałam spokojnie. A na to nie ma żadnej ceny!

Kamila, 23 lata