Zwykle nie odbieram w pracy prywatnego telefonu, bo nie mam za bardzo warunków, aby porozmawiać, a i szef bardzo tego nie lubi. Ale tamtego dnia zobaczyłem na wyświetlaczu numer mojej mamy, która przecież zawsze dzwoni do mnie wieczorem, po robocie. Od razu dopadły mnie złe przeczucia. Odebrałem więc telefon i usłyszałem jej głos, wyraźnie zapłakany. Mam ewidentnie próbowała tłumić szloch. 

– Dziadek miał wypadek samochodowy. Jest z nim bardzo źle… Lekarze mówią, że może odejść w każdej chwili… Dzwonię, bo pewnie chciałbyś się z nim pożegnać. 

– Już jadę! Będę najszybciej, jak się da! – rzuciłem do słuchawki.

Z dziadkiem byłem bardzo blisko związany. Pewnie dlatego, że dziadkowie właściwie mnie wychowali, bo rodzice zajmowali się w tym czasie rozwijaniem biznesu. Mieli własną niewielką firmę produkującą metalowe okucia do drzwi i żeby utrzymać się na rynku, musieli cały czas zabiegać o to, aby mieć odbiorców. Jeździli po całej Polsce, podpisywali umowy, co pochłaniało ich czas. Nie mieli go już ani dla mnie, ani dla mojej siostry. 

Oboje w dzieciństwie widywaliśmy rodziców praktycznie tylko od święta. Nie odczuwałem jednak braku rodziny i miłości, bo oboje dziadkowie zajmowali się nami bardzo troskliwie. To dziadek zrobił mi pierwszy w życiu łuk, nauczył mnie jeździć na rowerze, prowadzić samochód. Dzięki temu zdałem egzamin na prawo jazdy za pierwszym razem, z czego byłem ogromnie dumny. To z nim chodziłem na ryby i grałem w piłkę. A także oprawiałem węgorze i czyściłem grzyby, które zebraliśmy w lesie. Przyrządzał je później w octowej zalewie, podobnie jak rozmaite nalewki, z których słynął w okolicy. Jestem pewien, że gdyby nie on, to nie byłbym tym samym człowiekiem, którym dzisiaj jestem.

Dziadek dbał o siebie bardzo, prowadził ścisłą dietę. Był zdrowy i wydawało mi się naiwnie, że będzie żył wiecznie. W każdym razie nie spodziewałem się zupełnie, że może odejść w wieku zaledwie siedemdziesięciu lat. Ale ten wypadek samochodowy… Nawet nie zapytałem mamy, co się stało, tylko natychmiast się rozłączyłem i pobiegłem do szefa, żeby mnie zwolnił do domu. Nie mogłem nie pożegnać się z dziadkiem. 

Zorientowałem się, że nie mam czym zapłacić

Wybiegłem z pracy, nawet nie zajrzałem do domu, tylko od razu pognałem na dworzec. Nic w tym momencie nie było ważne, tylko to, aby dotrzeć w porę do szpitala. Przez całą drogę modliłem się o to, aby zdążyć na pociąg, ale na mieście o tej porze były korki. Wpadłem na peron w ostatniej chwili, więc zrezygnowałem z kupienia biletu w kasie, tylko postanowiłem nabyć go w pociągu.

Zobacz także:

Był dość zatłoczony, bo jechał przez pół Polski. Przedzierając się przez tłum ludzi na korytarzu, szukałem konduktora. W końcu go znalazłem i od razu poprosiłem o bilet. 

– Czterdzieści siedem złotych plus dopłata za wystawienie biletu w pociągu. Nie mógł pan go kupić w kasie? – zagaił mnie starszy mężczyzna.

– Nie zdążyłem, spieszyłem się – powiedziałem zgodnie z prawdą, po czym zacząłem szukać portfela.

