Śmierć babci Jadzi była dla wszystkich szokiem. Owszem, miała już swoje lata, ale cieszyła się dobrym zdrowiem, tryskała humorem i radością życia. Wszędzie było jej pełno, pomagała, ile mogła; zawsze miała dla innych dobre słowo, każdego wysłuchała.

Często z nią rozmawiałam i tak do tego przywykłam, że nawet gdy babci nie było obok mnie, pytałam ją o radę. Nieraz łapałam się na tam, że gadam z nią w myślach, zastanawiając się, co by odpowiedziała w takiej czy innej sytuacji. Dobrze wiedziałam, że niektórych moich decyzji i wyborów nie pochwalała. A teraz odeszła na zawsze… 

Tamtego popołudnia zadzwonił do mnie mój brat Igor. Nie owijał w bawełnę.

Babcia nie żyje – rzucił, ledwo odebrałam. – Przyjedź jak najszybciej.

– Ale… jak to? Co ty mówisz?!

– Po prostu umarła – Igor westchnął. 

– Choć wydaje się to takie… absurdalne.

Zobacz także:

Od razu zadzwoniłam do męża i przekazałam mu smutną wiadomość.

– Jedź – odparł krótko.

Nie pojedziesz ze mną? – spytałam.

– Mam dużo pracy – wykręcił się.

Marek i moja babcia nie przepadali za sobą. Ona uważała, że źle mu z oczu patrzy, a Marek nazywał ją starą wiedźmą, która wtyka nos w nie swoje sprawy. Moje małżeństwo było jedną z tych spraw, co do której się z babcią nie zgadzałyśmy. Wyszłam za mąż wbrew jej radom i udawałam, że postąpiłam dobrze. Teraz się okazywało, że znowu miała rację. Nieważne, że Marek nie lubił babci – potrzebowałam go jak nigdy, powinien stać u mego boku i mnie wspierać.

Nie stał, nie wspierał…

Gdy dotarłam na miejsce, dom bez babci wydawał się obcy i pusty.

– Poszła do ogródka z sąsiadką, chciała zerwać majeranek i… – chlipała Zuza, moja bratowa.

Babcia się przewróciła – wyjaśniła rezolutnie moja bratanica Basia. – Gdzie jest?

Do czterolatki nie docierało, co się stało.

Prawdę powiedziawszy, do mnie też. Także miałam ochotę zapytać: Babciu, gdzie jesteś? Bo gdzieś musisz być.

– Sąsiadka wezwała karetkę, przyjechali, zabrali, po drodze musieli zacząć reanimację… – Igor spojrzał na mnie smutno. 

– Nie udało się. Wylew był zbyt rozległy.

Łzy znowu stanęły mi w oczach

Razem z bratem pojechałam do kostnicy. Bałam się, ale musiałam tam pojechać, musiałam sprawdzić.

– Może to jakaś pomyłka? – rzuciłam nerwowo przed kostnicą.

Igor spojrzał na mnie, jakbym oszalała.

– Może tam wejdziemy, a ona będzie żyła? Przecież zdarzają się takie przypadki, prawda? – plotłam bez sensu.

– Chyba w filmach. Olga… – brat ścisnął moją dłoń. – Babcia Jadzia nie żyje. I nikt ani nic nie jest w stanie tego zmienić.

Pracownik kostnicy pokazał nam ciało babci. Była taka spokojna, jakby spała. Długo przyglądałam się jej twarzy, oczekując, że otworzy oczy. Daremnie. A więc stało się – naprawdę odeszła. Cud nie nastąpił.

Pogrążona w żalu wróciłam do domu. Mój mąż też zdążył już dotrzeć; jak zwykle siedział przed telewizorem.

– Mówiłeś chyba, że masz dzisiaj dużo pracy…

– Wpadłem tylko na chwilę. Zaraz wychodzę.

