Jubiler od razu stwierdził, że w otoczeniu perełek tkwi najprawdziwszy szmaragd, i że pierścionek jest wiekowy, pochodzi sprzed wojny. Miałam niebywałe szczęście!

Pierścionek był zachwycający… Kamień w świetle zmieniał kolor z ciemnozielonego na seledynowy, a rozeta z maciupkich perełek podkreślała jego blask. Znalazłam go w lesie podczas wiosennego spaceru.

– Stara robota – ocenił jubiler, do którego pognałam po powrocie do miasta. – Prawdziwy szmaragd, żaden tam syntetyk… No naprawdę piękna rzecz!

Idealnie pasował na mój serdeczny palec. Wyglądał zjawiskowo. I powiem całkiem szczerze, że nawet gdybym wiedziała, do kogo należy, byłoby mi żal go oddawać.

– Ale cudo! – aż piszczały koleżanki z pracy. – Masz szczęście. Będziesz go nosiła?

– Oczywiście – zdecydowałam. – Nie mam zielonego pojęcia, do kogo należał, więc sumienie mam czyste. Jest mój!

Patrzę zdroworozsądkowo

Chcę zaznaczyć, że jestem osobą rozsądną, w duchy nie wierzę, trzeźwo patrzę na świat i kieruję się w życiu rozumem. Nad emocjami potrafię panować. Znak zodiaku Panna, żywioł – Ziemia… Dlatego kiedy tamtej nocy obudził mnie huk pękającego szkła, nie wpadłam w przerażenie. Uznałam po prostu, że gruba tafla leżąca na dębowym biurku musiała trzasnąć pod wpływem jakichś wewnętrznych albo zewnętrznych sił.

Jestem fizykiem, znam prawa Hooke’a i Inglisa, wiem, że w przyrodzie wszystko da się wyjaśnić naukowo. No, powiedzmy, prawie wszystko.

Na biurku leżały moje papiery, notatki, kilka grubych książek, a poza tym długopisy, laptop i pierścionek ze szmaragdem. Zawsze na noc zdejmuję biżuterię, tym razem też tak zrobiłam. Nie znoszę uszkodzonych przedmiotów, dlatego na drugi dzień zaraz po pracy poszłam do szklarza. Zamówiłam następną szybę na biurko. Mieli ją przywieźć za kilka dni.

Wieczorem, zanim poszłam spać, włożyłam pierścionek do porcelanowej szkatułki. Stała na środku biurka, nie mogła się sama przesunąć, nie było takiej możliwości. A jednak spadła! Usłyszałam brzdęk skorup na parkiecie. Wyglądały tak, jakby ktoś w nie walnął młotkiem i roztłukł w drobny mak! Na białym tle lśnił ciemną zielenią i złotem mój pierścionek; był żywy, miał jakąś niezwykłą energię.

Gdybym była zabobonna, może zaczęłabym się zastanawiać nad naturą tych zdarzeń. Ale ja do wszystkiego podchodzę racjonalnie, a jeśli czegoś nie rozumiem, przestaję sobie tym zawracać głowę. Na razie nie zastanawiałam się więc nad pechem, który zaczął mnie prześladować.

Notoryczny pech to mało powiedziane

Najpierw był wskazujący palec lewej ręki rozciachany prawie do kości. Kroiłam chleb, nóż mi się omsknął na przypieczonej skórce – i stało się! Ledwo zatamowałam krew. Ręka mnie bolała, spuchła, pulsowała ogniem. To był początek nieszczęść…

Prawą dłoń sparzyłam w nadgarstku, nalewając wrzątek do filiżanki. Nagle spadł gwizdek i gorąca para buchnęła mi prosto na rękę! Bolało jak licho, do dzisiaj mam w tym miejscu ciemniejszy ślad na skórze.
Tak kontuzjowana przez kilka dni nie mogłam prowadzić samochodu, jeździłam środkami komunikacji miejskiej. Ale i tam nie było dla mnie bezpiecznie.

Zrobiło się ciepło, więc okna w autobusie, którym wracałam z pracy, pootwierano do połowy. Wracałam zmęczona, miałam miejsce siedzące, przed sobą pół godziny jazdy. Przymknęłam oczy… Najpierw poczułam delikatne pacnięcie w policzek, a potem niewyobrażalny ból. Bez ostrzeżenia zaatakował mnie ogromniasty szerszeń!