Coraz bardziej nerwowo, bo nigdzie go nie było. Ani w kieszeniach spodni, ani w kurtce, ani w torbie, którą miałem przewieszoną przez ramię. Czułem na sobie uważny wzrok konduktora, który coraz bardziej twardniał i zastanawiałem się, co mogłem zrobić z pieniędzmi. W końcu przypomniałem sobie, że wybiegając z pracy w pośpiechu, zostawiłem portfel w biurku, w szufladzie zamykanej na klucz. Przekładałem go tam od czasu, kiedy kilka miesięcy temu zdarzyło się w naszym biurze parę kradzieży. 

– Nie mam pieniędzy… – jęknąłem.

– Może pan zapłacić kartą – stwierdził konduktor.

– Karty także nie mam, nie mam w ogóle portfela, musiałem go zostawić w biurze. Wie pan, dostałem telefon od mamy, że mój dziadek umiera. Miał wypadek samochodowy, jest w ciężkim stanie – zacząłem się tłumaczyć dość chaotycznie.

Jakieś dziewczyny z boku zaczęły się śmiać, bo chyba faktycznie brzmiało to jak szkolna wymówka, dlaczego nie odrobiłem lekcji. Czułem, jak do oczu napływają mi łzy. Wiem, że musiało to dziwnie wyglądać – wielki facet, prawie metr dziewięćdziesiąt, zaczyna się mazać, ale mój stres sięgnął chyba zenitu. Miałem przed oczami wizję, że zaraz konduktor wyrzuci mnie z pociągu na najbliższym przystanku, i co ja wtedy zrobię bez biletu i bez pieniędzy? Już mniejsza o ten mandat, który pewnie będzie niemały, ale jak dotrę do rodzinnego miasta i do szpitala? Już miałem na dobre rozpłakać się jak dziecko, gdy nagle usłyszałem męski głos za plecami. 

– Ja kupię bilet dla tego pana.

Odwróciłem się. Za moimi plecami stał postawny mężczyzna w nieokreślonym wieku. Miał brodę i długie włosy zawiązane z tyłu w kucyk. Chciałem zaprotestować, jednak natychmiast pomyślałem sobie, że inaczej nie dojadę do dziadka.

– Bardzo panu dziękuję. Oczywiście, oddam panu te pieniądze, prześlę je panu na konto, jeśli poda mi pan numer – zapewniłem go od razu. 

– Nie trzeba, ludzie powinni sobie pomagać, szczególnie w takich trudnych sytuacjach jak pana – zapewnił mnie. 

Jechaliśmy potem, stojąc obok siebie, rozmawialiśmy. Strasznie mnie ujął swoim oczytaniem i tym, że miał bogatą wiedzę z różnych dziedzin. Skakał po tematach z wielką swobodą, i mimo że byłem bardzo zdenerwowany, to podróż minęła 
mi naprawdę szybko. Kiedy dotarliśmy do mojego rodzinnego miasta, okazało się, że mój towarzysz podróży także wysiada.

Dworzec jest położony daleko od szpitala, a mnie jak na złość uciekł jeszcze autobus. Następy miał być dopiero za pół godziny. Postój taksówek kusił, ale przecież nadal nie miałem pieniędzy. Nie mogłem się także dodzwonić do mamy, żeby zeszła na parking przed szpitalem i zapłaciła za mnie. Zresztą, czy mogłem od niej żądać, aby odeszła od łóżka umierającego ojca chociażby na chwilę?

Stałem na chodniku i zastanawiałem się, co robić. W tym momencie zatrzymał się przy mnie jakiś samochód i wychylił się z niego mężczyzna, z którym jechałem w pociągu. 

– Podwiozę pana – usłyszałem.

– Ale… nie mogę nadużywać pana uprzejmości – zaprotestowałem. – Zapłacił pan już za mój bilet… 

– Szpital mam po drodze do domu. W zasadzie mogłem od razu zaproponować panu podwiezienie… – zapewnił mnie z uśmiechem.