Nie miałam siły się z nim spierać, dociekać… Już od dłuższego czasu wychodził wieczorami z domu. Jak twierdził, by w spokoju popracować w biurze, przygotować dokumenty. Jakbym mu przeszkadzała.

Mąż pojechał do swoich ważnych spraw, a ja snułam się po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zadzwoniłam do szefowej, wyjaśniłam sytuację i poprosiłam o kilka dni urlopu. Potem wzięłam z półki album i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Uśmiechałam się do wspomnień i płakałam. Tak na zmianę. Popadłam w jakiś dziwny stan rozchwiania, z którego wyrwał mnie dopiero huk grzmotu i światło błyskawicy rozjaśniające pokój. Za oknem szalała burza, wiał silny wiatr i lały się strugi deszczu.

Babcia się przebudziła! – uderzyła mnie myśl. Jakby przeszył mnie prąd. Kolejny grzmot zabrzmiał w moich uszach jak wołanie babci o pomoc. Wrażenie było tak silne, że nie mogłam go zignorować. Sięgnęłam po telefon i wystukałam numer brata.

– Olga? – odezwał się zmienionym głosem. – Właśnie miałem dzwonić…

Babcia się obudziła! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

– Też to poczułaś? Jakby… – Igor się zająknął. – Jakby wołała, żeby ją wypuścić…

– Jedziemy tam! – zdecydowałam.

Ubrałam się szybko i wezwałam taksówkę. Wychodząc, spojrzałam na zegarek. Był kwadrans po dwudziestej czwartej.

Taksówkarz spojrzał na mnie dziwnie, kiedy kazałam mu jechać do kostnicy.

– Moja babcia ożyła – wyjaśniłam pospiesznie.

Przy wtórze błyskawic i grzmotów dotarliśmy na miejsce. Igor już był. Przytomnie zadzwonił wcześniej do szpitala i podzielił się swoimi podejrzeniami. Nie wyśmiali go, zgodzili się sprawdzić. Niestety… przebudzenie nie nastąpiło.

Kilka minut później do kostnicy przyjechali rodzice.

– Mieliśmy wrażenie, że babcia woła, żeby ją wypuścić – wyznała cicho mama.

Pracownik kostnicy popatrzył na nas uważnie i powiedział:

– Pani Jadwiga na pewno nie żyje. Ale może chciała pożegnać się z wami na swój sposób… Postanowiła przekonać was, że odeszła naprawdę, że nie musicie się o nią martwić. Niejedno już tu widziałem…

Nie miałam pojęcia, czy sobie kpi, czy tą opowiastką próbuje nas uspokoić i grzecznie wyprosić, czy zwyczajnie nam współczuje. Tego, że mówi serio – czyli że zmarli czasem dają znak z zaświatów – nie brałam pod uwagę.

Tymczasem to nie był koniec dziwnych zjawisk. W dniu pogrzebu babci, kiedy złożono trumnę do grobu, na niebie pojawiła się tęcza. A nie padało wcześniej.

– Pani Jadzia jest już w niebie – rzucił jeden z sąsiadów, wskazując tęczę.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że babcia odeszła, że już jej nie ma, że już nigdy nie napiję się z nią kawy, nie pogadam od serca, nie pożartuję…

Marek wyprowadził się do kochanki 

Miesiąc po pogrzebie mąż poinformował mnie, że odchodzi. Może nie układało się między nami najlepiej, ale rozwód?

– Dlaczego? Nie rozumiem…

– Mam kogoś – oznajmił.

Marek spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do kochanki, z którą, jak się okazało, miał romans od dwóch lat. A małżeństwem byliśmy od czterech. Boże, pomyliłam się co do niego kompletnie! Co za porażka… O dziwo, nie czułam rozpaczy ani złości – bardziej żal z powodu straconego czasu i wstyd za fatalny wybór, którego dokonałam, nie wiedzieć komu na przekór.