Czułam, jak mój policzek puchnie, pulsuje i piecze. Natychmiast dostałam dreszczy, zrobiło mi się niedobrze. Całe szczęście, że niedaleko była stacja pogotowia ratunkowego. Przytomny kierowca, zaalarmowany moim krzykiem, zatrzymał autobus i poprosił pasażerów, żeby ktoś mnie tam zaprowadził.

Dostałam leki odczulające, kilkanaście minut poleżałam w zabiegowym, a później zatelefonowałam po koleżankę, która po mnie przyjechała i odwiozła do domu.

Po tej przygodzie przez trzy dni nie nadawałam się do niczego. Źle spałam, miałam koszmary. Szczególnie jeden sen nie dawał mi spokoju…

Zaczynał się pięknie – byłam młodziutką dziewczyną w kwiecistej sukience z krótkimi rękawami. Sukienka miała dziwny krój, teraz takich się już nie nosi, ale mnie było w niej bardzo ładnie. Przeglądałam się w lusterku i wcale mnie nie dziwiło, że mam jasne włosy zaplecione w warkocz zamiast normalnych – krótkich i ciemnych.

W ogóle w tym śnie zamieniłam się w kogoś innego. Czułam i myślałam po swojemu, ale wyglądałam inaczej. Jakbym żyła innym życiem, zachowując świadomość swojego.

Pewnie przez wypadki, które mi się ostatnio przydarzały, we śnie byłam pielęgniarką. Tyle że nie nosiłam na głowie czepka z paskiem, tylko białą chustkę wiązaną do tyłu. Wydawało mi się, że bandażuję jakieś rany, wszędzie jest pełno krwi, ktoś jęczy, ja proszę, żeby był cicho, bo nam grozi niebezpieczeństwo.

Wtedy sen zmienił się w horror. Wiedziałam, że zaraz umrę w koszmarnych męczarniach, ale nie było sposobu, żeby się uratować. Czekałam na koniec, wokół było ciemno, słyszałam jakiś hałas, kroki i lodowaciałam z przerażenia. Za każdym razem budziłam się z krzykiem, spocona ze strachu!

Wydawało mi się, że w moim mieszkaniu jest zimno, trzęsłam się, owijałam kołdrą i pledem, ale i tak nie mogłam się rozgrzać. Nie gasiłam światła; czekałam, żeby świat za oknami zrobił się szary, potem coraz jaśniejszy…

Wstawał dzień, a ja nie byłam w stanie się ogarnąć.

Miałam wrażenie, że kompletnie tracę rozum…

Po tych trzech dniach tak źle wyglądałam, że koleżanki z pracy zaczęły dopytywać, co mi jest. Głupio było się przyznawać, że tak mnie wykańczają senne majaki. Od razu zaczęłyby plotkować, że nerwy mi puszczają, bo „kiedy baba nie ma chłopa, to świruje”!

Znałam te gadki. Jakiś czas temu rozstałam się z narzeczonym i nawet mi ulżyło, bo naprawdę nie było kogo żałować. Mimo to moje kumpelki nie wierzyły, że samotność z wyboru jest luksusem.

– Buja – mówiły po kątach.

– Wstydzi się przyznać, że ją rzucił dla innej!

Rzeczywiście, mój facet miał romans. Krótki, podobno mało ważny, ale nie umiałam mu wybaczyć zdrady. Tak się zapiekłam w złości, że nie chciałam słuchać przeprosin i tłumaczeń. Kazałam mu spadać i na zawsze zapomnieć, że istnieję.

Oczywiście Michał błagał mnie, żebym odpuściła.

– Moja wina, głupi byłem – bił się w piersi. – Wybacz mi! Każdy zasługuje na drugą szansę.

Zdradził mnie, a teraz mam go o coś prosić?

– Ty nie zasługujesz! Jesteś skreślony, nie mamy o czym gadać!