Wsiadłem do jego auta, czując głęboką wdzięczność. Naprawdę, ten obcy człowiek robił dla mnie tak wiele! Nie wierzyłem w to, że szpital ma po drodze do domu. Powiedział tak pewnie, żeby mnie przekonać.

Pan Marcin podwiózł mnie pod samo wejście. Kiedy po raz kolejny zapytałem, jak mogę mu się odwdzięczyć, oznajmił: 

– W zasadzie to może pan. Jest pan dorosłym zdrowym mężczyzną. Proszę zostać honorowym dawcą krwi. Pana krew może kiedyś uratować innemu człowiekowi życie. Sama świadomość tego będzie dla mnie zapłatą, nic innego nie jest mi potrzebne. 

Ten człowiek wiele przeszedł

Widziałem po jego oczach, że faktycznie właśnie tego pragnie, więc obiecałem oddać krew i wszedłem do szpitala. Na tablicy informacyjnej znalazłem oddział intensywnej terapii i wjechałem na drugie piętro. Pielęgniarka zaprowadziła mnie do odpowiedniej sali, w której przy łóżku dziadka czuwała moja mama. 

– Cały czas jest nieprzytomny. Lekarze nie dają mu większych szans – powiedziała ze łzami w oczach. 

Spojrzałem na dziadka, ciężko oddychał pod respiratorem. Po chwili jednak jego oddech się wyrównał i dziadek otworzył oczy.

– Tato – mama pochyliła się nad nim.

– Jest Wojtek? – spytał. 

– Jestem! – zrobiłem krok w stronę łóżka. – Jestem, dziadku!

– To dobrze… Nie chciałem odejść bez pożegnania z tobą – wycharczał. 

Wziąłem go za rękę, poczułem, jaka jest chłodna i wiotka. Leciutko zacisnął swoje palce na moich, a może tylko mi się wydawało? Po chwili bowiem uścisk całkowicie zelżał i zrozumiałem, że mój ukochany dziadek odszedł od nas na zawsze… Kiedy po załatwieniu wszystkich formalności, pogrążeni w rozpaczy szliśmy z mamą do wyjścia, powiedziałem jej, że pewnie bym nie zdążył pożegnać się z dziadkiem, gdyby nie życzliwość obcego człowieka. 

– Wiem tylko, że ma na imię Marcin i nic więcej… – dodałem. – Obiecałem mu, że za jego pomoc oddam krew jako honorowy dawca. 

– To bardzo ładne, co obiecałeś – pokiwała głową mama. 

Poszedłem wypełnić swoją obietnicę kilka dni później, jeszcze w naszym miasteczku. W stacji honorowego krwiodawstwa, kiedy już przeszedłem wszelkie badania, czy jestem zdrowy i czy nie jestem nosicielem żadnej choroby, pielęgniarka pobrała ode mnie przepisową ilość krwi. Dostałem potem czekoladę na wzmocnienie i gdy usiadłem, aby chwilę odpocząć, powiedziałem pielęgniarce o nieznajomym z pociągu.

– Siwy kucyk? Miał na imię Marcin? Ależ to nasz stały honorowy dawca! – wykrzyknęła.

Ani trochę mnie to nie zdziwiło, przecież skoro facet poprosił mnie o oddanie krwi, to wydawało mi się naturalne, że i on to robi. 

– A wie pan, jego żona zginęła przed laty w wypadku samochodowym – zdradziła mi nagle pielęgniarka. – Nie uratowano jej, bo w naszym szpitalu nie było tej grupy krwi, którą ona miała. Zanim dowieziono odpowiednią dawkę z innego województwa, biedaczka odeszła. Od tamtej pory pan Marcin jest zagorzałym propagatorem krwiodawstwa.

„I w dodatku dobrym człowiekiem…” – dodałem w myślach, jeszcze raz dziękując mu za to, co zrobił dla mnie i mojego dziadka, który dzięki niemu mógł odejść w spokoju. Kto by pomyślał, że tak miło może skończyć się coś, co zaczęło się tak dramatycznie…