– Uparłam się jak głupia koza, to mam – pożaliłam się na głos. – Cieszysz się, że wyszło na twoje, co, babciu? Przecież nigdy go nie lubiłaś, ostrzegałaś mnie, a ja…

Byłaś zakochana… Wtedy widzi się wszystko na różowo.

Kto to powiedział?! Wariuję czy… za bardzo tęsknię?

– Babciu…? – zaryzykowałam. – To ty?

Następnym razem wybierz mądrzej. Patrz nie tylko oczami.

Poczułam ciarki na całym ciele. Byłam przerażona.

Albo mi odbija, albo gadam z duchem! – wyszeptałam.

Jednak lęk szybko minął. Może to był mój głos wewnętrzny, a może nie. Widać, potrzebowałam tych rozmów i nieważne, czy gadałam ze sobą, czy z duchem. Jeśli z duchem, to kogo jak kogo, ale babci nie musiałam się bać. Zawsze chciała dla mnie jak najlepiej.

Dokładnie. Co do Marka, uwierz mi, to nie był ten właściwy. Dobrze, że się usunął.

– Skoro tak mówisz – odparłam wolno i uśmiechnęłam się.

Czułam spokój. Babcia Jadzia odeszła, ale nadal była gdzieś obok, otaczając mnie opieką. Miałam swojego własnego anioła stróża.

Niebawem odkryłam, że nie do końca był to mój prywatny anioł…

Gdy odwiedziłam brata, Zuza opowiedziała mi o wypadku Basi.

– Mała jeździła rowerkiem po podwórzu, przewróciła się i kierownica prawie wbiła jej się w brzuch.

– Co?!– przestraszyłam się. 

Chwilę wcześniej widziałam bratanicę całą i zdrową.

– Upadła całym ciężarem na sterczącą rączkę. Mówię ci, wyglądało, jakby kierownica wbiła jej się w brzuch. Ja to widziałam, Olga! Igor już, już dzwonił po karetkę, a wtedy Basia jak gdyby nigdy nic wstała, otrzepała koszulkę i znowu wsiadła na rower. Pod koszulką miała tylko lekkie zadrapanie, nic więcej.

Cud…

– To babcia Jadzia mi pomogła wstać – rzuciła Basia wesoło, wchodząc do kuchni. – Ona do mnie czasami przychodzi i opowiada mi bajki.

Wymieniłyśmy z Zuzą spojrzenia. Powiedzieć, że byłyśmy zdziwione, to mało.

Czyżbyś teraz także miała rację? Mam nadzieję, że tak

Potem przestałyśmy się dziwić. 

Podobnych zdarzeń było więcej i przytrafiały się nie tylko nam, ale także znajomym. Ludziom, których babcia Jadzia lubiła, i którym pomagała za życia.

– Pani Jadwiga jak zwykle czuwa – żartował sąsiad. – To była kobita na medal.

Jakiś czas potem poznałam Pawła na imprezie u znajomych – oczywiście go zauważyłam, ale nie wzięłam pod uwagę. Nie był w moim typie i z góry założyłam, że ja absolutnie nie jestem w jego typie. Bardzo krótko obcięty, właściwie ogolony, wysportowany, opalony, pewny siebie pasjonat biegania nie pasował do grzecznej, nieco nudnej domatorki i miłośniczki książek. Oceniłam go po pozorach i przeoczyłabym kogoś wyjątkowego.

Na szczęścia babcia czuwała – dziwnym zrządzeniem losu wylałam na niego czerwone wino. Spłoniona, przepraszałam, sumitowałam się, obiecywałam, że zapłacę za pralnię. Paweł złapał mnie za ramiona, spojrzał mi w oczy i zapewnił:

– Nic się nie stało. Wino było czerwone, nie wrzące – zażartował. – Spokojnie. To tylko koszula. Może przyniosę ci nową lampkę i pogadamy?

Zgódź się. To ten.

Więc się zgodziłam i nigdy nie żałowałam. Babcia Jadzia miała rację. Jak zwykle.