Doczekaliśmy się z mężem tylko jednego dziecka. Niestety, ciężki i bardzo długi poród sprawił, że lekarz stanowczo odradził mi planowanie kolejnych ciąż. Bolało mnie to, bo zawsze marzyłam o dużej, zżytej rodzinie. Musiałam się jednak pogodzić z losem, a jednym z moich sposobów było przelanie całej miłości i być może pewnych oczekiwań na Patrycję. 

Córeczka, na szczęście, miała tak dobry charakter, że w ogóle nie była podatna na nasze lekkie rozpieszczanie. Czasami bałam się, że za bardzo jej pobłażamy albo jesteśmy zbyt mało konsekwentni. 

– Uważajcie, bo wyrośnie wam królewna! – ostrzegała mnie siostra.

Patrycja jednak przez całe swoje dzieciństwo była wrażliwą, dobrą i mądrą dziewczynką. Nie mieliśmy z nią praktycznie żadnych problemów. Wyrosła na równie mądrą i dobrą, a do tego śliczną młodą kobietę. 

– Och, ale się będą za nią uganiać – cieszyłam się, podziwiając nieprzeciętną urodę córki. – Już niedługo nam przyprowadzi do domu przyszłego męża!

– Pierwszego lepszego na pewno jej nie pozwolę wziąć! Taka dziewczyna zasługuje na najlepszego – mąż również był dumny jak paw.

– Ale też, żeby się nie zrobiła zbyt próżna! Jak tak czasem patrzę na te dziewuchy w jej wieku... – zmartwiłam się nagle.

– Spokojnie, nie przejmuj się. Zobacz, jaka to dobra dziewczyna, jak ma poukładane w głowie: nie szlaja się po imprezach, dobrze się uczy, do kościoła regularnie chodzi... – uspokajał mnie mąż.

Faktycznie, musiałam mu przyznać rację. Patrycja była nadzwyczaj rozsądna, zwłaszcza w porównaniu ze swoimi rówieśnicami. 

W końcu pojawił się kandydat na zięcia

Po liceum córka zdecydowała się pójść na studia; chciała być farmaceutką. To właśnie tam poznała Tomka, pierwszego „poważnego” kandydata na zięcia. Najpierw kolega z grupy zajęciowej, później przyjaciel, a na końcu chłopak, z którym wybrała się na bal „półmetkowy” na wydziale... Nie chciałam spłoszyć Patrycji, ale też nie ukrywałam, że wiążę z tą relacją duże nadzieje.

– I co, córcia, myślisz, że to już tak na amen? – dopytywałam czasem, gdy wpadała do nas z wizytą.

– Nie wiem, mamo... Może? Tomek jest naprawdę świetny.

– A kiedy go w końcu poznamy?

– Niedługo. Chyba jestem już na to gotowa – uśmiechnęła się do mnie.

W dniu, w którym po raz pierwszy gościliśmy Tomasza w naszym domu, od rana krzątałam się po mieszkaniu w ekscytacji. 

– Pomyśl tylko! Możemy dziś poznać naszego przyszłego zięcia! – szczebiotałam radośnie do męża.

– Nie nastawiaj się jeszcze. Patrycja jest przecież młoda. To wcale nie musi być ten jedyny – mąż starał się chłodzić mój zapał. 

– Aj tam, widziałam to w jej oczach: jest zakochana na zabój! Mówię ci, to dobrze zwiastuje.

Nie pomyliłam się

Tomasz od razu zrobił na nas dobre wrażenie. Był bardzo szarmancki i uprzejmy, a jednocześnie miał bardzo dużo do powiedzenia na wiele tematów. Oczytany, dobrze wychowany i jeszcze zapatrzony w Patrycję jak w obrazek. Czego było chcieć więcej?

– Masz rację, to naprawdę świetny chłopak – zagaiłam ostrożnie, gdy Tomasz już wyszedł.

– Cieszę się, że tak uważasz. Możliwe, że faktycznie będzie z tego coś więcej... – mrugnęła do mnie porozumiewawczo, a moje serce aż podskoczyło z radości. 

„Będę teściową, a wkrótce może i babcią! W końcu mamy szansę na wielką rodzinę, o której zawsze marzyłam”, pomyślałam ucieszona. I faktycznie, moje marzenie już wkrótce miało się spełnić – a przynajmniej jego pierwsza część. Rok później Tomasz oświadczył się naszej Patrycji. Gdy córka przesłała mi zdjęcie dłoni z pierścionkiem na telefon, aż krzyknęłam z zachwytu.

– Cieszysz się tym ślubem chyba jeszcze bardziej niż sama Patrycja – śmiał się ze mnie mąż.

– Nie gadaj głupstw – rugałam go, ale w głowie przyznawałam mu rację. 

Ale kto broni matce radości ze szczęścia córki? „To chyba dobrze! Tyle dziewczyn musi się martwić o to, że ich rodzice nie lubią ich przyszłych mężów... Patrysia nie ma tego problemu, przeciwnie”. 

