Marka poznałam na studenckiej imprezie i szybko między nami zaiskrzyło. Mój chłopak po zakończeniu studiów chciał zacząć pracę w banku, ja rozglądałam się za miejscem w jakiejś agencji reklamowej. Doskonale się rozumieliśmy i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że jego rodzice mieli inny pomysł na to, co ich syn powinien robić po odebraniu dyplomu.

Rodzice Marka okazywali mi dużą sympatię. Żyli w sennym miasteczku na południowym–wschodzie, gdzie mieli własną firmę projektującą i produkującą meble. Ich przedsiębiorstwo było dla nich wszystkim i wkładali w nie niesamowicie dużo pasji, aby mogło się rozwijać. Na początku naszej znajomości nie zdawałam sobie jednak sprawy, jak bardzo zależy im na tym, aby po studiach to właśnie Marek przejął stery w firmie. Po zaręczynach, zaczęli mówić o planowanym remoncie części ich domu. Chcieli, żebyśmy wprowadzili się tam po weselu.

– Planujemy teraz wynajem mieszkania w Krakowie – wyznałam, czując się zakłopotana.

– W Krakowie, mówisz? Co tam zamierzacie robić? – ojciec Marka zapytał zaskoczony.

– Szukamy tam pracy. Już w następnym tygodniu mam umówioną rozmowę kwalifikacyjną w jednym z banków. Możliwe, że zacznę od stażu, a co będzie później, zobaczymy – mój narzeczony odpowiedział niepewnie.

– Marek, to nie było tak ustalone! Miałeś obronić pracę magisterską i wrócić do naszej firmy. Musisz przyswoić wszystko, co jest niezbędne do prowadzenia rodzinnego biznesu, zanim go przejmiesz – matka narzeczonego mówiła z wyraźną pretensją w głosie.

– Nie, mamo, niczego nie ustalaliśmy. Powiedziałem wam, że po studiach podejmiemy decyzję. A teraz chcę się dalej rozwijać. Ula również poszukuje ciekawej oferty pracy w reklamie, więc na pewno na jakiś czas zostaniemy w Krakowie – oznajmił Marek zdecydowanie.

Jego rodzice spojrzeli na mnie krzywo, a ja byłam kompletnie zdezorientowana, nie wiedząc co się dzieje. Marek ani słowem nie wspomniał, że oni mają zamiar włączyć go do rodzinnej firmy. Później przyznał, że od samego początku nie planował powrotu do rodzinnego domu. Nie chciał jednak zasmucać rodziców, dlatego dał im do zrozumienia, że przemyśli tę kwestię. Wygląda na to, że zinterpretowali to inaczej i teraz obwiniali mnie. Wydawało im się bowiem, że to przeze mnie ich syn chce zostać w Krakowie na stałe.

W krótkim czasie udało nam się wyszukać małe, ale bardzo przytulne mieszkanie, do którego zdecydowaliśmy się przeprowadzić jeszcze przed zawarciem małżeństwa. Marek zdobył posadę w banku, a ja niebawem otrzymałam ofertę odbycia praktyki w renomowanej firmie. Nasze przyjęcie ślubne okazało się być znacznie huczniejsze niż pierwotnie planowaliśmy, ale ulegliśmy rodzicom Marka.

Dla nich był to idealny moment, aby pochwalić się swoją sytuacją biznesową. Ciągle nam jednak sugerowali, że powinniśmy zrezygnować z planów życia w Krakowie. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno są zdeterminowani, aby to osiągnąć.

Niespodziewane kłopoty ze zdrowiem

Teściowie bezustannie próbowali namawiać nas do przeprowadzki. Powiększyli swój już i tak obszerny dom i zapewnili nam całe piętro z niezależnym wejściem. Dodatkowo kupili dla nas działkę położoną przy najbliższym jeziorze i zbudowali na niej domek, który mógł służyć jako miejsce do wypoczynku. Prawie co miesiąc dzielili się z nami informacjami o zyskach generowanych przez firmę. Wciąż usiłowali nam pokazać, z czego rezygnujemy.

Kiedy ich usilne starania nie przynosiły żadnych efektów, zaczęli stosować bardziej nachalne metody. Przy każdej możliwej okazji dzwonili do Marka z prośbą o wsparcie. Sytuacja zaszła tak daleko, że w prawie każdy weekend rzucaliśmy wszystko i jechaliśmy do jego rodziców, ponieważ Marek czuł, że musi im pomóc.