Przed samą sobą udawałam, że niewiele mnie obchodzą zerwane zaręczyny. Zacisnęłam zęby. Taką sobie narzuciłam dyscyplinę, że nawet nie płakałam za bardzo…

Tylko włosy zaczęły mi garściami wypadać, a paznokcie zrobiły się cienkie jak bibuła i nie dawały niczym wzmocnić.

Michał jest zupełnie inny niż ja. Interesuje się parapsychologią, co rusz kończy jakieś kursy wróżbiarstwa i magii, wierzy w tarota i wyczynia czary za pomocą kryształowych piramidek i wahadełka. Zawsze wydawało mi się to idiotyczne i mało męskie. Kłóciłam się z nim; chciałam, żeby przestał się wygłupiać.

Tymczasem jedna z uczestniczek takiego kursu zorientowała się, że czary można odprawiać również w łóżku, no i szybko Michała tam zaciągnęła. Sama do mnie zadzwoniła z wiadomością, że mój partner już nie jest mój. Na dowód przysłała mi pikantne filmiki nakręcone telefonem komórkowym…

Co moja wściekłość słabła, przypominałam sobie te kadry. Zołza wiedziała, jak mi wbić sztylet w serce! Chyba nic dziwnego, że od tamtej pory nie chciałam mieć z Michałem nic wspólnego.

Musiałam poprosić go o pomoc

Dopiero teraz, kiedy dokoła mnie zaczęły się dziać te wszystkie okropności, pomyślałam, że on wiedziałby, co robić. Jednak długo wstydziłam się prosić go o pomoc. Dopiero kiedy spadło lustro w łazience, choć nie miało prawa, bo było dobrze umocowane, a żarówki zaczęły się same zapalać i przygasać, zatelefonowałam…

Michał okropnie się ucieszył.

– Jak ja na to czekałem! – zawołał podekscytowany.

– Słuchaj, nie zawracałabym ci głowy, tylko że…

– Wszystko jedno, z jakiego powodu zawracasz – przerwał mi Michał. – Jestem okropnie szczęśliwy. Mam przyjechać?

Wparował do mojego mieszkania radosny, ale już w połowie przedpokoju spoważniał.

– Jakoś tu u ciebie inaczej – stwierdził. – Nie wiem, co się zmieniło, ale czuję, że jest nie tak jak zwykle.

– Właśnie dlatego proszę cię o pomoc – westchnęłam. – Nie mam pojęcia, co się dzieje!

Po kolei opowiedziałam mu o wszystkim, co mi się przydarzyło. Starałam się nie przesadzać, naświetlać to tak, aby było jasne, że nie jestem otumaniona strachem i zachowuję trzeźwość umysłu.

– Wiem, wypadki chodzą po ludziach – podkreśliłam. – Słyszałam o prawie serii. Wiem, że na jednym kłopocie nigdy się nie kończy, no ale…

– Ale co? – po sekundzie popędził mnie Michał.

– Zaczęłam się bać. Jestem jak sparaliżowana, boję się, że sama ściągam na siebie jakieś czarne chmury. Zaczynam wierzyć, że przydarzy mi się coś naprawdę złego. Poza tym źle się czuję fizycznie. Mam puls sto dwadzieścia, serce mi wali jak oszalałe, co chwila robi mi się słabo.

– Robiłaś badania?

– Tak, wszystko w normie. Lekarz zaproponował mi terapię uspokajającą.

– I co?

– Nie pomaga. Zadzwoniłam do ciebie, bo od kilku dni chodzą mi po głowie okropne myśli.

– Jakie? Powiedz.

– Że istnieje tylko jeden sposób.

Po raz pierwszy od naszego zerwania rozpłakałam się, tak jakbym mogła wraz ze łzami wyrzucić z siebie całą złość i strach. Michał pozwolił mi się wyryczeć, a ja pozwoliłam mu, żeby mnie przytulił. Siedzieliśmy sobie tak, aż zaczęłam się uspokajać.

– Teraz pozwól mi coś sprawdzić – powiedział. – Tylko tym razem nie kpij. Zobaczymy, skąd płynie ta zła energia.

Kryła się za tym tragiczna historia

Szedł z wahadełkiem przez całe mieszkanie, ja za nim. Zatrzymywał się, pochylał, zaglądał we wszystkie kąty i zakamarki.

– Mam cię! – zawołał nagle.