Wesele było naszym wielkim świętem

Oczywiście, zadbałam o to, aby ślub i wesele odbyły się z odpowiednią pompą. Ufundowaliśmy młodym uroczystość w najbardziej eleganckim lokalu w okolicy, zaprosiliśmy krewnych z samego końca kraju, a kościół na ceremonię zaczęłam stroić już trzy dni wcześniej! Na szczęście, miałam dobre relacje z proboszczem, dlatego mi na to pozwolił. 

W dniu ślubu nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia, zwłaszcza gdy zobaczyłam Patrycję w pięknej białej sukni, idącą w kierunku ołtarza u boku Tomka. Była tak piękna, że aż trudno było mi uwierzyć, że to moja mała dziewczynka, która jeszcze niedawno bawiła się lalkami w pokoju obok. Pękałam z dumy przed rodziną, znajomymi i proboszczem. „Proszę, jak mi się córka udała!”, myślałam z radością. 

Następne miesiące upłynęły mi na sielankowym przekonaniu, że dobrze spełniłam swoją rolę jako matka. Regularnie zapraszaliśmy młodych na obiady, na które z początku przychodzili z chęcią. Zaczęłam się jednak martwić, gdy, po kilku miesiącach, Patrycja zaczęła się wykręcać od moich zaproszeń. „Nie mogę”, „Jesteśmy chorzy”, „Mam dużo pracy” – coraz częściej słyszałam te wymówki, gdy chciałam ściągnąć zięcia i córkę do siebie.

Przeczuwałam coś złego

– Daj im spokój, przecież są dorośli, nie będą tu przychodzić co tydzień – upominał mnie mąż, ale w żaden sposób nie uśpiło to moich obaw.

Patrycja i Tomek zjawili się u nas razem dopiero dwa miesiące później, na święta. Niespokojnie obserwowałam ich zachowanie wobec siebie, które tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że w ich związku coś się psuje. „Muszę z nią porozmawiać. W każdym małżeństwie są kryzysy, zwłaszcza w tak młodym... Dotrą się, pogodzą i wszystko będzie dobrze”, planowałam w głowie. 

Kilka tygodni później udało mi się ściągnąć Patrycję na obiad. Postanowiłam więc skorzystać z okazji...

– Córcia, czy wszystko u was dobrze? Nie chcę być wścibska, ale mam takie wrażenie, że coś u was nie gra... – zagaiłam nieśmiało.

– Hm, tak... Skoro już poruszyłaś ten temat... – mruknęła córka.

– Kochanie, nic się nie przejmuj, takie kryzysy i gorsze momenty są zupełnie normalne. Myślisz, że my z ojcem się nie kłóciliśmy? Małżeństwo to też ciężka praca... – rzuciłam się do pocieszania córki, ale ona szybko mi przerwała.

– Mamo, to nie tak. Ja i Tomek się rozwodzimy – poinformowała mnie, nie uroniwszy przy tym ani jednej łzy. 

– Co takiego? – w pierwszej chwili byłam przekonana, że się przesłyszałam.

– Rozwodzimy się – powtórzyła tak samo beznamiętnym głosem Patrycja.

– Żartujesz sobie? Po roku małżeństwa? Rozwód? Córcia, chyba się nie będziecie rozwodzić przez jakieś głupoty, które na pewno można sobie wyjaśnić!

– Nie, nie można. I skąd możesz wiedzieć, że to są głupoty? Ja go po prostu nie kocham. Chyba nigdy go naprawdę nie kochałam. Chciałam was zadowolić, tak bardzo się cieszyliście, tak bardzo go lubiliście... Ja chyba sobie nie zdawałam sprawy z tego, co naprawdę oznacza małżeństwo – każde słowo Patrycji raniło mnie do żywego. 

„Co ona wygaduje?! Jak może go nie kochać? Przecież widziałam to w jej oczach!”, rozpaczliwe myśli kołatały mi się po głowie.

Jak może nam robić taki wstyd?

Przez dłuższą chwilę milczałam. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. 

– Mamo, przykro mi, wiem, że to dla ciebie rozczarowanie, ale nie mam wyboru... – odezwała się w końcu córka.

– Nie masz wyboru?! – uniosłam się. 

Czułam, jak narastają we mnie złość i frustracja.

– Tak po prostu sobie wyszłaś za mąż dla zabawy i teraz ci się znudziło, więc po prostu się poddasz? Nie na taką dziewczynę cię wychowałam! 

– Ale mamo... – córka otworzyła szeroko oczy, do których zaczęły napływać jej łzy.

Po raz pierwszy od przyjścia okazała jakieś emocje.

– Co ja powiem rodzinie? Co powiem znajomym? Co powiem w naszej parafii? Sam proboszcz was pobierał, a tu już po roku... To jest ogromny grzech! Przysięgałaś przed ołtarzem! Nie możesz tak po prostu zrezygnować... – wypluwałam z siebie coraz to mniej składne zdania. 

W całym tym szale i bezradności nie zauważyłam, że Patrycja, nadal ze łzami w oczach, zaczęła zbierać swoje rzeczy i szukać kurtki. 

– Przykro mi, że myślisz głównie o tym, co pomyślą inni. Ale to nieważne. Podjęłam już decyzję, a ty będziesz musiała się z nią po prostu pogodzić – oznajmiła mi chłodno i wyszła.