Stare miasto mnie zachwyciło. Zwiedziłam wiele miejsc we Włoszech, Francji, Belgii, widziałam też niejeden urokliwy zakątek poza Europą. Ale i tak Polska wydawała mi się najpiękniejsza. Do tego dochodziło poczucie bezpieczeństwa. Byłam przecież w swojskim otoczeniu, gdzie nie ma napadów z bronią w ręku, neapolitańskich kieszonkowców i tunezyjskich naciągaczy. Jakże się myliłam.
Po kilku godzinach zwiedzania znalazłam przystań w kawiarni przy Starym Rynku. Kręciło się tu mnóstwo ludzi, wchodzili na chwilę lub zostawali na dłużej, patrzyli przez witryny. Ruch trwał nieprzerwanie.

Po wielogodzinnym dreptaniu po starówce z przyjemnością rozparłam się w wygodnym fotelu. Odpoczywałam i obserwowałam ludzi. Starzy oraz młodzi, spieszący się i wolno przepuszczający czas przez palce. To naprawdę niezła zabawa – zgadywać, kto jest kim, i co robi w życiu.

– Proszę pani, proszę pani! – jakiś młody człowiek uniósł się ze swojego miejsca i zwrócił do mnie, trzymając aparat fotograficzny w dłoni. 

– Zrobić foto, ja i girlfriend – wskazał na dziewczynę przy stoliku, która uśmiechnęła się do mnie promiennie.

– Oczywiście – nie widziałam żadnych przeciwwskazań, tym bardziej że to obcokrajowcy, a dla cudzoziemców należy być miłym. – Mam sfotografować, jak siedzicie przy stoliku?

– Jak siedzicie przy sztolika – potwierdził młodzieniec.

Usiadł obok swojej towarzyszki i objął ją ramieniem. Oboje uśmiechnęli się od ucha do ucha. Nacisnęłam guzik. Chłopak wstał, podszedł, spojrzał na ekranik i się skrzywił.

– Ojej, niecała ręka. Może jeszcze raz foto, tak? Dobrze? – spytał.

Wydawało mi się, że poprzednie zdjęcie było dobre. Jednak bez protestów przymierzyłam się ponownie, tym razem uważając, żeby obraz na ekraniku obejmował parę w całości.

– Thank you! – krzyknął chłopak, odbierając z moich rąk aparat. 

Pomachali mi, odwrócili się i dość szybko wyszli, nawet nie sprawdziwszy nowego, lepszego zdjęcia. Wróciłam do stolika. Posiedziałam jeszcze chwilę, ale kiedy przyszło do płacenia, spotkała mnie przykra niespodzianka: brak portfela i telefonu komórkowego w torebce.

Zagadali mnie, a ich wspólnik zrobił swoje

– Okradziono mnie! Prawdopodobnie ci państwo, którym robiłam zdjęcie albo może ktoś z nimi w zmowie. Odwrócili moją uwagę i wzięli portfel, kartę! Boże, wszystko ukradli! – tłumaczyłam nerwowo kelnerce.

Po chwili zjawił się zawiadomiony kierownik lokalu, spokojnie wysłuchał mojej historii. Skrzywił się.

– Cóż, przykro mi, że spotkała panią taka przykrość. Za kawę i ciastko zapłaci pani kiedy indziej, tylko proszę nie rozgłaszać, że to się stało u nas. Przecież mogła pani zostać okradziona już wcześniej, tu na mieście grasują kieszonkowcy – tłumaczył.

Kiedy to się stało? Odpowiedź nasuwała się sama. Ci dwoje mnie zagadali, zajęli robieniem zdjęcia, a wtedy ich wspólnik przejrzał moją torebkę. Spojrzałam na stolik za mną, głowę bym dała sobie uciąć, że jakaś osoba siedziała tam podczas „sesji fotograficznej”. Teraz nikogo tam nie pusto.

– Przepraszam, ale usłyszałem strzępki rozmowy. Szanowna pani została okradziona? – podszedł do mnie młody, elegancko ubrany człowiek.

Bez słowa skinęłam głową. Nie miałam ochoty na pogaduszki z nieznajomymi o mojej pożałowania godnej sytuacji. To nie był dobry moment. Ale facet nie odpuszczał.

– Jestem pracownikiem banku i wiem ze swojej codziennej pracy, że ważne jest pierwsze pięć minut po kradzieży. Należy natychmiast zablokować kartę – oświadczył rzeczowo. – Proszę zadzwonić do swojego banku i zgłosić kradzież. To ważne.

Boże, karta!

Tysiące złotych na moim koncie! Dopiero teraz do mnie dotarło, ile jeszcze mogę stracić.

– Ale ja nic nie pamiętam, żadnego numeru! – jęknęłam. – Zresztą telefon też mi ukradli z torebki.

– A w jakim banku ma pani konto? – zapytał młody bankowiec.

Podałam nazwę, na dźwięk której jego twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.