Dostrzegałam, że jest to częściowo spowodowane poczuciem winy. Chyba wydawało mu się, że nieco zawiódł ich zaufanie. Na początku nie miałam do tego zastrzeżeń, ale w końcu postawiłam na swoim. Zauważyłam, że coraz bardziej angażuje się w sprawy firmy, poświęcając czas po pracy na porządkowanie dokumentów, zamiast odpoczywać. Gdy mu to uświadomiłam, zaczął zwalniać tempo. A to zdecydowanie nie przypadło do gustu jego rodzicom.

To chyba właśnie wtedy postanowili, że muszą zastosować ostateczne środki. Wymyślili plan, który zapewne wydawał im się idealny. Niestety, nie zastanowili się odpowiednio nad tym, jakie mogą być jego skutki.

Pewnego wieczoru matka Marka zadzwoniła do niego. Niespodziewanie zrobił się blady, usiadł na sofie i wyglądał na mocno poruszonego. Mówił o jakichś lekarzach i prognozach, co naprawdę mnie przestraszyło.

– Tata ma nowotwór. Na razie nie znam wielu szczegółów, ale ostatnio czuje się naprawdę źle. Muszę tam pojechać, Ula. Po prostu muszę – powiedział mój mąż z trudem i zaczął płakać.

– Jasne, kochanie! Pojedziemy tam razem, a potem będziemy szukać dla niego najlepszych specjalistów. Wszystko będzie jeszcze dobrze, to przecież twardy mężczyzna, na pewno nie podda się bez walki – próbowałam pocieszyć męża, choć sama również czułam strach.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, moje wrażenie było takie, że teść wyglądał na wyraźnie osłabionego. Przedstawiliśmy im nasz dokładny plan postępowania, który ułożyliśmy po wykonaniu setek telefonów do przyjaciół i specjalistów. Nie wydawali się jednak zadowoleni. Ich zdaniem, nie chcieli, byśmy się za bardzo angażowali.

Swoje zdanie na ten temat wyraziła teściowa, która postanowiła, że to ona będzie towarzyszyć mężowi podczas wizyt lekarskich, a my w międzyczasie mamy zająć się firmą. Nie podobało mi się jej stanowcze odmówienie, kiedy zaproponowałam, że Marek zostanie w domu, a ja potowarzyszę im podczas wizyty w klinice. Pomyślałam jednak, że może to po prostu jej sposób na poradzenie sobie z tą trudną sytuacją.

Tylko w ten sposób mogli go odzyskać

Z upływem tygodni zaczęłam nabierać coraz większych podejrzeń. Marek wziął urlop w banku i poświęcał każdą chwilę na pracę w firmie swojego ojca. Ja dojeżdżałam na weekendy. Rodzice Marka regularnie wyjeżdżali do różnych specjalistów, ale kiedy poprosiłam ich o jakiekolwiek wyniki badań, zapewniali, że wszystko jest pod ich kontrolą. To mi się nie spodobało.

Wyraźnie zaczęłam czuć, że coś tutaj jest podejrzane, dlatego pewnego dnia zadzwoniłam do kliniki, w której rzekomo leczył się teść. Udając ich córkę, która chce przenieść termin wizyty, dowiedziałam się, że nikt o takim nazwisku nie korzysta z usług tej placówki.

Markowi ani słowem nie wspomniałam o swoich obawach. Nie chciałam go niepotrzebnie martwić, gdyby moje podejrzenia okazały się nieprawdziwe. Może tylko zdecydowali się na inny gabinet lekarski, nie informując o tym nikogo? Przecież to było w ich stylu. Gdy jednak podczas jednej z rozmów zapytałam, czy są zadowoleni z kliniki, mówili o niej wyłącznie w superlatywach. Zdziwiło mnie to, ale nie planowałam podejmować żadnych działań, zanim nie poznam całej prawdy. Postanowiłam, że spróbuję dyskretnie obserwować moich teściów, gdy znowu wybiorą się na wizytę do lekarza.

Szansa pojawiła się już po dwóch dniach. Planowali udział w konsultacjach, które miały zająć cały dzień. Marek musiał ponownie wziąć urlop, aby zająć się obowiązkami firmy. Sądziłam, że przez cały dzień będę musiała koncentrować się na drodze, by nie zgubić ich auta. Jednak okazało się, że nie musiałam pokonywać długiego dystansu.