Zobaczyłam, że wahadło zaczyna się kołysać coraz szybciej i szybciej, jakby chciało się wyrwać Michałowi i uciec. Staliśmy przy komodzie. Po kolei otwierał szufladki i nagle oboje zobaczyliśmy pierścionek tak błyszczący, jakby w szmaragdzie paliła się malutka żaróweczka.

– Co to jest? – zapytał Michał ze zdziwieniem, sięgając po klejnot. – Skąd to masz?

Opowiedziałam mu dokładnie, jak było. I nagle – jakby mi się klapka w mózgu otworzyła.

– Wszystko się zaczęło, odkąd go mam! Na pewno! Teraz go nie noszę, bo palec jeszcze w bandażu, ale nic się nie skończyło. Jest coraz gorzej!

– Trzeba go najpierw umyć pod bieżącą wodą – nakazał mi Michał. – Porządnie, żeby spłukać wszystko, co na nim siedzi.

– Ależ umyłam go zaraz po znalezieniu! Nawet mydłem.

– Widocznie nie pomogło.W klejnotach bardzo często chowa się jakaś tajemnica. Bywa, że zła. Nie powinno się kupować starej biżuterii, szczególnie pierścionków i naszyjników, z nieznanego źródła. Nigdy nie wiadomo, co się do nich przylepiło.

– To co powinnam zrobić?

– Jeszcze nie wiem…

Wypytał mnie, gdzie dokładnie znalazłam pierścionek.

– Za dwa, trzy dni dam ci znać, czego się dowiedziałem – obiecał. – Teraz poszukaj porządnego pudełka i kawałka ciemnej, mocnej tkaniny. Owiń nią pierścionek, przewiąż czerwoną nitką na krzyż. Pod żadnym pozorem nie zakładaj go na palec. Obiecujesz? – Michał zajrzał mi w oczy.

Do jego powrotu miałam spokój.

Wcześniej zadzwonił i kazał mi znaleźć w internecie stronę poświęconą historii okolicy, do której tak chętnie wyjeżdżałam na weekendowe wycieczki. Dowiedziałam się, że w starym gmachu przedwojennej szkoły, w latach 1941–43 mieścił się polowy szpital. Wojska zrównały go z ziemią.

Długo po wojnie znajdowano w lesie kawałki kości, sprzączki, metalowe guziki… Mnie trafił się ten pierścionek ze szmaragdem, w rozecie z perełek. Do kogo należał? Może jakiś żołnierz dostał go od narzeczonej albo żony i przechowywał w którejś kieszeni jak relikwię? A może nosiła go siostra, która jasne warkocze chowała pod białą chustką – ta, którą stawałam się we śnie? Mógł być jej rodzinną pamiątką po mamie, babci albo prababci…

Jedno było pewne – pierścionek należał do kogoś, kto ewidentnie nie chciał się z nim rozstawać nawet po śmierci…

Od ostatniego spotkania z Michałem już go nie wyjmowałam z pudełeczka. W najbliższy weekend pojechaliśmy oboje do tamtego lasu i pochowaliśmy pierścionek w wysokich paprociach, pod smukłą sosną. Mniej więcej w tym samym miejscu, w którym go znalazłam. Michał mówił, że mamy szczęście, bo akurat była pełnia niebieskiego księżyca.

Czasem warto dać drugą szansę

Kiedy wracaliśmy, w końcu przełamałam się w sobie i ze ściśniętym gardłem zaczęłam:

– Posłuchaj, Michał… Życie jest kruche, nie warto tracić ani chwili szczęścia. A ja tylko z tobą byłam naprawdę szczęśliwa. Jeśli chcesz, spróbujemy jeszcze raz.

Przytulił mnie ze wzruszeniem. Wracamy do siebie z bardzo daleka. Na razie ostrożnie, dzień po dniu, ale muszę przyznać, że jest coraz lepiej między nami. Tymczasem skończyły się moje złe przygody. Nie wiem, czy rzeczywiście ich przyczyną był znaleziony pierścionek, ale ulżyło mi, kiedy go oddałam… Komu? Nie mam pojęcia. Wierzę, że wrócił tam, gdzie powinien być. I oby nikt go już nie znalazł.