– Właśnie tam pracuję. Mogę pomóc. Zadzwonimy, pani poda swoje dane i konto będzie bezpieczne – wyjął swój telefon z kieszeni, wybrał numer, a po chwili zaczął mówić: 

– Tu Marek W., kierownik departamentu obsługi kont specjalnych, numer pracownika. Spotkałem naszą klientkę, której właśnie ukradziono kartę płatniczą. Należy ją jak najszybciej zablokować. Przekazuję słuchawkę. Przyłożyłam aparat do ucha.

– Dzień dobry, witamy w biurze obsługi klienta. Rozumiem, że chce pani zablokować swoją kartę? – powitał mnie miły głos po drugiej stronie.

W tle słychać było szmer innych rozmów

– Tak, tak, bo mi ukradli kartę, telefon i w ogóle portfel, i teraz się boję, że pieniądze znikną też z konta, więc… – tłumaczyłam cała w nerwach.

– Rozumiem, proszę podać imię, nazwisko oraz telekod do przeprowadzenia transakcji telefonicznie – zakomenderowała pracownica banku.

– Ale ja nie pamiętam żadnego kodu. I co teraz? – byłam bliska płaczu.

Pan Marek zmarszczył brwi w reakcji na wymagania pracownicy biura obsługi klienta, wziął z mojej ręki komórkę i zdecydowanym tonem odpowiedział na kłopotliwe żądania:

– Karta ma być natychmiast zablokowana. Nie ma czasu na żadne formalności. Proszę o weryfikację transakcji moim numerem pracownika. 

Każda sekunda się liczy. Jak dobrze, że był akurat obok mnie!

Oddał mi telefon z triumfalnym uśmiechem. Po chwili głos, znacznie pokorniejszy niż kilka sekund wcześniej, zaczął wypytywać o moje dane. Po podaniu wszelkich wymaganych informacji otrzymałam zapewnienie, że karta została zablokowana. Odetchnęłam z ulgą.

– Proszę pani, a czy przez ostatnich kilka minut ktoś wypłacił jakieś pieniądze? – zapytałam.

– Sprawdzam – odpowiedział głos. 

Upłynęło kilka sekund, nim usłyszałam: 

– Nie, nie ma żadnych ruchów na koncie.

Po skończonej rozmowie oddałam telefon przemiłemu panu Markowi. Błogosławiłam chwilę, kiedy do mnie podszedł i zainteresował się moją nieszczęsną sytuacją.

– Z całego serca dziękuję, panie Marku – powiedziałam.

– To mój obowiązek jako pracownika banku. Proszę teraz czym prędzej, najlepiej natychmiast, zgłosić kradzież na policję – poradził. – Karta jest już bezpieczna, gotówki zapewne pani nie odzyska, ale ukradziono także telefon.

Racja! Policja. Przecież oni powinni mi pomóc. Jak chcą mieć tu turystów, to nie mogą dopuszczać do takich sytuacji. Siedzą sobie spokojnie na komendzie, podczas gdy po mieście grasują złoczyńcy. Pożegnałam pana Marka i popędziłam na komisariat. 
Jeżeli zrobią szybko obławę, to jeszcze ich złapią.

Para cudzoziemców tak łatwo się tu nie schowa

Moje nadzieje na szybką obławę okazały się płonne. Odstałam kilkadziesiąt minut w kolejce w komisariacie dzielnicowym, by w końcu stanąć przed dyżurnym, który zaczął notować szczegóły wydarzenia. Po kilkunastu słowach doszliśmy do interwencji pana Marka. Wtedy policjant przerwał pisanie, podniósł wzrok i zapytał:

– Pan Marek, młody bankowiec, który pomógł w blokowaniu karty?

– Tak – potwierdziłam, a w środku coś mi szepnęło, że nie jestem pierwsza, która opowiada tu tę historię.

– Mam dla pani radę. Ja odłożę ten protokół na później, a pani bezzwłocznie skontaktuje się z bankiem, ale tym razem sama, bez pomocnika. Pytali panią o PIN do karty?

Milczałam. Oczywiście, że pytali. Teraz do mnie dotarł absurd tej sceny. Ktoś gdzieś dzwoni ze swojego telefonu, mówi, że jest pracownikiem banku i na dźwięk jego nazwiska oraz numeru padają wszelkie zabezpieczenia. Ależ się dałam nabrać! Pobiegłam ile sił w nogach do najbliższego hotelu i w hotelowym foyer otworzyłam stronę internetową swojego banku. Hasło na szczęście pamiętałam. Pierwszą informacją, na którą się natknęłam, było ostrzeżenie, że bank nigdy nie prosi o PIN do karty.

Znalazłam na swoim koncie opcję blokady karty. Oczywiście nadal była nieaktywna, a historia transakcji wskazywała dużą wypłatę z bankomatu sprzed kilkunastu minut. Polska jest pięknym oraz dosyć bezpiecznym krajem, jednak nie należy zapominać o podstawowych zasadach ochrony przed złodziejami i oszustami. Moja lekcja drogo mnie kosztowała, ale wyciągnęłam z niej wnioski. I starannie opracowałam strategię działań na wypadek nienaturalnego zamieszania wokół mnie, kradzieży lub… niespodziewanego pojawienia się młodego, przystojnego bankowca, który gotów jest bezinteresownie pomóc klientce swojego banku.