Nie pojechali do Warszawy. Ich cała podróż trwała raptem pół godziny. Dotarliśmy do tej ich uroczej chatki nad jeziorem. Tam czekały już przygotowane leżaki. Nie było mowy o wizycie u lekarza. Prawdopodobnie nie było też żadnej choroby. Przez pół dnia patrzyłam, jak odpoczywają, popijają wino i delektują się różnymi przekąskami.

Początkowo była to dla mnie szokująca sytuacja, ale zaraz potem poczułam się po prostu wściekła. Chciałam tam wejść i powiedzieć im, co naprawdę o nich sądzę. Jednak zebrałam się w sobie, uspokoiłam i zdecydowałam, że muszę to inaczej przemyśleć.

Kiedy zbierali się po południu, postanowiłam wrócić do domu zanim przyjadą. Poprosiłam Marka, aby mi towarzyszył w oczekiwaniu na rodziców, nie wyjaśniając mu jednak, o co mi chodzi. Gdy tylko pojawili się w drzwiach, natychmiast zaczęłam zadawać im pytania o to, co lekarz powiedział.

– Było naprawdę ciężko. Wszędzie były ogromne kolejki, tata jest wykończony, ale udało nam się coś dowiedzieć. Jest trochę lepiej, ale dostał nowe lekarstwa i zobaczymy, jak na nie zareaguje. A co w firmie? – powiedziała moja teściowa, nie okazując najmniejszego wstydu.

– Lekarz jest dość blisko — odpowiedziałam.

– Blisko, Ula? Przecież to cały dzień podróży do tej Warszawy – dodała matka Marka.

– Ale przecież nie odwiedziliście żadnej Warszawy. Pojechałam za wami i dotarłam tylko do domku nad jeziorem. Dobrze się tam bawiliście na tych leżakach – mówiłam, coraz bardziej zirytowana.

– Nie rozumiem, nie byliście więc u doktora? Dlaczego? – Marek zapytał, całkowicie zaskoczony.

– Zadzwoniłam do kliniki, w której rzekomo jesteś leczony, tato, ale nie mają tam żadnej informacji o takim pacjencie – zaczęłam wyjaśniać. – Zdecydowałam więc, że sprawdzę, dokąd jeździcie na te wasze terapie. I okazało się, że nigdzie. Bo przecież nie jesteś chory, prawda?

Dla mojego męża było to niewiarygodne

Rodzice Marka byli w konsternacji i nie mieli pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Nie zamierzali odwoływać swojego oszustwa, ale nie potrafili go usprawiedliwić.

– Jak to nie jesteś chory? Co ty bredzisz Ulka? Czy ktoś jest w stanie mi wyjaśnić, co się tu, do diabła, dzieje – wykrzykiwał zdenerwowany Marek w stronę rodziców i moją.

– Bo wy myślicie tylko o sobie. Wymyśliliście sobie jakieś kariery w Krakowie, a my tu czekamy. Nasze przedsiębiorstwo czeka i ktoś musi nim zarządzać, do diabła – rozpoczęła swoje wyjaśnienia teściowa.

– Chcieliśmy tylko cię skłonić do tego, żebyś zwrócił większą uwagę na firmę. Wiem przecież, że kochasz ją tak samo, jak my. Tylko Ulka ci namieszała w głowie tym Krakowem, a czas ucieka. Kiedy niby masz się uczyć zarządzania naszym rodzinnym zakładem – dodał teść.

Marek ze zdumieniem obserwował swoich rodziców, nie mogąc przez długi czas wykrztusić z siebie słowa.

– Ula, zapakuj nasze rzeczy do auta. Ja tylko wezmę swoje z biura i za 5 minut ruszamy do domu – oznajmił zdecydowanie.

Teściowie prawie błagali go na kolanach, aby nie wyjeżdżał. W końcu Marek najłagodniej jak potrafił, poprosił ich o chwilę spokoju. Nie mógł długo uwierzyć w to, co zrobili jego rodzice. Trudno mu było wszystko to przetrawić i zrozumieć. Dopiero po prawie trzech tygodniach skontaktował się z nimi, żeby porozmawiać.

To nie była łatwa ani spokojna dyskusja. Ostatecznie oznajmił, że teraz nie ma siły, żeby się z nimi spotkać. To było dokładnie rok temu. Marek pojawił się w domu zaledwie dwa razy. Ja z kolei nie mam absolutnie żadnej chęci spotykać się z tymi osobami. I nie jestem pewna, czy kiedyś to w ogóle się zmieni.